W POPRZEDNIM ROZDZIALE:
'- Czyli mamy dla siebie tylko pół miesiąca... - przegryzłam wargę.
- Na to wygląda. - odparł patrząc się w nieokreślony punkt w dal.'
- Najchętniej bym nigdy nie przestawał, ale jeszcze musimy się tam pokazać... - wplótł swą dłoń w moją.
'Potem zwykły pocałunek przerodził się w bardzo namiętny.
- Chodźmy.. - powiedziałam cicho jeszcze go całując. - Słyszę wolną piosenkę. - rzekłam podsuwając mu pomysł.
- Zatańczysz.? - zapytał.
- Pewnie. - To był prawdopodobnie nasz ostatni taniec.'
***
30 grudnia
Tego dnia wybrałam się do JB baz wcześniejszej zapowiedzi. Stary, zły humor ponownie powrócił, nawrzeszczałam na Rose i matkę bez powodu. Już się boję pomyśleć, co będzie gdy Justin wyjedzie.
Widać było, że domownicy myślami są już w LA. Tyczy się to rodziców Justina. Wszystko poskładane do pudełek, przed domem wielka ciężarówka. Komody, obrazy, meble - tego już tu nie było w środku. Taki pusty i nieprzyjemny nastrój sprawił, że się popłakałam.
- ...i nie mogę w to uwierzyć, że wyjeżdżam. - tymi słowami zakończył Justin zwierzanie. - Chelsea, nie płacz. - delikatnie objął mnie.
- jak... jak.. - chlipałam. - mam nie płakać, jak to już... koniec? - zdołowałam się i mój płacz był jeszcze większy. Obok nas biegali wynajęci ludzie, którzy pakowali pozostałości i kursowali w tą i z powrotem. Wtuliłam się w bluzę Justina tak, że moje łzy się na niej znalazły.
- Sorry, masz mokrą bluzę przeze mnie. - wyciągnęłam z kieszeni chusteczkę i otarłam nią oczy. Zdawałam sobie sprawę z tego, że wyglądałam okropnie, bo przed wyjściem użyłam kredki i maskary w dojść dużych ilościach.
- Nie, trochę się rozmazałaś... - przejechał kciukami od jednego kącika mojego oka do drugiego.
- Justin, kończ pogawędkę i chodź na górę! - wydarła się jego stara.
- Tsa, zaraz! - krzyknął. - Poczekasz...
- Nie, nie, nie. - pociągnęłam głośno nosem. - Idę.
- To spotykamy się jutro o 19.30 uczcić Nowy Rok?
- Tak. Podejdę pod Twój dom.
- Dobrze, do zobaczenia. - pocałował mnie czule w usta i pobiegł, bo ta głupia kobieta, jego matka znów zaczęła go poganiać.
*
31 grudnia, 19.00
Byłam gotowa do wyjścia. Niecierpliwie czekałam w domu z Mią, Lily i Carmen na wyjście z domu. Ubrałam TEN zestaw. Oraz skórzaną kurteczkę. Włączyłam MTV , gdzie leciały największe hity 2010 roku.
- O, patrzcie! - krzyknęła entuzjastycznie Lily. - Justin Bieber...
- Ta... - odparłam.
- Chciałyśmy Ci powiedzieć... - zaczęła Mia. - Że jest nam z tego powodu bardzo przykro.
- Z jakiego powodu?
- Że Twój chłopak wyjeżdża. - zatrzymała wzrok na świetnie tańczącym 'moim chłopakiem'. Pożerała go wzrokiem.
- A tam. Nie zatrzymam go siłą. Jego wybór. Widać, to nie była prawdziwa miłość.
- Że co!? - krzyknęły wszystkie na raz wbijając wzrok we mnie.
- Co mam sądzić o chłopaku, który przyjął już do wiadomości to, że nasz związek rozpadł się?
- Nie rozpadł się. - zaprotestowała Carmen. - Będziecie go utrzymywać na odległość, jest skype, telefony, to prawie to samo.
- To samo!? - krzyknęła Mia. - Przecież to coś najgorszego. Jej chłopak będzie na drugim końcu Ameryki. - mocno zaakcentowała ostatnie słowo. - Nie przytuli jej, nie pocałuje jej! - wytrzeszczyła oczy na Carm.
- Wiesz co, dzięki. - skierowałam twarz w stronę Mii, która siedziała obok mnie i pobiegłam do łazienki, bo dłużej bym tego nie zniosła.' Nie przytuli jej, nie pocałuje jej'. Te słowa obijały mi się o uszy, mózg co chwilę. Ale co tu się oszukiwać. Taka jest prawda. Prawdopodobnie będziemy spotykać się tylko w wakacje. Usłyszałam pukanie.
- To Ja. - Ta.. Mia. Po co tu przyszła.?
- Nie chcę z nikim gadać. Chcę zostać sama!
- Przepraszam, Miśka. Bardzo. Nie chciałam tego powiedzieć.
Wierzyłam jej. W końcu najlepsza przyjaciółka nigdy nie zraniłaby mnie specjalnie. Otworzyłam drzwi.
- Nie masz za co przepraszać. To prawda. - posłałam jej 'uśmiech' o ile tak to można nazwać i skierowałam się do drzwi.
- Chodźmy. - rzekłam. Lilka wyłączyła mój telewizor do ostatniej chwili spoglądając w oczy JB, które zakańczały kolejny teledysk. Wszystkie 4 poszłyśmy pod dom Biebera.
Było strasznie zimno. Temperatura spadła może do 3 stopni , a Justin się spóźniał.
- Do cholery, dzwoń do tego dupka. - wkurzyła się Carmen. - Wszystkie tu skostniejemy.
- Okej, dzwonię.. - burknęłam. Wyciągnęłam z kopertówki telefon, już miałam wybierać do niego numer, ale to było niepotrzebne.
- Sorry, jestem! - krzyknął w biegu do bramy.
- Na szczęście! - odparła Carm. Popatrzyłam się na Mię, była czymś jakby przygnębiona.
- A ty co? - zagadałam do niej, gdy byłyśmy już w limuzynie Bieberka, który trzymał dłoń na moim udzie.
- Nic... - obróciła głowę do szyby.
- Tak w ogóle to gdzie zgubiłaś Dannyego!? - zaśmiała się Lily z końca limuzyny, przeglądając zapewne plotki w swoim palmtopie (klik). Mia popatrzyła się na nią załzawionymi oczami.
- Danny'ego już nie ma.
- Jak to!? - krzyknęliśmy wszyscy na raz.
- Normalnie. Zerwał ze mną. Ma inną. - widać było, że próbuje wytrzymać, nie płacząc. Zaciskała zębami dolną wargę.
- Inną? - zapytała Carmen przesiadając się w naszą stronę i pozostawiając Lily na końcu.
- No.. - Mia skierowała wzrok na mnie i Justina.
- Tak w ogóle dlaczego nam wcześniej nie powiedziałaś? - zapytałam ją groźnym tonem.
- Nie ma o czym gadać.
- To powiedz chociaż, która to? - rzekł JB.
- Pamiętacie Jasmine? - ciągnęła ze stoickim spokojem.
No jasne! Jasmine, która znów pokiereszowała komuś życie. Gdybym ją teraz zobaczyła, wyrwałabym jej wszystkie włosy z jej pustej, dennej głowy i rzuciła w nią kamieniami, wyśmiała, wytargała za bazarowe ciuchy i ... pobiła. Ta dziewczyna to samo zło.
Widziałam reakcję Justina, który popatrzył się na mnie okrągłymi oczyma.
- Ta dz*wka nigdy nie da nikomu spokoju... - powiedział zły. - Mia, nie przejmuj się. Zobaczysz, że oboje tego pożałują. Szmaciara.... - wyszeptał przez zaciśnięte zęby.
20.00
Dojechaliśmy na miejsce. Był to duży pałac, do którego przybywało coraz więcej młodzieży.
- Mam nadzieję, że podoba Ci się miejsce. - nieśmiało uchwycił moją dłoń.
- Tak... tu jest cudnie. - przyznałam podziwiając budynek.
Lily, Mia i Carmen rozpuściły się w powietrzu. Chciało mi się z nich śmiać, bo już wcześniej zapowiedziały taką akcję. Chcą nam dać 'nacieszyć się sobą'.
23.50
Przez cały wieczór była fajna atmosfera. Potańczyliśmy, wzięliśmy udział w konkursach, wygłupialiśmy się co chwilę. Nie przeżyję jego nieobecności.
Po pewnym czasie wyciągnęłam Justina na dwór, żeby przejść się w pobliskim skwerku.
- Cholera, nie mogę uwierzyć, że w końcu się od nich oderwę. - zaśmiał się gorzko pod nosem.
- Od kogo? - zdziwiłam się.
- Od rodziców.
- Nie oderwiesz się, jedziesz z nimi. - uniosłam rękę.
Justin posłał mi tajemniczy uśmieszek.
- Justin...
- Tak? - zapytał szybko.
- Bo czegoś tu nie rozumiem...
- Czego? Że zostaję z Tobą?
- Nie, nie rozumiem... że co!? - przystanęłam. Czy ja się przesłyszałam?
- To, że tu zostaję. Przeprowadzam się do Ushera.
- Nie...
- Tak.
- Robisz sobie żarty.
- Nie.
- Tak.
- Nie. - Już miałam powiedzieć kolejne tak, lecz nagle i nieoczekiwanie pocałował mnie w usta.
- Tak , Chelsea, Tak. Zostaję z Tobą. - Uśmiechnął się. I w tym momencie rzuciłam się mu na szyję. Piszczałam jak wariatka, która opuściła 30 wizyt u psychologa.
- omg! Tak się cieszę! - wskoczyłam mu 'na barana' z tej nieopisanej radości. XD Justin wiernie wytrzymał moje kilogramy i obkręcił mnie o 360 stopni. Postanowiłam zejść , żeby go nie przeciążyć. ;P
- Tak cię kocham.... - pocałował mnie po raz kolejny. - Nie wytrzymałbym przez Ciebie . - mówił w międzyczasie, gdy przerywał pocałunki. - Chelsea, jesteś... jesteś dla mnie najważniejsza.
- Nigdy. Przenigdy nie pozwolę Ci odejść. - wtuliłam się w jego tors.
Przed nami był TAKI widok. W tle, na sali leciała piosenka ' That should be me.'
*
4 stycznia 2011, na ulicy przy domu JB
Dzień domniemanego wyjazdu Biebera. Już płakałabym w poduszkę, lecz... nie robię tego. Znacznie milsze i zabawniejsze zajęcie jest żegnać państwa Bieberów, czyli Rebekkę i Josha Bieber. Dwa materialne postrachy na wróble. Swoją drogą, matka mojego ukochanego powinna zainwestować w kremy na zmarszczki, bo przez stresy, że ma za mało kasy na nowe perfumy i apaszki - jakoś postarzała się.
- Josh! - krzyknęła zachrypniętym głosem. - Jooooosh! Wsiadaj, wyjeżdżamy. - Popatrzyła się jeszcze raz na Justina , który nie wykazywał żadnych uczuć.
- Nie pożegnasz się? - zapytałam zniesmaczona zachowaniem tej rodziny.
- Wisi mi to. Dla mnie liczy się to, że zostaję tutaj, blisko Ciebie. Oni niech sobie jadą. Tak szczerze, to nie są dla mnie ważni.
Nic nie powiedziałam. Tylko pocałowałam go w policzek.
- Eeeeej, to ja tu Tobie z takimi wyznaniami, a ty co? - popatrzył się na mnie smutno.
- Wariat. - uderzyłam go lekko za tą uwagę. Jednak on nic sobie z tego nie zrobił, tylko zaczął przybliżać się do mnie, więc zburzyłam mu fryzurę wymykając się dołem na bok.
- Osz ty.! - krzyknął ze śmiechem a ja zaczęłam uciekać za najbliższe drzewo.
- Nie dogonisz mnie. - przedrzeźniałam się z nim.
- Założysz się? - przyspieszył i już po chwili poczułam jego dłoń na moim ramieniu.
Obróciłam się i se śmiechem robiłam małe kroki do tyłu. Justin szybko złapał mnie w talii i zgięłam się w pół śmiejąc się.
- Idziemy na lody? - Zapytał. popatrzyłam się na jego słodkie iskierki w oczach.
- W takie zimno? - zdziwiłam się.
- Ty mnie rozpalasz. - tym razem sam zburzył sobie fryzurę i zaczął udawać lwa.
- Justin, co ty robisz człowieku!? - podszedł do niego Usher. Znów zaczęłam się śmiać, bo ten lew był nieudolnie wykonywany.
- Usher, yoł. - przywitał się z nim w jakiś dziwny sposób, robiąc dziwne rzeczy z rękami i... rapując.
- Yoł stary. - odparł uśmiechając się do mnie szeroko. - Witaj, Chelsea. - podał mi rękę. - To co, może zaprosisz laskę do studia nagraniowego? Wszystko przyszykowane. Nauczyła się pewnie tekstu na pamięć? - zerknął w moją stronę.
- Piosenka? Jaka? - kolejne zdziwienie.
- Ush!!! - krzyknął w stronę Ushera. - To miała być NIESPODZIANKA. - powiedział zażenowany i złapał się za głowę.
- Ale o co chodzi? - zapytałam. Facet popatrzył się na mnie i JB.
- No... - zaśmiał się. - To ja idę do studia. - Czekam.
Nachylił się nad Bieberem.
- A ty jej powiedz o co kaman. - powiedział tak głośno, że wszystko usłyszałam.
- No, gadaj. - zaśmiałam się do Bieberka.
- Zaśpiewasz ze mną piosenkę? - no tego się nie spodziewałam...
- Och... Serio? - zapytałam dla pewności.
- Tak... Tytuł to Overboard. Będzie na mojej płycie, debiutanckiej. - położył mi z powrotem dłonie na talii. - Bardzo mi na tym zależy. I mam też nadzieję, że... wyjedziesz ze mną w trasę. Bo ta niespodzianka nie polega tylko na nagraniu jednej piosenki ze mną. Załatwiłem Ci możliwość kontraktu z moją wytwórnią.
- Nie, żartujesz... - moja szczęka opadła. - OMG, Justin... nie wiem co powiedzieć.
- Możesz podziękować i przyjąć te 3 oferty. - na jego twarzyzagościł wielki i promienny uśmiech.
Dałam mu całusa i wybrałam się z nim w stronę studia nagraniowego. Najpierw zaszliśmy do budki z lodami. Oczywiście, zamówiłam ananasowe. Jak przy naszym pierwszym spotkaniu, ah..
W drodze towarzyszyli nam paparazzi. I wtedy coś sobie uświadomiłam. Jak potoczy się moje życie, gdy przy jego boku zostanę sławna?
Odpowiedź przeczytacie w finałowym rozdziale, gdzie wyjaśnią się wszystkie sprawy.
-------------------
Ha, ha! mam już pomysły na nowe opowiadanie. :) Te komentarze wszystkie skłoniły mnie do zastanowienia się, czy kończyć, czy nie. Chciałabym pisać dalej, ale nie mam pomysłów, więc musicie mi wybaczyć...
Spieprzyłam końcówkę opowiadania. x[
Mam nadzieję, ze miło wam się czytało to całe opowiadanie. Dziękuję za wszystkie komentarze (ogółem 136) za dodawanie się do obserwatorów (32 osoby). A najbardziej za motywację do dalszego pisania. Za kilka dni nowa notka która ukaże losy bohaterów, jakie ich czekają w przyszłości.
Obiecuję, że kolejne opowiadanie będzie bardziej dopracowane. : D
A ten tytuł to przez przecudowną, romantyczną piosenkę 'Kesey' którą odkryła moja przyjaciółka Wanessa. :D Pozdro dla Ciebie. [And you neever eever let me in... . Och, kocham tą piosenkę < 3]
Rozdział dedykuję wszystkim nieszczęśliwie zakochanym.
<333
Kocham Was.
Love, Peace.
Truskawkowa.
wtorek, 31 sierpnia 2010
środa, 25 sierpnia 2010
27 Rozdział 'Para młoda i ostatni taniec.'
W POPRZEDNIM ROZDZIALE:
'- Już wiemy, kiedy się odbędzie nasz ślub. - Matka przy ostatnim słowie popatrzyła się zalotnie na Luisa. - 23 grudnia. '
'- Bo jesteś najlepszą dziewczyną na świecie i w dodatku cała moja.Chcę cię w końcu gdzieś zabrać, bo głupio mi, że od jakiegoś czasu nie możemy nigdzie wyjść. - wtedy Bieber podniósł całe jego 53 kg , czyli mnie i tak zaczął schodzić po schodach.'
'- Justin... - chwyciłam jego dłoń. - Ja.. nie wyjadę z Tobą. - spłynęła mi samotna łza po policzku. - Przepraszam. - w moim gardle powstała znajoma gula, która uniemożliwiła mi mówienie. Poruszałam tylko ustami,które układały się wyraz: 'Przepraszam.'
***
15 grudnia, 12.00
Siedzieliśmy na zimnej ławce w parku. Chude, przemarznięte gałęzie drzew lekko uginały się pod śnieżnobiałym puchem. Zza szarych chmur przebijało się niewyraźnie słońce.
- Więc kiedy wyjeżdżasz? - zapytałam po meczącej ciszy.
- Od razu po nowym roku. - Justin momentalnie posmutniał.
- A... co będzie z nami? - w tym momencie wtuliłam swoją głowę w jego ramię.
Justin zaczął kopać nogą śnieg.
- Chelsea, nie mam pojęcia. Kocham cię, chcę z Tobą być, ale nic na to nie poradzę.
- Jasne... Tylko nie wyobrażam sobie związku na odległość. - powiedziałam lekko piskliwym głosem gładząc jego rękę.
- Cholernie będę za Tobą tęsknił. - jego głos niebezpiecznie zadrżał. - Tak szczerze to... jesteś dla mnie wszystkim.
- Och... - przeczesałam palami jego włosy i pocałowałam w kącik ust.
- Jesteś moją pierwszą miłością. Szaleję na Twoim punkcie i nie wiem, czy wytrzymam tam chociaż tydzień bez Ciebie. Wiesz jak trudno mi było w tych wszystkich trasach wytrzymać.? W moich pokojach hotelowych zawsze rozstawiałem sobie zdjęcia na szafkach, żebyś chociaż tak była ze mną obecna. Nie mogłem przestać myśleć o Tobie. - objął mnie mocniej ramieniem i ciągle patrzył mi się prosto w oczy.
- Dlaczego wyjeżdżasz, Justin? Nie możesz zostać tutaj?
- Myślisz że ja wiem? Moi starzy o tym decydują. To jest ich kolejny kaprys. 'Wszystkie gwiazdy tam mieszkają i my też musimy.' - zaczął naśladować swoją matkę damskim głosem. - Już nawet kupili ten dom w Hollywood, bez wahania. Dla nich moje zdanie się nie liczy. To są materialiści.
- Czyli mamy dla siebie tylko pół miesiąca... - przegryzłam wargę.
- Na to wygląda. - odparł patrząc się w nieokreślony punkt w dal.
*
21 grudnia
Cały dzień chodziłam z Lily po sklepach w poszukiwaniu odpowiedniej kiecki na wesele. Mierzyłam naprawdę dużo, dużo sukienek. Były strasznie drogie, lub nie odpowiednie do okazji, za małe lub za duże. Przy ostatnim sklepie zatrzymałam się w wejściu.
- To ostatni sklep. Muszę coś tu znaleźć. Chodźmy. - machnęłam ręką w powietrzu i podeszłam do wieszaków z sukienkami. Wyciągałam po kolei i poddawałam je ekspertyzie Lilce.
- Nie. Nie. Ta też nie. no co ty! - krzyczała co chwilę.
- A ta? - wyciągnęłam ładną, jasnobeżową sukienkę. (klik)
- Jest... przepiękna! - krzyknęłam.
- Taa. Idź ja przymierz, bo innej, ładniejszej nie znajdziesz. - Popchnęła mnie do przymierzalni. Gdy ją ubrałam, popatrzyłam w lustro.
- Śliczna... - Yhh, zaczynam gadać do siebie. Odgarnęłam zasłonkę i pokazałam się przyjaciółce.
- Bierz ją! - wygłosiła z uśmiechem na twarzy.
- Okej, ale ile kosztuje? - zaczęłam szukać metki. - 100 dolców! No, nawet tanio, kupuję. - podskoczyłam ucieszona.
*
23 grudnia, dzień ślubu, 8.00
Budzik Rose dzwonił na cały dom. Wyskoczyłam z łóżka, bo dziś czekało na mnie dużo obowiązków. Wzięłam prysznic, wskoczyłam w wygodne ubrania i równo o 08.20 byłam w kuchni i siedziałam przy stole ze starszymi.
- Będziesz musiała nam pomóc, Chelsea. Sami się nie wyrobimy. Musisz: zadzwonić do sali i zapytać, czy wszystko gotowe, podejść do kateringu, potem ze mną do krawcowej, wykombinować mi coś starego, nowego , pożyczonego , niebieskiego, podskoczyć do kwiaciarni po wiązankę o 13.00...
- I co jeszcze, ukraść gwiazdkę z nieba? - przerwałam jej monolog. Matka popatrzyła się niemiłym wzrokiem w moją stronę.
- To wszystko. - zdziwił się Luis.
- Uff... - odetchnęłam. - Jak miło.
- Tu masz kartkę, żebyś nie zapomniała... - podała mi biały skrawek papieru. - Weź koleżankę do pomocy. - zaproponowała.
- Okej... - powiedziałam drwiąco. - Idę, bo się nie wyrobię. Pa. - wstałam od stołu, zwinęłam torbę i sweter, który wisiał na przedpokoju.
Czasami już mam tego dosyć. Rose - nic nie robi. Bo 'jest młodsza'. O rok. Zamachnęłam drzwi z całej siły. Śnieg, który był na dachu spadł na mnie.
- Super... - warknęłam i strzepałam z głowy biały puch. Jak na złość, schodząc szybko po schodach , upadłam.
- Cholera!!! - krzyknęłam głośno.
- Co jest!? Coś ci się stało!? - krzyknął ktoś.
Moja twarz była wbita w ziemię. Podniosłam się na rękach. Justin patrzył się na mnie z przekrzywioną głową przestraszony.
- Nic. - warknęłam cicho podnosząc się.
- Pomóc Ci?
- Poradzę sobie! - odparłam.
Po raz kolejny strzepałam z siebie śnieg i tym razem uważnie poszłam do końca. Otworzyłam bramę i przeszłam przez nią omijając Biebera jak powietrze.
- O co ci znowu chodzi? - te słowa mnie zatrzymały. Odwróciłam się ze skwaszona miną. - Co znów zrobiłem źle?
- Nic... Sorry ,mam zły dzień. Do zobaczenia na weselu, o 14. - pomachałam mu z uśmiechem i odwróciłam się. Plecami do niego moja mina była inna. Oczy miałam całe zaszklone. Działo się ze mną coś złego.
Popatrzyłam się w lewo, potem w prawo. Miałam w sobie jakąś pustkę. Okej. Czas się pozbierać, teraz muszę znaleźć te stare i nowe rzeczy itp. Poszłam w stronę domu Lily. Może razem coś wykombinujemy, jest taka zaradna.
- Podwieźć gdzieś? - to znów Justin. Prawdopodobnie szedł za mną całą drogę.
- Nie, dzięki. - na moich plecach poczułam jego ciepłą dłoń. Zatrzymał mnie.
- Czy nie możemy spędzić tych ostatnich dni nie kłócąc się? Bardzo mi na tym zależy.
- A kto się kłóci? - uniosłam brwi.
- Nie udawaj. - powiedział cierpko. - Pogadajmy szczerze.
- Teraz nie mogę... Daj mi trochę czasu. Pogadamy na weselu, dziś mam dużo obowiązków. - spojrzałam mu w oczy i wyczekiwałam na jego reakcje. Patrzył się na mnie kręcąc z niedowierzaniem głową. Smutnym krokiem poszłam dalej.
*
23 grudnia, u Lily, 9.00
- Więc tak . Twoja mama ma mową sukienkę. Tu masz niebieską spinkę-różę. Moja mama pożycza Twojej mamie... - podeszła do parapetu i zaczęła grzebać w kosmetyczce. - perfumy francuskie, które chciała. Jeszcze coś starego. Najlepiej rodzinny pierścionek. - Prawą rękę założyła na biodro.
- Tak! - krzyknęłam. - Nawet wiem jaki pierścionek. Okej, to chyba tyle. Podjedziesz ze mną do kateringu?
- Dobrze. - przytaknęła.
- A teraz zadzwonię do właścicieli sali weselnej. - wyciągnęłam z kieszeni spodni telefon i wystukałam odpowiedni numer. Dowiedziałam się, że wszystko jest gotowe. Weszłyśmy z domu do Luisa, żebyśmy pojechały sprawdzić żarcie i dopilnować menu. Na szczęście był tak miły, że bez zastanowienia wsiadł w samochód i zrobił to, o co go prosiłyśmy. Tam też się wszystko zgadzało. Dania były gotowe. Butelki picia i alkoholu także były w odpowiednich ilościach.Ustaliłam jeszcze złożenie serwetek i bukiety, jakie mają znaleźć się na stołach oraz komplet sztućców. Gdy wszystko było dopięte tam na ostatni guzik, pojechałyśmy samochodem z powrotem do domu. Tam czekała już krawcowa. Zobaczyłam na stołku matkę. Wyglądała prześlicznie. Krawcowa robiła ostatnie poprawki, wszywała cekiny i róże. Doradzałam, co się jeszcze może na niej znaleźć, gdzie podszyć i co poprawić. To świetna zabawa, od razu poprawił mi się humor.
Czas zleciał naprawdę szybko. Nim się obejrzałyśmy wszystkie trzy, była już...
13.30
Samochód był zarąbisty. Śliczne, różowe róże na masce, z tyłu kokardki i bukiecik, po bokach też były ozdoby. BMW. Ktoś na rejestracje samochodu przymocował inną, z napisem 'Para młoda'. Byliśmy gotowi. Lily poszła pod dom i stamtąd wyjechała z rodziną pod kościół. W samochodzie siedział kierowca Harry, młodszy brat Luisa, na oko 25 lat, para młoda i ja. Rose nie zaznała tego zaszczytu i pojechała z innymi.
Przed kościołem było dużo ludzi. Zza rogu nagle wyskoczył kościelny w czerwonym garniturze. ;D
- Ślub się zaczyna, można już wchodzić do kościoła.
Matka zaczęła z nim dyskutować, a ja w tym czasie pobiegłam do pierwszej ławki. po chwili rozległy się pierwsze nuty melodii ślubnej [wiecie, o co mi chodzi. XD]. Oglądnęłam się do tyłu, żeby wyśledzić mamę, która podchodziła do ołtarza z Luisem. I nagle zobaczyłam jego. Justin. Siedział 3 rzędy za mną. Wyglądał niesamowicie przystojnie w tym garniturze... Czasem mam wrażenie, że zamienię się w szaloną fankę i zacznę piszczeć na jego widok, bo jest tak niesamowicie ładny. ;)
Po złożonej przysiędze założyli sobie na ręce obrączki i pocałowali się. Bardzo się wzruszyłam , bo przypomniałam sobie zmarłego ojca. Mama mówiła mi, że wzięli ślub po kryjomu, szybko, bez gości i rozmachu, w urzędzie stanu cywilnego, ponieważ bardzo się kochali (jakie to romantyczne, ah...). Marzyli o kościelnym, ale zabrakło czasu... Wszystko zniszczył wypadek, który odebrał mu życie. Zamyśliłam się , ale ktoś wyrwał mnie z tego. Harry, kierowca samochodu.
- Pomóż mi z tym ryżem. - uśmiechnął się zakłopotany. - Rozdaj gościom te paczuszki i poproś, żeby go wysypali na parę przy wejściu. Ja nie dam rady. Muszę iść do samochodu i wcześniej kręcić film. - dopiero teraz się kapnęłam, że ma w ręce małą kamerę.
- Jasne. - uśmiechnęłam się i odebrałam paczuszki ryżu. W drodze do wyjścia porozdawałam je, a sama zostawiłam sobie dwie. Swoją drogą to głupi pomysł, żeby szykować takie paczki i wprowadzać zamęt.
I tak też było, jak mówił Harry. Goście sypali ryżem. Mama wprost promieniowała radością łapiąc go w dłonie.
20.00
Byłam na spacerze, ponieważ w sali panował zaduch i goście tańczyli idiotyczną piosenkę typu kaczuchy. Usłyszałam, że teraz grają inną, przyzwoitą piosenkę, więc skierowałam się do sali. Przy wejściu ktoś mnie złapał za rękę. Przestraszyłam się. Uścisk był mocny i stanowczy, pociągnął mnie do tyłu.
- Justin, co ty robisz.? - wolną ręką próbowałam się uwolnić.
- Pogadajmy teraz. - odparł. Przystałam na tą propozycję i poszłam z nim na tyły Hotelu "Pałacyk Atlanta", gdzie świętowaliśmy. Kilka metrów przed nami stała brama, za którą był 'spad' na dół i rozlegał się prześliczny widok na wioski za Atlantą i rzekę przy malowniczym kościele. Wszystko było w tak jakby dolinie. W blasku księżyca pejzaż prezentował się romantycznie i wprost nieziemsko... Przysiedliśmy sobie na drewnianej ławce.
- Możesz mi powiedzieć w końcu, dlaczego jesteś taka oschła? - zaczął.
- Justin... - chciałam mu przypiec, jakim jest draniem i typem faceta, ale sobie oszczędziłam. Odetchnęłam głęboko. - Nie wiem, co się ze mną dzieje. Na wszystkich warczę. Jestem jak cykająca bomba. - zaśmiałam się, ale Justin tego nie podłapał, tylko popatrzył się na mnie pytająco.
- To nie jest śmieszne. Omijasz mnie szerokim łukiem od kilku dni.
- Wiem i przepraszam. Jestem idiotką, powinnam iść do zakładu psychiatrycznego, bo już z tym nie wytrzymuję. Tak cię kocham, że nie chcę patrząc na Ciebie jeszcze bardziej cię pokochać. Tak, to poplątane... - zauważyłam otwarte usta Biebera z wrażenia. - ...ale jestem pełna takich...
- ...słodkich sprzeczności? - podsunął.
- No tak. Może nie słodkich, ale dziwnych. - uśmiechnęłam się na widok jego lśniących oczu, które tak namiętnie wpatrywały się w moje usta. Wiedziałam, że gdyby nie bylibyśmy w tym miejscu, tylko na przykład u mnie, Justin wykorzystałby okazję bliskości swej dziewczyny, którą na każdym kroku pożera wzrokiem. I wiedziałam, że mnie zaraz pocałuje. Ta jego mina skupiająca się na moich wargach jest mi doskonale znana. Najpierw zaczął niewinnie. Nie miałam zamiaru odrywać się od niego, bo powiedzmy, ze to był prezent za te wszystkie 'ciche dni', że tak to nazwę. Potem zwykły pocałunek przerodził się w bardzo namiętny.
- Najchętniej bym nigdy nie przestawał, ale jeszcze musimy się tam pokazać... - wplótł swą dłoń w moją.
- Chodźmy.. - powiedziałam cicho jeszcze go całując. - Słyszę wolną piosenkę. - rzekłam podsuwając mu pomysł.
- Zatańczysz.? - zapytał.
- Pewnie.
To był prawdopodobnie nasz ostatni taniec.
-------------------------
Och, aż szkoda to kończyć. XD Ale na serio nie mam już żadnych pomysłów na 2 część. Na 85,5 % zdecyduję się na nowe opowiadanie na tym blogu. :)
Kolejny rozdział będzie ostatnim lub przedostatnim. Mam pomysł w głowie, ale jeszcze nie przelany na worda. ;D Dlatego nie wiem, ile ich wyjdzie. Ale to nie ważne. Dzięki za wszystkie komentarze. Bardzo jestem szczęśliwa z tego, że podoba Wam się to, co tworzę. <3
Kolejny jak będzie 7 komentarzy, standardowo. :D
Pa.; **
'- Już wiemy, kiedy się odbędzie nasz ślub. - Matka przy ostatnim słowie popatrzyła się zalotnie na Luisa. - 23 grudnia. '
'- Bo jesteś najlepszą dziewczyną na świecie i w dodatku cała moja.Chcę cię w końcu gdzieś zabrać, bo głupio mi, że od jakiegoś czasu nie możemy nigdzie wyjść. - wtedy Bieber podniósł całe jego 53 kg , czyli mnie i tak zaczął schodzić po schodach.'
'- Justin... - chwyciłam jego dłoń. - Ja.. nie wyjadę z Tobą. - spłynęła mi samotna łza po policzku. - Przepraszam. - w moim gardle powstała znajoma gula, która uniemożliwiła mi mówienie. Poruszałam tylko ustami,które układały się wyraz: 'Przepraszam.'
***
15 grudnia, 12.00
Siedzieliśmy na zimnej ławce w parku. Chude, przemarznięte gałęzie drzew lekko uginały się pod śnieżnobiałym puchem. Zza szarych chmur przebijało się niewyraźnie słońce.
- Więc kiedy wyjeżdżasz? - zapytałam po meczącej ciszy.
- Od razu po nowym roku. - Justin momentalnie posmutniał.
- A... co będzie z nami? - w tym momencie wtuliłam swoją głowę w jego ramię.
Justin zaczął kopać nogą śnieg.
- Chelsea, nie mam pojęcia. Kocham cię, chcę z Tobą być, ale nic na to nie poradzę.
- Jasne... Tylko nie wyobrażam sobie związku na odległość. - powiedziałam lekko piskliwym głosem gładząc jego rękę.
- Cholernie będę za Tobą tęsknił. - jego głos niebezpiecznie zadrżał. - Tak szczerze to... jesteś dla mnie wszystkim.
- Och... - przeczesałam palami jego włosy i pocałowałam w kącik ust.
- Jesteś moją pierwszą miłością. Szaleję na Twoim punkcie i nie wiem, czy wytrzymam tam chociaż tydzień bez Ciebie. Wiesz jak trudno mi było w tych wszystkich trasach wytrzymać.? W moich pokojach hotelowych zawsze rozstawiałem sobie zdjęcia na szafkach, żebyś chociaż tak była ze mną obecna. Nie mogłem przestać myśleć o Tobie. - objął mnie mocniej ramieniem i ciągle patrzył mi się prosto w oczy.
- Dlaczego wyjeżdżasz, Justin? Nie możesz zostać tutaj?
- Myślisz że ja wiem? Moi starzy o tym decydują. To jest ich kolejny kaprys. 'Wszystkie gwiazdy tam mieszkają i my też musimy.' - zaczął naśladować swoją matkę damskim głosem. - Już nawet kupili ten dom w Hollywood, bez wahania. Dla nich moje zdanie się nie liczy. To są materialiści.
- Czyli mamy dla siebie tylko pół miesiąca... - przegryzłam wargę.
- Na to wygląda. - odparł patrząc się w nieokreślony punkt w dal.
*
21 grudnia
Cały dzień chodziłam z Lily po sklepach w poszukiwaniu odpowiedniej kiecki na wesele. Mierzyłam naprawdę dużo, dużo sukienek. Były strasznie drogie, lub nie odpowiednie do okazji, za małe lub za duże. Przy ostatnim sklepie zatrzymałam się w wejściu.
- To ostatni sklep. Muszę coś tu znaleźć. Chodźmy. - machnęłam ręką w powietrzu i podeszłam do wieszaków z sukienkami. Wyciągałam po kolei i poddawałam je ekspertyzie Lilce.
- Nie. Nie. Ta też nie. no co ty! - krzyczała co chwilę.
- A ta? - wyciągnęłam ładną, jasnobeżową sukienkę. (klik)
- Jest... przepiękna! - krzyknęłam.
- Taa. Idź ja przymierz, bo innej, ładniejszej nie znajdziesz. - Popchnęła mnie do przymierzalni. Gdy ją ubrałam, popatrzyłam w lustro.
- Śliczna... - Yhh, zaczynam gadać do siebie. Odgarnęłam zasłonkę i pokazałam się przyjaciółce.
- Bierz ją! - wygłosiła z uśmiechem na twarzy.
- Okej, ale ile kosztuje? - zaczęłam szukać metki. - 100 dolców! No, nawet tanio, kupuję. - podskoczyłam ucieszona.
*
23 grudnia, dzień ślubu, 8.00
Budzik Rose dzwonił na cały dom. Wyskoczyłam z łóżka, bo dziś czekało na mnie dużo obowiązków. Wzięłam prysznic, wskoczyłam w wygodne ubrania i równo o 08.20 byłam w kuchni i siedziałam przy stole ze starszymi.
- Będziesz musiała nam pomóc, Chelsea. Sami się nie wyrobimy. Musisz: zadzwonić do sali i zapytać, czy wszystko gotowe, podejść do kateringu, potem ze mną do krawcowej, wykombinować mi coś starego, nowego , pożyczonego , niebieskiego, podskoczyć do kwiaciarni po wiązankę o 13.00...
- I co jeszcze, ukraść gwiazdkę z nieba? - przerwałam jej monolog. Matka popatrzyła się niemiłym wzrokiem w moją stronę.
- To wszystko. - zdziwił się Luis.
- Uff... - odetchnęłam. - Jak miło.
- Tu masz kartkę, żebyś nie zapomniała... - podała mi biały skrawek papieru. - Weź koleżankę do pomocy. - zaproponowała.
- Okej... - powiedziałam drwiąco. - Idę, bo się nie wyrobię. Pa. - wstałam od stołu, zwinęłam torbę i sweter, który wisiał na przedpokoju.
Czasami już mam tego dosyć. Rose - nic nie robi. Bo 'jest młodsza'. O rok. Zamachnęłam drzwi z całej siły. Śnieg, który był na dachu spadł na mnie.
- Super... - warknęłam i strzepałam z głowy biały puch. Jak na złość, schodząc szybko po schodach , upadłam.
- Cholera!!! - krzyknęłam głośno.
- Co jest!? Coś ci się stało!? - krzyknął ktoś.
Moja twarz była wbita w ziemię. Podniosłam się na rękach. Justin patrzył się na mnie z przekrzywioną głową przestraszony.
- Nic. - warknęłam cicho podnosząc się.
- Pomóc Ci?
- Poradzę sobie! - odparłam.
Po raz kolejny strzepałam z siebie śnieg i tym razem uważnie poszłam do końca. Otworzyłam bramę i przeszłam przez nią omijając Biebera jak powietrze.
- O co ci znowu chodzi? - te słowa mnie zatrzymały. Odwróciłam się ze skwaszona miną. - Co znów zrobiłem źle?
- Nic... Sorry ,mam zły dzień. Do zobaczenia na weselu, o 14. - pomachałam mu z uśmiechem i odwróciłam się. Plecami do niego moja mina była inna. Oczy miałam całe zaszklone. Działo się ze mną coś złego.
Popatrzyłam się w lewo, potem w prawo. Miałam w sobie jakąś pustkę. Okej. Czas się pozbierać, teraz muszę znaleźć te stare i nowe rzeczy itp. Poszłam w stronę domu Lily. Może razem coś wykombinujemy, jest taka zaradna.
- Podwieźć gdzieś? - to znów Justin. Prawdopodobnie szedł za mną całą drogę.
- Nie, dzięki. - na moich plecach poczułam jego ciepłą dłoń. Zatrzymał mnie.
- Czy nie możemy spędzić tych ostatnich dni nie kłócąc się? Bardzo mi na tym zależy.
- A kto się kłóci? - uniosłam brwi.
- Nie udawaj. - powiedział cierpko. - Pogadajmy szczerze.
- Teraz nie mogę... Daj mi trochę czasu. Pogadamy na weselu, dziś mam dużo obowiązków. - spojrzałam mu w oczy i wyczekiwałam na jego reakcje. Patrzył się na mnie kręcąc z niedowierzaniem głową. Smutnym krokiem poszłam dalej.
*
23 grudnia, u Lily, 9.00
- Więc tak . Twoja mama ma mową sukienkę. Tu masz niebieską spinkę-różę. Moja mama pożycza Twojej mamie... - podeszła do parapetu i zaczęła grzebać w kosmetyczce. - perfumy francuskie, które chciała. Jeszcze coś starego. Najlepiej rodzinny pierścionek. - Prawą rękę założyła na biodro.
- Tak! - krzyknęłam. - Nawet wiem jaki pierścionek. Okej, to chyba tyle. Podjedziesz ze mną do kateringu?
- Dobrze. - przytaknęła.
- A teraz zadzwonię do właścicieli sali weselnej. - wyciągnęłam z kieszeni spodni telefon i wystukałam odpowiedni numer. Dowiedziałam się, że wszystko jest gotowe. Weszłyśmy z domu do Luisa, żebyśmy pojechały sprawdzić żarcie i dopilnować menu. Na szczęście był tak miły, że bez zastanowienia wsiadł w samochód i zrobił to, o co go prosiłyśmy. Tam też się wszystko zgadzało. Dania były gotowe. Butelki picia i alkoholu także były w odpowiednich ilościach.Ustaliłam jeszcze złożenie serwetek i bukiety, jakie mają znaleźć się na stołach oraz komplet sztućców. Gdy wszystko było dopięte tam na ostatni guzik, pojechałyśmy samochodem z powrotem do domu. Tam czekała już krawcowa. Zobaczyłam na stołku matkę. Wyglądała prześlicznie. Krawcowa robiła ostatnie poprawki, wszywała cekiny i róże. Doradzałam, co się jeszcze może na niej znaleźć, gdzie podszyć i co poprawić. To świetna zabawa, od razu poprawił mi się humor.
Czas zleciał naprawdę szybko. Nim się obejrzałyśmy wszystkie trzy, była już...
13.30
Samochód był zarąbisty. Śliczne, różowe róże na masce, z tyłu kokardki i bukiecik, po bokach też były ozdoby. BMW. Ktoś na rejestracje samochodu przymocował inną, z napisem 'Para młoda'. Byliśmy gotowi. Lily poszła pod dom i stamtąd wyjechała z rodziną pod kościół. W samochodzie siedział kierowca Harry, młodszy brat Luisa, na oko 25 lat, para młoda i ja. Rose nie zaznała tego zaszczytu i pojechała z innymi.
Przed kościołem było dużo ludzi. Zza rogu nagle wyskoczył kościelny w czerwonym garniturze. ;D
- Ślub się zaczyna, można już wchodzić do kościoła.
Matka zaczęła z nim dyskutować, a ja w tym czasie pobiegłam do pierwszej ławki. po chwili rozległy się pierwsze nuty melodii ślubnej [wiecie, o co mi chodzi. XD]. Oglądnęłam się do tyłu, żeby wyśledzić mamę, która podchodziła do ołtarza z Luisem. I nagle zobaczyłam jego. Justin. Siedział 3 rzędy za mną. Wyglądał niesamowicie przystojnie w tym garniturze... Czasem mam wrażenie, że zamienię się w szaloną fankę i zacznę piszczeć na jego widok, bo jest tak niesamowicie ładny. ;)
Po złożonej przysiędze założyli sobie na ręce obrączki i pocałowali się. Bardzo się wzruszyłam , bo przypomniałam sobie zmarłego ojca. Mama mówiła mi, że wzięli ślub po kryjomu, szybko, bez gości i rozmachu, w urzędzie stanu cywilnego, ponieważ bardzo się kochali (jakie to romantyczne, ah...). Marzyli o kościelnym, ale zabrakło czasu... Wszystko zniszczył wypadek, który odebrał mu życie. Zamyśliłam się , ale ktoś wyrwał mnie z tego. Harry, kierowca samochodu.
- Pomóż mi z tym ryżem. - uśmiechnął się zakłopotany. - Rozdaj gościom te paczuszki i poproś, żeby go wysypali na parę przy wejściu. Ja nie dam rady. Muszę iść do samochodu i wcześniej kręcić film. - dopiero teraz się kapnęłam, że ma w ręce małą kamerę.
- Jasne. - uśmiechnęłam się i odebrałam paczuszki ryżu. W drodze do wyjścia porozdawałam je, a sama zostawiłam sobie dwie. Swoją drogą to głupi pomysł, żeby szykować takie paczki i wprowadzać zamęt.
I tak też było, jak mówił Harry. Goście sypali ryżem. Mama wprost promieniowała radością łapiąc go w dłonie.
20.00
Byłam na spacerze, ponieważ w sali panował zaduch i goście tańczyli idiotyczną piosenkę typu kaczuchy. Usłyszałam, że teraz grają inną, przyzwoitą piosenkę, więc skierowałam się do sali. Przy wejściu ktoś mnie złapał za rękę. Przestraszyłam się. Uścisk był mocny i stanowczy, pociągnął mnie do tyłu.
- Justin, co ty robisz.? - wolną ręką próbowałam się uwolnić.
- Pogadajmy teraz. - odparł. Przystałam na tą propozycję i poszłam z nim na tyły Hotelu "Pałacyk Atlanta", gdzie świętowaliśmy. Kilka metrów przed nami stała brama, za którą był 'spad' na dół i rozlegał się prześliczny widok na wioski za Atlantą i rzekę przy malowniczym kościele. Wszystko było w tak jakby dolinie. W blasku księżyca pejzaż prezentował się romantycznie i wprost nieziemsko... Przysiedliśmy sobie na drewnianej ławce.
- Możesz mi powiedzieć w końcu, dlaczego jesteś taka oschła? - zaczął.
- Justin... - chciałam mu przypiec, jakim jest draniem i typem faceta, ale sobie oszczędziłam. Odetchnęłam głęboko. - Nie wiem, co się ze mną dzieje. Na wszystkich warczę. Jestem jak cykająca bomba. - zaśmiałam się, ale Justin tego nie podłapał, tylko popatrzył się na mnie pytająco.
- To nie jest śmieszne. Omijasz mnie szerokim łukiem od kilku dni.
- Wiem i przepraszam. Jestem idiotką, powinnam iść do zakładu psychiatrycznego, bo już z tym nie wytrzymuję. Tak cię kocham, że nie chcę patrząc na Ciebie jeszcze bardziej cię pokochać. Tak, to poplątane... - zauważyłam otwarte usta Biebera z wrażenia. - ...ale jestem pełna takich...
- ...słodkich sprzeczności? - podsunął.
- No tak. Może nie słodkich, ale dziwnych. - uśmiechnęłam się na widok jego lśniących oczu, które tak namiętnie wpatrywały się w moje usta. Wiedziałam, że gdyby nie bylibyśmy w tym miejscu, tylko na przykład u mnie, Justin wykorzystałby okazję bliskości swej dziewczyny, którą na każdym kroku pożera wzrokiem. I wiedziałam, że mnie zaraz pocałuje. Ta jego mina skupiająca się na moich wargach jest mi doskonale znana. Najpierw zaczął niewinnie. Nie miałam zamiaru odrywać się od niego, bo powiedzmy, ze to był prezent za te wszystkie 'ciche dni', że tak to nazwę. Potem zwykły pocałunek przerodził się w bardzo namiętny.
- Najchętniej bym nigdy nie przestawał, ale jeszcze musimy się tam pokazać... - wplótł swą dłoń w moją.
- Chodźmy.. - powiedziałam cicho jeszcze go całując. - Słyszę wolną piosenkę. - rzekłam podsuwając mu pomysł.
- Zatańczysz.? - zapytał.
- Pewnie.
To był prawdopodobnie nasz ostatni taniec.
-------------------------
Och, aż szkoda to kończyć. XD Ale na serio nie mam już żadnych pomysłów na 2 część. Na 85,5 % zdecyduję się na nowe opowiadanie na tym blogu. :)
Kolejny rozdział będzie ostatnim lub przedostatnim. Mam pomysł w głowie, ale jeszcze nie przelany na worda. ;D Dlatego nie wiem, ile ich wyjdzie. Ale to nie ważne. Dzięki za wszystkie komentarze. Bardzo jestem szczęśliwa z tego, że podoba Wam się to, co tworzę. <3
Kolejny jak będzie 7 komentarzy, standardowo. :D
Pa.; **
niedziela, 22 sierpnia 2010
26 Rozdział 'Justin says goodbye?'
W POPRZEDNIM ROZDZIALE:
'- A co z Twoimi urodzinami.? Masz za 4 dni. - zapytała upijając łyk Coca-coli.
- Mhm.. tak.. nie będę w tym roku urządzać. - momentalnie zrobiłam się smutna.'
'- Wszystkiego najlepszego! - krzyknęła Lily i zaświeciła światło. Nie wierzyłam własnym oczom. Impreza niespodzianka!'
'- Zatańczysz? - Justin podał mi dłoń. Wyszliśmy na środek parkietu. Popatrzyłam się po wszystkich. Klaskali nam.'
'Spojrzałam na nadgarstek. W tym świetle moja bransoletka z inicjałami naszych imion lśniła bardziej niż dotychczas.'
***
10 listopada, 7.40
To jest straszne, żeby gonić dzieci do szkoły tak wcześnie rano. Tak.. przysnęłam, a mam dziś na ósmą! Kompletnie nie wiem, jak się wyrobię. Pobiegłam do łazienki wykonać poranne czynności. Musiałam sobie oszczędzić nawet prysznica. Zapakowałam żel do torby , bo i tak mam pierwszą lekcję w-fu. Mama zrobiła mi kanapki z szynką (o fee. ;o) i sałatą, które wrzuciłam pomiędzy książki i wyleciałam z domu z szybkością porównywaną do torpedy.
W drodze przez park do szkoły natknęłam się na Jeya. Przywitaliśmy się, ale nie rozmawialiśmy. Po raz kolejny. Od tamtego czasu, gdy go odwiedziłam w szpitalu, rzadko gadamy.
- Co u Ciebie ciekawego.? - zapytał od niechcenia.
- Nic takiego, wszystko okej. A u Ciebie, dobrze się czujesz po tym... wypadku? - nienawidzę takich rozmów. x[
- Powiedz swojemu kochasiowi , że jeszcze raz tak zrobi, a moi mili kumple z drużyny baseballa przyjdą pod jego dom z kijami. - zbulwersował się.
- Hej , daruj sobie, okej!? - wyplułam mu te słowa prosto w twarz. - To jest tylko i wyłącznie moja wina. Justin stanął w mojej obronie.
- Wiesz co Chelsea? Myślałem, ze jesteś inna.
- Jestem!
- Nie. Ślinisz się na mój widok, a potem wpadasz drugiemu w ramiona. Potraktowałaś nas jak zużyte szmaty. Idź sobie do niego. O. - odwrócił się i wskazał mi jakąś osobę za naszymi plecami. - Właśnie idzie. Nie chcę mieć już z Tobą nic wspólnego. Z Tobą i Justinem. Szukaj sobie pocieszenia, ale u niego. - rzekł podnosząc ręce w geście poddania się oddalając się ode mnie. Popatrzyłam na wesołego Biebera, który powiódł szyderczym, gardzącym wzrokiem za Jeydonem.
- Cześć. - pocałował mnie w czoło. Szczerze nie miałam ochoty z nim gadać po wymianie zdań z Jeydonem. Dla świętego spokoju objęłam go i tak udaliśmy się na lekcję.
Przed drugą lekcją na korytarzu było istne szaleństwo. Dziewczyny podbiegały do Justina i błagały go o autografy. Nawet wychowawczyni chciała mieć z nim zdjęcie. Mimo tego, że one bardzo mnie denerwowały te wszystkie piski i radości to stałam przy Justinie wytrwale. On nawet nie zwracał na mnie uwagi.
- Justin, chodźmy stąd! - krzyczałam mu co chwilę do ucha. Po kilku minutach zadzwonił dzwonek. Nikt nie odszedł. Wszystkie te laski nadal go otaczały. Postanowiłam cicho wydostać się stamtąd. Podeszłam do Mii, która kuła na historię.
- Jeśli tak ma być to ja dziękuję. - położyłam rękę na czole jakbym miała zemdleć i starałam się głęboko oddychać.
- Współczuję Ci. Taa.. - zamknęła książkę i spoglądając na Biebera zaczęła mi szeptać koło ucha. - Musisz uważać, takiego przystojniaka w każdej chwili może ktoś tobie sprzątnąć sprzed nosa.
Mia miała rację. Jeszcze raz popatrzyłam się na niego ledwo co wypatrując go pośród fanek. Gapił się w moją stronę i bezradnie rozłożył ręce.
*
10 listopada, 14.30
Postanowiłam nie czekać na Biebera. Po 7 lekcjach sama , znużona długim dniem dowlokłam się do domu.
- Cześć mamo!!! - krzyknęłam trzaskając drzwiami.
- Chelsea, no, jesteś w końcu. Chcemy Ci coś ważnego powiedzieć. - podeszła do mnie a zaraz z góry zszedł Luis.
- Cześć. - rzekłam z udawanym uśmiechem.
- Witaj! - odpowiedział przytulając mamę.
- Więc tak. Już wiemy, kiedy się odbędzie nasz ślub. - przy ostatnim słowie popatrzyła się zalotnie na Luisa. - 23 grudnia. Przypada wtedy sobota, tak świetnie się złożyło. Myśleliśmy, że niektórzy nam odmówią, bo to w końcu święta, ale zdecydowana większość potwierdziła swoje przybycie.
- No to cieszę się! - odparłam i spontanicznie przytuliłam się do nich.
U siebie w pokoju tą informacją podzieliłam się z przyjaciółkami. Cieszyły się razem ze mną. Mimo, ze na początku nie wykazywałam się akceptacją tego związku, teraz wiem, że Luis to miły facet i pasuje do matki w stu procentach.
*
1 grudnia, u Justina, 17.00
Zrobiło się zimniej. Spadł pierwszy śnieg, i zaczęły się pierwsze przymrozki. Specjalnie z okazji zimy w mieście otworzyli ogromne lodowisko. A kto był na otwarciu największą gwiazdką? Justin.
Teraz już nie możemy swobodnie wychodzić z domu. Bieber spaceruje z ochroniarzami, zamiast ze mną. Media już dawno dowiedziały się o nas, mimo tego , JB niechętnie zgadza się na spotkania ze mną.
Siedziałam na pozłacanym parapecie. Właśnie patrzyłam a okno ścięte lodem. Chciałam otworzyć okno i złapać kilka płatków, ale Bieber wrócił do pokoju i podał mi gorącą herbatę.
- To mówisz, że jestem zaproszony na ślub Twojej mamy?
- Tak, z resztą jutro ma zamiar wpaść wręczyć zaproszenie, więc siedź cicho, bo miałam nic nie mówić. - uderzyłam go delikatnie w ramię.
- Jasne. - uśmiechnął się.
- Justin a... ty będziesz miał wtedy wolne?
- Tak, w święta na pewno! - zobaczyłam, że na jego twarzy rysuje się grymas.
- Rozumiem... - odburknęłam.
- Idziemy na lodowisko?
- Teraz?
- Tak.
- Na pewno możesz? a jak będą paparazzi nas zobaczą?
- Nie martw się o to. - cmoknął mnie w prawy kącik ust i podał rękę, żebym zeszła.
- A z jakiej to okazji? - zaczęłam ruszać brwiami.
- Pocałunek, czy lodowisko? - spytał.
- I to i to. - odparłam śmiejąc się.
- Bo jesteś najlepszą dziewczyną na świecie i w dodatku cała moja.Chcę cię w końcu gdzieś zabrać, bo głupio mi, że od jakiegoś czasu nie możemy nigdzie wyjść. - wtedy Bieber podniósł całe jego 53 kg , czyli mnie i tak zaczął schodzić po schodach.
- Będzie ci ciężko! - na początku narzekałam zanosząc się śmiechem.
- Co ty ze mnie babę robisz.? - pokazał mi język.
- Nie, ale wiem, ile ważę. - nim to powiedziałam byliśmy na dole i odstawił mnie na ziemię. Poszedł do schowka pod schodami i sięgnął łyżwy, które wrzucił do torby sportowej.
- Chodźmy teraz do Ciebie. - wziął mnie pod pachę i wyszliśmy.
Wbiegłam do swojego domu i wygrzebałam od 10 lat nieużywane łyżwy. ' Ciekawe, czy się jeszcze w nie zmieszczę...' - pomyślałam. Usiadłam na kanapie w gościnnym i podjęłam się tego trudnego zadania.
- Mission Impossible normalnie! - krzyknęłam. Tak jak przeczuwałam. Te łyżwy nadają się dla siedmiolatki. - Cholera, dlaczego akurat w takim momencie i chwili... - gadałam pod nosem. Justin stał przy drzwiach i chyba to usłyszał.
- Miska , i jak, dobre?
- Ymm... no wiesz... - wtedy ujrzałam Biebera przy kanapie. - Dobre, gdybym zrobiła se operację plastyczną zmniejszenia stopy o 10 rozmiarów. - przytaknęłam sobie patrząc smutnym wzrokiem na JB. - poczekaj tu, ja pójdę do Carmen , może ma łyżwy. Wracam za 5 minut.
...w wolnym tłumaczeniu godzina. Tyle mi to zajęło. Carmen wieki ich szukała, jednak nie w tym był problem. Problem był ze drzwiami. Poszłyśmy na strych i przekopałyśmy wszystko.
- Kurde, widziałam je tu ostatnio! - krzyknęła.
- Ostatnio to mogła je widzieć twoja babcia.. Nie często się zdarza, żeby się drzwi zapiekły, 'zrosły' i twój ojciec musiał je piłą oddzielać od futryny.. - zaśmiałam się pod nosem.
- Nie bądź taka. SĄ! - krzyknęła i uniosła zakurzone, czarne łyżwy.
- Wiesz, że one są męskie? - zrobiłam wielkie oczy obczajając to, w czym mam zaraz jeździć.
- Jeszcze jedno słowo, a nie włożysz w nie nogę, tylko głowę i powąchasz kwiatki od spodu.
- Dobra, już się nie czepiam.
- i.. nie są męskie. Są... uniwersalne, młodzieżowe. - bardzo zaakcentowała ostatnie słowo. Tak, ze po raz kolejny wybuchnęłam śmiechem.
Wyszłyśmy z tych staroci i przymierzyłam łyżwy. Pasowały jak ulał. Pożegnałam się z Carm i pobiegłam do mojego domu, który był obok. Za bramą czekał zniecierpliwiony Justin.
- Gdzieś ty kobieto była!? - krzyknął i skrzywił się. Otworzyłam bramę i znów poszliśmy pod jego dom, gdzie stał samochód. Mieliśmy nim jechać.
W środku było ciepło. Wypiłam gorącą czekoladę z automatu (tak, w tym samochodzie był mini automat!) i zaczęliśmy gadać.
- Chelsea, pamiętasz o tym liście,który zostawiłem tobie w Hollywood?
- Mhm. - odparłam zajęta czekoladą.
- I pamiętasz o tej propozycji?
- Tak, pamiętam. - słyszałam, jak głośno pukało moje i jego serce.
- Z tym domem to jest tak, że... muszę wyjechać..
- Jak to..
- Proszę, nie przerywaj. Ok. Powiem prosto z mostu. Wyprowadzam się do Los Angeles, muszę. - czułam się tak, jakby życie wbiło mi nóż w plecy. - Jeśli zechcesz to... wyprowadź się z nami.
- Co?? - łzy momentalnie stanęły mi w oczach. - Ale ja to, a przyjaciele, dom, rodzina?
- Chelsea, moi rodzice się zgodzili. Możesz zamieszkać z nami.
- A co jeśli nam nie wyjdzie!? - spojrzałam w jego smutne, czekoladowe oczy.
- Dlaczego od razu zakładasz, że tak będzie?
- Tyle razy byliśmy na skraju zerwania, nie wiem, jak to by było. To chory pomysł! mamy 15 lat, nie mogę zostawić tak rodziny! Moja matka się nie zgodzi! To beznadziejny pomysł! - wymachiwałam w rękami w różne strony.
- Wiedziałem, że tak powiesz...
Uspokoiłam się. I zaczęłam sobie wyobrażać. Przed oczami przemknął mi obraz tej sytuacji. Trudna rozmowa z matką. Wyjazd. Opuszczenie trzech najwspanialszych przyjaciółek na Ziemi. Musiałabym tam za siebie płacić, być może pracować. Nowa szkoła, drugi koniec Ameryki. Nie byłam ta taki krok gotowa, miałam pieprzone 15 lat i byłam wciąż niesamodzielnym dzieckiem.
- Justin... - chwyciłam jego dłoń. - Ja.. nie wyjadę z Tobą. - spłynęła mi samotna łza po policzku. - Przepraszam. - w moim gardle powstała znajoma gula, która uniemożliwiła mi mówienie. Poruszałam tylko ustami,które układały się wyraz: 'Przepraszam'.
------------------
Cześć :)
Tytuł jak w Hani Montani. ; D Tak mi się jakoś skojarzyło, to taki dałam. :P
Dziś trochę się porozpisuję. XD Więc: myślę, ze napiszę nowe opowiadanie. Dalsza część nie ma sensu. Myślałam nad nią, ale nie mam żadnego pomysłu, nie wiem, o czym miałaby być. Na serio chcecie 2, nudną część?
Potem, jeśli tylko będę mogła (bo to będzie już szkoła itp.) będę pisać nowe.
A ten rozdział taki o wszystkim i o niczym. Teraz tak sobie myślę, że prawdopodobnie kolejny będzie już zakończeniem. Czyli ogółem przed wami jeszcze 2 rozdziały. [ew.3]
Papa <3
PS. Pamiętajcie o sondzie, link w poprzedniej notce.
'- A co z Twoimi urodzinami.? Masz za 4 dni. - zapytała upijając łyk Coca-coli.
- Mhm.. tak.. nie będę w tym roku urządzać. - momentalnie zrobiłam się smutna.'
'- Wszystkiego najlepszego! - krzyknęła Lily i zaświeciła światło. Nie wierzyłam własnym oczom. Impreza niespodzianka!'
'- Zatańczysz? - Justin podał mi dłoń. Wyszliśmy na środek parkietu. Popatrzyłam się po wszystkich. Klaskali nam.'
'Spojrzałam na nadgarstek. W tym świetle moja bransoletka z inicjałami naszych imion lśniła bardziej niż dotychczas.'
***
10 listopada, 7.40
To jest straszne, żeby gonić dzieci do szkoły tak wcześnie rano. Tak.. przysnęłam, a mam dziś na ósmą! Kompletnie nie wiem, jak się wyrobię. Pobiegłam do łazienki wykonać poranne czynności. Musiałam sobie oszczędzić nawet prysznica. Zapakowałam żel do torby , bo i tak mam pierwszą lekcję w-fu. Mama zrobiła mi kanapki z szynką (o fee. ;o) i sałatą, które wrzuciłam pomiędzy książki i wyleciałam z domu z szybkością porównywaną do torpedy.
W drodze przez park do szkoły natknęłam się na Jeya. Przywitaliśmy się, ale nie rozmawialiśmy. Po raz kolejny. Od tamtego czasu, gdy go odwiedziłam w szpitalu, rzadko gadamy.
- Co u Ciebie ciekawego.? - zapytał od niechcenia.
- Nic takiego, wszystko okej. A u Ciebie, dobrze się czujesz po tym... wypadku? - nienawidzę takich rozmów. x[
- Powiedz swojemu kochasiowi , że jeszcze raz tak zrobi, a moi mili kumple z drużyny baseballa przyjdą pod jego dom z kijami. - zbulwersował się.
- Hej , daruj sobie, okej!? - wyplułam mu te słowa prosto w twarz. - To jest tylko i wyłącznie moja wina. Justin stanął w mojej obronie.
- Wiesz co Chelsea? Myślałem, ze jesteś inna.
- Jestem!
- Nie. Ślinisz się na mój widok, a potem wpadasz drugiemu w ramiona. Potraktowałaś nas jak zużyte szmaty. Idź sobie do niego. O. - odwrócił się i wskazał mi jakąś osobę za naszymi plecami. - Właśnie idzie. Nie chcę mieć już z Tobą nic wspólnego. Z Tobą i Justinem. Szukaj sobie pocieszenia, ale u niego. - rzekł podnosząc ręce w geście poddania się oddalając się ode mnie. Popatrzyłam na wesołego Biebera, który powiódł szyderczym, gardzącym wzrokiem za Jeydonem.
- Cześć. - pocałował mnie w czoło. Szczerze nie miałam ochoty z nim gadać po wymianie zdań z Jeydonem. Dla świętego spokoju objęłam go i tak udaliśmy się na lekcję.
Przed drugą lekcją na korytarzu było istne szaleństwo. Dziewczyny podbiegały do Justina i błagały go o autografy. Nawet wychowawczyni chciała mieć z nim zdjęcie. Mimo tego, że one bardzo mnie denerwowały te wszystkie piski i radości to stałam przy Justinie wytrwale. On nawet nie zwracał na mnie uwagi.
- Justin, chodźmy stąd! - krzyczałam mu co chwilę do ucha. Po kilku minutach zadzwonił dzwonek. Nikt nie odszedł. Wszystkie te laski nadal go otaczały. Postanowiłam cicho wydostać się stamtąd. Podeszłam do Mii, która kuła na historię.
- Jeśli tak ma być to ja dziękuję. - położyłam rękę na czole jakbym miała zemdleć i starałam się głęboko oddychać.
- Współczuję Ci. Taa.. - zamknęła książkę i spoglądając na Biebera zaczęła mi szeptać koło ucha. - Musisz uważać, takiego przystojniaka w każdej chwili może ktoś tobie sprzątnąć sprzed nosa.
Mia miała rację. Jeszcze raz popatrzyłam się na niego ledwo co wypatrując go pośród fanek. Gapił się w moją stronę i bezradnie rozłożył ręce.
*
10 listopada, 14.30
Postanowiłam nie czekać na Biebera. Po 7 lekcjach sama , znużona długim dniem dowlokłam się do domu.
- Cześć mamo!!! - krzyknęłam trzaskając drzwiami.
- Chelsea, no, jesteś w końcu. Chcemy Ci coś ważnego powiedzieć. - podeszła do mnie a zaraz z góry zszedł Luis.
- Cześć. - rzekłam z udawanym uśmiechem.
- Witaj! - odpowiedział przytulając mamę.
- Więc tak. Już wiemy, kiedy się odbędzie nasz ślub. - przy ostatnim słowie popatrzyła się zalotnie na Luisa. - 23 grudnia. Przypada wtedy sobota, tak świetnie się złożyło. Myśleliśmy, że niektórzy nam odmówią, bo to w końcu święta, ale zdecydowana większość potwierdziła swoje przybycie.
- No to cieszę się! - odparłam i spontanicznie przytuliłam się do nich.
U siebie w pokoju tą informacją podzieliłam się z przyjaciółkami. Cieszyły się razem ze mną. Mimo, ze na początku nie wykazywałam się akceptacją tego związku, teraz wiem, że Luis to miły facet i pasuje do matki w stu procentach.
*
1 grudnia, u Justina, 17.00
Zrobiło się zimniej. Spadł pierwszy śnieg, i zaczęły się pierwsze przymrozki. Specjalnie z okazji zimy w mieście otworzyli ogromne lodowisko. A kto był na otwarciu największą gwiazdką? Justin.
Teraz już nie możemy swobodnie wychodzić z domu. Bieber spaceruje z ochroniarzami, zamiast ze mną. Media już dawno dowiedziały się o nas, mimo tego , JB niechętnie zgadza się na spotkania ze mną.
Siedziałam na pozłacanym parapecie. Właśnie patrzyłam a okno ścięte lodem. Chciałam otworzyć okno i złapać kilka płatków, ale Bieber wrócił do pokoju i podał mi gorącą herbatę.
- To mówisz, że jestem zaproszony na ślub Twojej mamy?
- Tak, z resztą jutro ma zamiar wpaść wręczyć zaproszenie, więc siedź cicho, bo miałam nic nie mówić. - uderzyłam go delikatnie w ramię.
- Jasne. - uśmiechnął się.
- Justin a... ty będziesz miał wtedy wolne?
- Tak, w święta na pewno! - zobaczyłam, że na jego twarzy rysuje się grymas.
- Rozumiem... - odburknęłam.
- Idziemy na lodowisko?
- Teraz?
- Tak.
- Na pewno możesz? a jak będą paparazzi nas zobaczą?
- Nie martw się o to. - cmoknął mnie w prawy kącik ust i podał rękę, żebym zeszła.
- A z jakiej to okazji? - zaczęłam ruszać brwiami.
- Pocałunek, czy lodowisko? - spytał.
- I to i to. - odparłam śmiejąc się.
- Bo jesteś najlepszą dziewczyną na świecie i w dodatku cała moja.Chcę cię w końcu gdzieś zabrać, bo głupio mi, że od jakiegoś czasu nie możemy nigdzie wyjść. - wtedy Bieber podniósł całe jego 53 kg , czyli mnie i tak zaczął schodzić po schodach.
- Będzie ci ciężko! - na początku narzekałam zanosząc się śmiechem.
- Co ty ze mnie babę robisz.? - pokazał mi język.
- Nie, ale wiem, ile ważę. - nim to powiedziałam byliśmy na dole i odstawił mnie na ziemię. Poszedł do schowka pod schodami i sięgnął łyżwy, które wrzucił do torby sportowej.
- Chodźmy teraz do Ciebie. - wziął mnie pod pachę i wyszliśmy.
Wbiegłam do swojego domu i wygrzebałam od 10 lat nieużywane łyżwy. ' Ciekawe, czy się jeszcze w nie zmieszczę...' - pomyślałam. Usiadłam na kanapie w gościnnym i podjęłam się tego trudnego zadania.
- Mission Impossible normalnie! - krzyknęłam. Tak jak przeczuwałam. Te łyżwy nadają się dla siedmiolatki. - Cholera, dlaczego akurat w takim momencie i chwili... - gadałam pod nosem. Justin stał przy drzwiach i chyba to usłyszał.
- Miska , i jak, dobre?
- Ymm... no wiesz... - wtedy ujrzałam Biebera przy kanapie. - Dobre, gdybym zrobiła se operację plastyczną zmniejszenia stopy o 10 rozmiarów. - przytaknęłam sobie patrząc smutnym wzrokiem na JB. - poczekaj tu, ja pójdę do Carmen , może ma łyżwy. Wracam za 5 minut.
...w wolnym tłumaczeniu godzina. Tyle mi to zajęło. Carmen wieki ich szukała, jednak nie w tym był problem. Problem był ze drzwiami. Poszłyśmy na strych i przekopałyśmy wszystko.
- Kurde, widziałam je tu ostatnio! - krzyknęła.
- Ostatnio to mogła je widzieć twoja babcia.. Nie często się zdarza, żeby się drzwi zapiekły, 'zrosły' i twój ojciec musiał je piłą oddzielać od futryny.. - zaśmiałam się pod nosem.
- Nie bądź taka. SĄ! - krzyknęła i uniosła zakurzone, czarne łyżwy.
- Wiesz, że one są męskie? - zrobiłam wielkie oczy obczajając to, w czym mam zaraz jeździć.
- Jeszcze jedno słowo, a nie włożysz w nie nogę, tylko głowę i powąchasz kwiatki od spodu.
- Dobra, już się nie czepiam.
- i.. nie są męskie. Są... uniwersalne, młodzieżowe. - bardzo zaakcentowała ostatnie słowo. Tak, ze po raz kolejny wybuchnęłam śmiechem.
Wyszłyśmy z tych staroci i przymierzyłam łyżwy. Pasowały jak ulał. Pożegnałam się z Carm i pobiegłam do mojego domu, który był obok. Za bramą czekał zniecierpliwiony Justin.
- Gdzieś ty kobieto była!? - krzyknął i skrzywił się. Otworzyłam bramę i znów poszliśmy pod jego dom, gdzie stał samochód. Mieliśmy nim jechać.
W środku było ciepło. Wypiłam gorącą czekoladę z automatu (tak, w tym samochodzie był mini automat!) i zaczęliśmy gadać.
- Chelsea, pamiętasz o tym liście,który zostawiłem tobie w Hollywood?
- Mhm. - odparłam zajęta czekoladą.
- I pamiętasz o tej propozycji?
- Tak, pamiętam. - słyszałam, jak głośno pukało moje i jego serce.
- Z tym domem to jest tak, że... muszę wyjechać..
- Jak to..
- Proszę, nie przerywaj. Ok. Powiem prosto z mostu. Wyprowadzam się do Los Angeles, muszę. - czułam się tak, jakby życie wbiło mi nóż w plecy. - Jeśli zechcesz to... wyprowadź się z nami.
- Co?? - łzy momentalnie stanęły mi w oczach. - Ale ja to, a przyjaciele, dom, rodzina?
- Chelsea, moi rodzice się zgodzili. Możesz zamieszkać z nami.
- A co jeśli nam nie wyjdzie!? - spojrzałam w jego smutne, czekoladowe oczy.
- Dlaczego od razu zakładasz, że tak będzie?
- Tyle razy byliśmy na skraju zerwania, nie wiem, jak to by było. To chory pomysł! mamy 15 lat, nie mogę zostawić tak rodziny! Moja matka się nie zgodzi! To beznadziejny pomysł! - wymachiwałam w rękami w różne strony.
- Wiedziałem, że tak powiesz...
Uspokoiłam się. I zaczęłam sobie wyobrażać. Przed oczami przemknął mi obraz tej sytuacji. Trudna rozmowa z matką. Wyjazd. Opuszczenie trzech najwspanialszych przyjaciółek na Ziemi. Musiałabym tam za siebie płacić, być może pracować. Nowa szkoła, drugi koniec Ameryki. Nie byłam ta taki krok gotowa, miałam pieprzone 15 lat i byłam wciąż niesamodzielnym dzieckiem.
- Justin... - chwyciłam jego dłoń. - Ja.. nie wyjadę z Tobą. - spłynęła mi samotna łza po policzku. - Przepraszam. - w moim gardle powstała znajoma gula, która uniemożliwiła mi mówienie. Poruszałam tylko ustami,które układały się wyraz: 'Przepraszam'.
------------------
Cześć :)
Tytuł jak w Hani Montani. ; D Tak mi się jakoś skojarzyło, to taki dałam. :P
Dziś trochę się porozpisuję. XD Więc: myślę, ze napiszę nowe opowiadanie. Dalsza część nie ma sensu. Myślałam nad nią, ale nie mam żadnego pomysłu, nie wiem, o czym miałaby być. Na serio chcecie 2, nudną część?
Potem, jeśli tylko będę mogła (bo to będzie już szkoła itp.) będę pisać nowe.
A ten rozdział taki o wszystkim i o niczym. Teraz tak sobie myślę, że prawdopodobnie kolejny będzie już zakończeniem. Czyli ogółem przed wami jeszcze 2 rozdziały. [ew.3]
Papa <3
PS. Pamiętajcie o sondzie, link w poprzedniej notce.
środa, 18 sierpnia 2010
25 Rozdział ''Wszystkiego najlpeszego, Chelsea!'
W POPRZEDNIM ROZDZIALE:
' Jey ma coś z nosem, podbite oko, rozcięty łuk brwiowy, skręcony nadgarstek i wstrząs mózgu.'
'- Powiedz mi, że mnie jeszcze kochasz... - wyszeptał do ucha. Odwróciłam twarz w jego stronę. Justin zaczął mnie całować. '
'- Chelsea, z Jasmine koniec. Mam wyrąbane na to, co sobie pomyślą w wytwórniach. - pogłaskał mnie po policzku.
- Hej, nie musiałeś tego dla mnie robić. - uśmiechnęłam się. - Ale mimo wszystko teraz będzie mi łatwiej na nowo tobie zaufać... - wyszeptałam i wplotłam dłonie w jego włosy namiętnie go całując.'
SONDA ODNOŚNIE OPOWIADANIA , KLIKNIJ , ŻEBY ZAGŁOSOWAĆ.
***
19 października , 18.00
Wzięłam zeszyt i zaczęłam rysować. Ostatnio szkicowanie stało się moją trzecią pasją po śpiewie i pływaniu. Rysowałam, oczywiście nieidealnie, bo krzywo i nie zawsze mi to wychodziło. Przy tym mogłam trochę porozmyślać o Justinie, Jeydonie...
I doszłam do różnych wniosków. Wniosek numer jeden: Tak naprawdę kocham Justina. Wniosek numer dwa: Carmen się przystawia do Jeya. Tak, też w to na początku nie wierzyłam. Posklejałam sobie wszystkie fakty , rozmowy z Carm i Jeyem a także moją rozmowę z Carm. Sama się do tego przyznała bez bicia. Swoją drogą myślę, że to obciach chodzić z 9 klasistą, ale oszczędziłam sobie powiedzenia tej malutkiej uwagi przyjaciółce. ;]
Na koniec dnia zajrzała do mnie Lily. Zdziwiłam się, bo dawno mnie nie odwiedzała, nie miałyśmy ze sobą dużego kontaktu. Przecież chodzi do prywatnej szkoły... Rozgościłyśmy się na kanapie w gościnnym i jednym uchem słuchałyśmy MTV a drugim siebie nawzajem.
- A co z Twoimi urodzinami.? Masz za 4 dni. - zapytała upijając łyk Coca-coli.
- Mhm.. tak.. nie będę w tym roku urządzać. - momentalnie zrobiłam się smutna.
- Powinnaś!
- Nie, nie. - powiedziałam stanowczo. - Nie mam kasy na urządzenie wielkiej imprezy.
- Chelsea. Pomogę Ci i zrobisz. - odparła zimno.
- Nie, naprawdę. Zaproszę Was do domu na pizzę , pogadamy, pośmiejemy się i tyle. - westchnęłam. Złapałam pilota i przełączyłam na MTV rock.
- Jak chcesz... - powiedziała przeciągle układając włosy.
*
23 października, dzień urodzin, 17.00
Po zjedzeniu naleśników podwieczorkowych przyszedł czas na odrabianie lekcji. Jeszcze nigdy dzień moich urodzin nie był tak nudny!.. W tegorocznym planie urodzinowym nie ma nic ciekawego. Kilka lat temu były kucyki i wierzchowce, 3-piętrowe torty, wielkie kinder-bale... Dziś jedynie pizza o 18.00 i maraton filmowy z przyjaciółkami. Przygnębiona tym, że mam już 15 lat pocieszyłam się jedynie chłopakiem w ciągłych rozjazdach. Nawet mi nie napisał smsa... Z moich rozmyśleń wyrwał mnie huk pukania. 'to na pewno Lilka. Ona tak zawsze puka.' - pomyślałam i podniosłam się z kanapy.
- Siema, co ty tak przed czasem? - zapytam beznamiętnie. Była dziwnie wesoła.
- Musisz gdzieś ze mną pójść.
- Teraz? - zapytałam.
- o 18. Idź się przebierz w coś odlotowego i idziemy.
- Ale gdzie!? - krzyknęłam.
- na...urodzinowe zakupy. - powiedziała mało przekonująco. Mimo wszystko zgodziłam się. Wpuściłam ją do środka a sama pobiegłam na górę się przebrać. Ubrałam żółtą, krótką sukienkę i założyłam buty na obcasie. Zrobiłam makijaż, przeciągnęłam usta błyszczykiem i zbiegłam na dół z kopertówką w dłoni.
- Mm.. Na Twój widok padnie! - krzyknęła zanosząc się śmiechem.
- Kto? - zdziwiłam się.
- Yyy.. powiedziałam, że ktoś? Nikt.. - machnęła ręką i prychnęła. - Phi. Źle się wyraziłam. Mówiłam ogólnikowo.
- Ta. Jasne. Chodźmy już. - podreptałam do wyjścia i skierowałam się w prawo, w stronę centrum.
- Nie! - krzyknęła za mną przymykając bramę. - Idziemy w lewo! - złapała mój nadgarstek i przeciągnęła.
- Lily, wyluzuj! - krzyknęłam wyrywając się z uchwytu jej łapy. ;D - Tak w ogóle co z naszą pizzą? - zapytałam. - Tylko wiesz co, tam nie ma żadnych sklepów. - zaśmiałam się.
- Są.. są. Zbudowali. - ona to chyba wymyśliła na poczekaniu.
- Ach tak..
- Nie martw się, powiadomiłam Mię i Carmen, że pizza będzie o.. 19!
Zauważyłam, że koło domu Justina był niezły ruch.
- Szykuje jakąś imprezę? - zapytałam Lilki. W końcu ona pierwsza powinna wiedzieć, imprezowiczka. Jednak nic mi nie odpowiedziała. Nagle gwałtownie mnie obróciła do tyłu, amoja noga wygięła się w nienaturalną pozę.
- Co robisz!? - krzyknęłam mająca już dojść tej dziwnej sytuacji.
- Ee.. no..
- Chelsea, jesteś! - krzyknął... Justin!? Znów się obróciłam i spojrzałam mu w oczy. Bieber olśnił mnie uśmiechem od ucha do ucha i rzekł:
- Wszystkiego najlepszego, kochanie. - jego ręce powędrowały na moją talię, a usta złożyły delikatny pocałunek na policzku. Chwycił moją rękę i pobiegłam z nim w kierunku jego domu. Weszliśmy od strony pokoju gościnnego - basenu, a Lily za nami. Było już dojść ciemno, nic nie widziałam.
- Wszystkiego najlepszego! - krzyknęła Lily i zaświeciła światło. Nie wierzyłam własnym oczom. Impreza niespodzianka!
- Wszystkiego najlepszego, Chelsea!!! - krzyknęli wszyscy, którzy tam byli. Zobaczyłam znajomych ze szkoły i klasy , kolegów Justina, moje przyjaciółki i inne osoby. Na przystrojonym stole zobaczyłam wielki tort z napisem '15-stka Chelsea'.
Odśpiewali mi "Happy B'day" i impreza zaczęła się. Justin od razu mnie porwał w wir tańca. W międzyczasie podszedł do nas.. USHER i złożył MI życzenia!
- Oto Twój prezent! - krzyknął wręczając mi starannie opakowane pudełko.
- Dzięki, nie musiałeś! - odparłam przekrzykując muzykę. Odłożyłam pudełko na stół. Leciał mój ulubiony kawałek 'My first kiss' z 3Oh!3 i Keshą.
- Chodź, zatańczymy! Lubię ten kawałek. - porwałam Justina w tłum i byliśmy tam długi czas.
Było po 22. Teraz dopiero impreza rozkręciła się na dobre. Nie miałam siły tańczyć. Justin zabawiał gości, gadał z nimi i tańczył, a ja siedziałam koło Danny'ego, Mii, Carm i Lily.
- No, nasza paczka w końcu pełna! - krzyknęłam z zadowoleniem, gdy doszedł Justin. Usiadł na kanapie i objął mnie. Właśnie zajadał się zakąską. Potem wszyscy z naszego towarzystwa rozeszli się. Zostałam ja z Bieberem. Miałam dosyć zamieszania i chciałam pobyć z nim w ciszy.
- Idziemy na górę do Ciebie? - zapytałam unosząc brwi.
- Mhm. ;) - zerwał się z kanapy , i podążyłam za nim przeciskając się przez tłum. Kilka chwil później siedzieliśmy u niego w pokoju.
- Podoba Ci się impreza?
- No jasne, bardzo Ci dziękuję. - uśmiechnęłam się.
- Ale buziaka to nawet mi nie dasz.. - powiedział z żalem.
- Pf. Trzeba sobie zasłużyć!
- A impreza niespodzianka to co? - zaczął się ze mną przedrzeźniać.
- Okeej. - zaczęłam go całować.
- Moich rodziców tu nie ma, mogłabyś się bardziej postarać... - wyszeptał.
- Co masz na myśli zboczeńcu.? - zapytałam z uśmiechem uwieszając ręce na jego szyi.
Bieber posłał mi dziwny uśmiech i zaczął mnie całować po szyi, potem pocałunki przeniósł na mój dekolt i zaczął rozpinać z tyłu moją sukienkę.
- Justin, nie wiem, czy dobrze robimy...
- Jeśli nie chcesz, to zrozumiem.
- Chcę. - rzekłam stanowczo po chwili zastanowienia.
- Na pewno? - zapytał podejrzliwie.
- Tak... Chcę z Tobą to zrobić dziś, w moje urodziny.. - powiedziałam cicho.
Po kilkunastu sekundach byliśmy już tylko w bieliźnie. Nie przerywaliśmy pocałunków. Justin był taki delikatny w tym co robił, może i nawet lekko nieśmiały gdy rozpinał mój stanik. Ja się nie bałam, przy nim byłam spokojna i bezpieczna. Justin wyciągnął gumkę z kieszeni i chwilę później poczułam bardzo delikatny ból i mimo wszystko wielkie szczęście. To było niesamowite przeżycie. Tak właśnie wyobrażałam sobie swój pierwszy raz.
Skończyliśmy po niecałej godzinie. Stwierdziłam, że nie chce mi się wracać do domu i zostanę na noc u Justina. Jego rodziców nie było , bo wyjechali na 'wakacje'. Był tylko służący. Leżąc w łóżku Justina i wtulona w jego tors całkowicie zapomniałam o imprezie. Słychać było nadal muzykę, więc impreza trwa dalej.
- Justin.. może ubierzmy się i zejdźmy na dół, co? Tak głupio mi zostawiać gości.
- Masz rację. - Niechętnie się podnieśliśmy. Owinęłam się kocem. Wzięłam swoje rzeczy rzucone w kąt i zaczęłam przebierać się za drzwiami do szafy. Podeszłam jeszcze szybko do łazienki i spojrzałam w lustro. Moja fryzura była paskudna! Wyglądałam jak czarownica, która źle posługiwała się miotłą i w czasie przelotu rąbnęła w koronę drzewa. Każdy włos odstawał w inną stronę. Złapałam za czarny grzebień Biebera i przeczesałam je, więc wyglądało to o niebo lepiej. Gdy wyszłam z łazienki zobaczyłam już gotowego Justina.
- Idziemy? - podszedł do mnie. Kołysał się na nogach , złapał mnie za tyłek i pocałował w nos. Usłyszałam, jak mówił cicho 'Byłaś świetna.' Objęci udaliśmy się do pomieszczenia z basenem.
Nie było najgorzej. Nic nie porozwalali , nie upili się.
- Gdzie wy byliście tyle!? - krzyknęła Lily podchodząc do nas. Za nią zobaczyłam Carmen i Mię.
- No byliśmy..
- Lepiej, żebyśmy nie wiedziały, bo to ich intymne sprawy. - Mia uśmiechnęła się triumfalnie.
- Mia , przestań! - krzyknęłam z uśmiechem. Położyłam głowę na ramieniu Justina.
Grali właśnie jakąś wolną piosenkę. Wszyscy rozstąpili się na boki i światła skierowały się na nas, reszta była w cieniu.
- Zatańczysz? - Justin podał mi dłoń. Wyszliśmy na środek parkietu. Popatrzyłam się po wszystkich. Klaskali nam. Powtórnie wtuliłam się w Justina i poczułam zapach jego boskich perfum, jak wtedy, gdy prosił mnie na drzewie , żebym została jego dziewczyną... Kołysaliśmy się w rytmie wolnej piosenki. Spojrzałam na nadgarstkiem. W tym świetle moja bransoletka z inicjałami naszych imion lśniła bardziej niż dotychczas.
-----------------------
Troszkę krótki XD GŁOSUJCIE W SONDZIE:
SONDA
Następny jak będzie 7 komentarzy,
Pa. :*
' Jey ma coś z nosem, podbite oko, rozcięty łuk brwiowy, skręcony nadgarstek i wstrząs mózgu.'
'- Powiedz mi, że mnie jeszcze kochasz... - wyszeptał do ucha. Odwróciłam twarz w jego stronę. Justin zaczął mnie całować. '
'- Chelsea, z Jasmine koniec. Mam wyrąbane na to, co sobie pomyślą w wytwórniach. - pogłaskał mnie po policzku.
- Hej, nie musiałeś tego dla mnie robić. - uśmiechnęłam się. - Ale mimo wszystko teraz będzie mi łatwiej na nowo tobie zaufać... - wyszeptałam i wplotłam dłonie w jego włosy namiętnie go całując.'
SONDA ODNOŚNIE OPOWIADANIA , KLIKNIJ , ŻEBY ZAGŁOSOWAĆ.
***
19 października , 18.00
Wzięłam zeszyt i zaczęłam rysować. Ostatnio szkicowanie stało się moją trzecią pasją po śpiewie i pływaniu. Rysowałam, oczywiście nieidealnie, bo krzywo i nie zawsze mi to wychodziło. Przy tym mogłam trochę porozmyślać o Justinie, Jeydonie...
I doszłam do różnych wniosków. Wniosek numer jeden: Tak naprawdę kocham Justina. Wniosek numer dwa: Carmen się przystawia do Jeya. Tak, też w to na początku nie wierzyłam. Posklejałam sobie wszystkie fakty , rozmowy z Carm i Jeyem a także moją rozmowę z Carm. Sama się do tego przyznała bez bicia. Swoją drogą myślę, że to obciach chodzić z 9 klasistą, ale oszczędziłam sobie powiedzenia tej malutkiej uwagi przyjaciółce. ;]
Na koniec dnia zajrzała do mnie Lily. Zdziwiłam się, bo dawno mnie nie odwiedzała, nie miałyśmy ze sobą dużego kontaktu. Przecież chodzi do prywatnej szkoły... Rozgościłyśmy się na kanapie w gościnnym i jednym uchem słuchałyśmy MTV a drugim siebie nawzajem.
- A co z Twoimi urodzinami.? Masz za 4 dni. - zapytała upijając łyk Coca-coli.
- Mhm.. tak.. nie będę w tym roku urządzać. - momentalnie zrobiłam się smutna.
- Powinnaś!
- Nie, nie. - powiedziałam stanowczo. - Nie mam kasy na urządzenie wielkiej imprezy.
- Chelsea. Pomogę Ci i zrobisz. - odparła zimno.
- Nie, naprawdę. Zaproszę Was do domu na pizzę , pogadamy, pośmiejemy się i tyle. - westchnęłam. Złapałam pilota i przełączyłam na MTV rock.
- Jak chcesz... - powiedziała przeciągle układając włosy.
*
23 października, dzień urodzin, 17.00
Po zjedzeniu naleśników podwieczorkowych przyszedł czas na odrabianie lekcji. Jeszcze nigdy dzień moich urodzin nie był tak nudny!.. W tegorocznym planie urodzinowym nie ma nic ciekawego. Kilka lat temu były kucyki i wierzchowce, 3-piętrowe torty, wielkie kinder-bale... Dziś jedynie pizza o 18.00 i maraton filmowy z przyjaciółkami. Przygnębiona tym, że mam już 15 lat pocieszyłam się jedynie chłopakiem w ciągłych rozjazdach. Nawet mi nie napisał smsa... Z moich rozmyśleń wyrwał mnie huk pukania. 'to na pewno Lilka. Ona tak zawsze puka.' - pomyślałam i podniosłam się z kanapy.
- Siema, co ty tak przed czasem? - zapytam beznamiętnie. Była dziwnie wesoła.
- Musisz gdzieś ze mną pójść.
- Teraz? - zapytałam.
- o 18. Idź się przebierz w coś odlotowego i idziemy.
- Ale gdzie!? - krzyknęłam.
- na...urodzinowe zakupy. - powiedziała mało przekonująco. Mimo wszystko zgodziłam się. Wpuściłam ją do środka a sama pobiegłam na górę się przebrać. Ubrałam żółtą, krótką sukienkę i założyłam buty na obcasie. Zrobiłam makijaż, przeciągnęłam usta błyszczykiem i zbiegłam na dół z kopertówką w dłoni.
- Mm.. Na Twój widok padnie! - krzyknęła zanosząc się śmiechem.
- Kto? - zdziwiłam się.
- Yyy.. powiedziałam, że ktoś? Nikt.. - machnęła ręką i prychnęła. - Phi. Źle się wyraziłam. Mówiłam ogólnikowo.
- Ta. Jasne. Chodźmy już. - podreptałam do wyjścia i skierowałam się w prawo, w stronę centrum.
- Nie! - krzyknęła za mną przymykając bramę. - Idziemy w lewo! - złapała mój nadgarstek i przeciągnęła.
- Lily, wyluzuj! - krzyknęłam wyrywając się z uchwytu jej łapy. ;D - Tak w ogóle co z naszą pizzą? - zapytałam. - Tylko wiesz co, tam nie ma żadnych sklepów. - zaśmiałam się.
- Są.. są. Zbudowali. - ona to chyba wymyśliła na poczekaniu.
- Ach tak..
- Nie martw się, powiadomiłam Mię i Carmen, że pizza będzie o.. 19!
Zauważyłam, że koło domu Justina był niezły ruch.
- Szykuje jakąś imprezę? - zapytałam Lilki. W końcu ona pierwsza powinna wiedzieć, imprezowiczka. Jednak nic mi nie odpowiedziała. Nagle gwałtownie mnie obróciła do tyłu, amoja noga wygięła się w nienaturalną pozę.
- Co robisz!? - krzyknęłam mająca już dojść tej dziwnej sytuacji.
- Ee.. no..
- Chelsea, jesteś! - krzyknął... Justin!? Znów się obróciłam i spojrzałam mu w oczy. Bieber olśnił mnie uśmiechem od ucha do ucha i rzekł:
- Wszystkiego najlepszego, kochanie. - jego ręce powędrowały na moją talię, a usta złożyły delikatny pocałunek na policzku. Chwycił moją rękę i pobiegłam z nim w kierunku jego domu. Weszliśmy od strony pokoju gościnnego - basenu, a Lily za nami. Było już dojść ciemno, nic nie widziałam.
- Wszystkiego najlepszego! - krzyknęła Lily i zaświeciła światło. Nie wierzyłam własnym oczom. Impreza niespodzianka!
- Wszystkiego najlepszego, Chelsea!!! - krzyknęli wszyscy, którzy tam byli. Zobaczyłam znajomych ze szkoły i klasy , kolegów Justina, moje przyjaciółki i inne osoby. Na przystrojonym stole zobaczyłam wielki tort z napisem '15-stka Chelsea'.
Odśpiewali mi "Happy B'day" i impreza zaczęła się. Justin od razu mnie porwał w wir tańca. W międzyczasie podszedł do nas.. USHER i złożył MI życzenia!
- Oto Twój prezent! - krzyknął wręczając mi starannie opakowane pudełko.
- Dzięki, nie musiałeś! - odparłam przekrzykując muzykę. Odłożyłam pudełko na stół. Leciał mój ulubiony kawałek 'My first kiss' z 3Oh!3 i Keshą.
- Chodź, zatańczymy! Lubię ten kawałek. - porwałam Justina w tłum i byliśmy tam długi czas.
Było po 22. Teraz dopiero impreza rozkręciła się na dobre. Nie miałam siły tańczyć. Justin zabawiał gości, gadał z nimi i tańczył, a ja siedziałam koło Danny'ego, Mii, Carm i Lily.
- No, nasza paczka w końcu pełna! - krzyknęłam z zadowoleniem, gdy doszedł Justin. Usiadł na kanapie i objął mnie. Właśnie zajadał się zakąską. Potem wszyscy z naszego towarzystwa rozeszli się. Zostałam ja z Bieberem. Miałam dosyć zamieszania i chciałam pobyć z nim w ciszy.
- Idziemy na górę do Ciebie? - zapytałam unosząc brwi.
- Mhm. ;) - zerwał się z kanapy , i podążyłam za nim przeciskając się przez tłum. Kilka chwil później siedzieliśmy u niego w pokoju.
- Podoba Ci się impreza?
- No jasne, bardzo Ci dziękuję. - uśmiechnęłam się.
- Ale buziaka to nawet mi nie dasz.. - powiedział z żalem.
- Pf. Trzeba sobie zasłużyć!
- A impreza niespodzianka to co? - zaczął się ze mną przedrzeźniać.
- Okeej. - zaczęłam go całować.
- Moich rodziców tu nie ma, mogłabyś się bardziej postarać... - wyszeptał.
- Co masz na myśli zboczeńcu.? - zapytałam z uśmiechem uwieszając ręce na jego szyi.
Bieber posłał mi dziwny uśmiech i zaczął mnie całować po szyi, potem pocałunki przeniósł na mój dekolt i zaczął rozpinać z tyłu moją sukienkę.
- Justin, nie wiem, czy dobrze robimy...
- Jeśli nie chcesz, to zrozumiem.
- Chcę. - rzekłam stanowczo po chwili zastanowienia.
- Na pewno? - zapytał podejrzliwie.
- Tak... Chcę z Tobą to zrobić dziś, w moje urodziny.. - powiedziałam cicho.
Po kilkunastu sekundach byliśmy już tylko w bieliźnie. Nie przerywaliśmy pocałunków. Justin był taki delikatny w tym co robił, może i nawet lekko nieśmiały gdy rozpinał mój stanik. Ja się nie bałam, przy nim byłam spokojna i bezpieczna. Justin wyciągnął gumkę z kieszeni i chwilę później poczułam bardzo delikatny ból i mimo wszystko wielkie szczęście. To było niesamowite przeżycie. Tak właśnie wyobrażałam sobie swój pierwszy raz.
Skończyliśmy po niecałej godzinie. Stwierdziłam, że nie chce mi się wracać do domu i zostanę na noc u Justina. Jego rodziców nie było , bo wyjechali na 'wakacje'. Był tylko służący. Leżąc w łóżku Justina i wtulona w jego tors całkowicie zapomniałam o imprezie. Słychać było nadal muzykę, więc impreza trwa dalej.
- Justin.. może ubierzmy się i zejdźmy na dół, co? Tak głupio mi zostawiać gości.
- Masz rację. - Niechętnie się podnieśliśmy. Owinęłam się kocem. Wzięłam swoje rzeczy rzucone w kąt i zaczęłam przebierać się za drzwiami do szafy. Podeszłam jeszcze szybko do łazienki i spojrzałam w lustro. Moja fryzura była paskudna! Wyglądałam jak czarownica, która źle posługiwała się miotłą i w czasie przelotu rąbnęła w koronę drzewa. Każdy włos odstawał w inną stronę. Złapałam za czarny grzebień Biebera i przeczesałam je, więc wyglądało to o niebo lepiej. Gdy wyszłam z łazienki zobaczyłam już gotowego Justina.
- Idziemy? - podszedł do mnie. Kołysał się na nogach , złapał mnie za tyłek i pocałował w nos. Usłyszałam, jak mówił cicho 'Byłaś świetna.' Objęci udaliśmy się do pomieszczenia z basenem.
Nie było najgorzej. Nic nie porozwalali , nie upili się.
- Gdzie wy byliście tyle!? - krzyknęła Lily podchodząc do nas. Za nią zobaczyłam Carmen i Mię.
- No byliśmy..
- Lepiej, żebyśmy nie wiedziały, bo to ich intymne sprawy. - Mia uśmiechnęła się triumfalnie.
- Mia , przestań! - krzyknęłam z uśmiechem. Położyłam głowę na ramieniu Justina.
Grali właśnie jakąś wolną piosenkę. Wszyscy rozstąpili się na boki i światła skierowały się na nas, reszta była w cieniu.
- Zatańczysz? - Justin podał mi dłoń. Wyszliśmy na środek parkietu. Popatrzyłam się po wszystkich. Klaskali nam. Powtórnie wtuliłam się w Justina i poczułam zapach jego boskich perfum, jak wtedy, gdy prosił mnie na drzewie , żebym została jego dziewczyną... Kołysaliśmy się w rytmie wolnej piosenki. Spojrzałam na nadgarstkiem. W tym świetle moja bransoletka z inicjałami naszych imion lśniła bardziej niż dotychczas.
-----------------------
Troszkę krótki XD GŁOSUJCIE W SONDZIE:
SONDA
Następny jak będzie 7 komentarzy,
Pa. :*
poniedziałek, 16 sierpnia 2010
24 Rozdział 'Say me, that u love me.'
W POPRZEDNIM ROZDZIALE:
'- Jedziemy na lotnisko.
- Że co? nigdzie nie jadę.
- Będę u ciebie za 3 minuty. - posłała mi uśmiech i wyłączyła kamerkę.'
'- Hej stary. - Jey podszedł do niego 'formując' dłoń do żółwika. Zobaczyłam, że Bieber zaciska pięść, ale w innym celu. '
'Rzucili się do nich ochroniarze i po chwili JB został wyprowadzony, a po Jeya przyjechała karetka. Był nieprzytomny. Widząc to wszystko, po moim policzku zleciała zimna łza, nie potrafiłam opanować drgawek.'
***
Kontynuacja. 28 września, 13.15
- Wszystko będzie dobrze. - powiedziała do mnie cicho Mia.
- Ch..chodź stąd.. - popatrzyłam się zapłakanymi oczyma po ludziach i wybiegłam z Mią przed lotnisko ukrywając się pod czarnymi okularami. Tam wybuchnęłam wielkim płaczem. Mia nic nie komentowała tylko mnie przytuliła. Poprosiłam ją, żeby z mojego telefonu zadzwoniła do Luisa. Słyszałam tylko wyrywki rozmowy, bo mój płacz zagłuszał rozmowę. Po kilku sekundach Mia włożyłam mi do torebki telefon.
- Mamy iść na przystanek, tam po nas zajedzie.
- Dziękuję. - wydukałam cicho.
Nie czekałyśmy długo. Poprosiłam Luisa, by zawiózł mnie do szpitala. Mia się upierała, że będzie mi towarzyszyć, więc przyzwoliłam jej na to.
Wyskoczyłam z samochodu niczym strzała i o mały włos nie połamałam sobie nóg na schodach prowadzących do wejścia szpitala.
W recepcji dowiedziałam się, że Jeydon leży w sali 56 na drugim piętrze. Wsiadłyśmy w windę i pojechałyśmy tam gdzie nam kazali. Szybko odnalazłyśmy na drzwiach numer 56.
- Wchodź, ja tu poczekam. - Mia zaczęła mnie popychać do drzwi. Gdy już zdecydowałam się przekroczyć próg, drzwi zastawił mi gruby, czarnoskóry lekarz.
- William Edison, jestem lekarzem. W czym mogę pani pomóc? - zapytał się z uśmiechem na twarzy.
- Jestem Chelsea Lovato. Yhmm, ja do Jeydona Wale. Chciałam się dowiedzieć w jakim jest stanie. - w tym czasie lekarz zaglądnął w plik kart, które niósł w ręce.
- Jeydon... Mam. - uderzył palcem w kartkę. - Pani kimś z rodziny jest? - zapytał podejrzliwym tonem.
- Nie, jestem.. koleżanką z klasy i jego przyjaciółką. - uf, jakoś wybrnęłam.
- Niestety nie mogę udzielić żadnych informacji.
- Ale proszę, to dla mnie ważne... - zaczęłam jęczeć.
- Nie mogę. Udzielamy informacji o stanie pacjenta tylko rodzinie. - William mnie ominął i znikł pomiędzy pacjentami.
Odwróciłam się do Mii, ona patrzyła się na mnie takim wzrokiem, jakby miała powiedzieć' No trudno, przykro mi, a teraz chodźmy!' . Postanowiłam wejść do sali, w końcu tego mi nikt nie zabroni.
Gdy się tam znalazłam, zobaczyłam śpiącego, słodkiego chłopca wtulonego w puch szpitalnej poduszki-gniotu. Wyglądał tak niewinnie... Cichymi krokami podeszłam do łóżka i spojrzałam na niego. Jeydon niespodziewanie otworzył oczy.
- Chelsea... - powiedział szeptem głaskając moją rękę spoczywającą na pościeli. - Jesteś...
*
28 września, 14.00
Od kiedy tu jestem deszcz pada dopiero 4 raz. Dziś wyjątkowo leje cały dzień. Zbiegłam po schodach prowadzących na szpitalny parking. Bez trudu odnalazłam wzrokiem właściwy samochód.
Mia i Luis cierpliwie na mnie czekali. Warto o tym wspomnieć, że pielęgniarka przekazała mi info na temat stanu Jeya. Określiła go jako stabilny i dobry. Ma coś z nosem, podbite oko, rozcięty łuk brwiowy, skręcony nadgarstek i wstrząs mózgu.
- Trochę tego dużo. - powiedziałam siedząc na tylnym siedzeniu.
- Dobrze, że tylko to. Z waszych relacji wynikało, że jego stan jest krytyczny. - Luis zaśmiał się kpiąco.
- Tak to wyglądało. - znów usłyszałam chichot Luisa. - No, może nie aż tak. To Mia podkolorowała!
- Ech, no co?. - zapytała z uśmiechem , lecz natychmiast spoważniała. - Miśka, a co z Justinem? - zapytała się mnie robiąc duże oczy.
- Jak to co. Muszę z nim w końcu pogadać. - odparłam. - Pewnie jest na policji, albo już w domu.
Mia na chwilę odpłynęła, bo przyszedł jej sms zapewne od Danny'ego, więc Luis zabrał głos w tej sprawie.
- Pewnie na policji jeszcze. Mogę się dowiedzieć, mój kuzyn tam pracuje. Jak dojedziemy do domu, to szybko zadzwonię.
- Dzięki. - odparłam ciężko wzdychając.
*
1 października, 11.00
Mhh, siedzę teraz w szkole i piszę kartkówkę. Do cholery, skąd mam wiedzieć, jak się rozmnażają ryby!? Nic się nie nauczyłam. Baba od biologii jak zwykle nas zaskoczyła.
Musiałam siedzieć z Tipton. Masakra... Ten plastik ma tak wypolerowane okładki na książki, żeby się móc w nich przeglądać. Biebera nadal w szkole nie było. Nie dzwonił i nie pisał, tak jak ja. Postanowiłam, że dziś po szkole wybiorę się do niego.
14.30
'Ale wielka chata..' - pomyślałam sobie stojąc pod bramą prowadzącą do domu Justina. Dopiero teraz zobaczyłam ogrom jego posiadłości, tak rzadko do niego przychodziłam. Zadzwoniłam. Nic. Czekam dalej, nikt nie odbiera. Jeszcze raz.
- Słucham. - odezwał się męski głos w małej, czarnej tabliczce.
- Ja do Justina Biebera. - odparłam. Facet westchnął.
- Imię i nazwisko.
- Chelsea Lovato, jestem jego dziewczyną! - krzyknęłam wkurzona.
Zapadła głucha cisza. Po minucie facet powiedział.
- Proszę wejść.
Skierowałam się dróżką wykładaną zapewne szlachetnymi kamieniami. Dotarłam pod ogromne, drewniane drzwi ze złotymi wstawkami. Ktoś szybko je otworzył. Służący w garniturze.
- Witam, proszę wejść, Justin czeka na górze. - powiedział wysilając się na uśmiech. Próbowałam go odwzajemnić, ale to wyglądało raczej jak grymas. W środku było jeszcze lepiej. Obejdzie się bez opisów, ale to była naprawdę willa urządzona z wielkim rozmachem. Pobłądziłam wzrokiem po marmurowych rzeźbach i dużych obrazach.
- Pierwsze drzwi na prawo. - facet dał mi informację, gdy się ocknęłam.
- Dziękuję.
Zaczęłam wspinać się po pozłacanych schodach. Uświadomiłam sobie, z jak innych, różnych światów pochodzimy... Ja, z plecakiem na ramieniu, spocona po w-fie, bo nie miałam czasu wziąć prysznic idę teraz do chłopaka. W takim stanie! Zawahałam się. Stałam już przed jego drzwiami. Jednak odważyłam się i zapukałam. Usłyszałam 'Proszę' więc nacisnęłam klamkę. Justin siedział w skórzanym fotelu. Obrócił się.
Skuliłam głowę i zamknęłam za sobą drzwi. Justin patrzył się na mnie jak małe zawiedzione dziecko. Widziałam to kątem oka, bo bałam popatrzeć się mu prosto w oczy. Żadne z nas nie miało dojść odwagi, by coś powiedzieć.
Minęły około 2 minuty. Postanowiłam się pierwsza odezwać.
- Witaj. Chcę z Tobą poważnie pogadać, dlatego tu przyszłam.
- Jasne. Usiądź. - wskazał na kanapę. Nalał mi do przyszykowanej szklanki soku pomarańczowego i podał.
- Tak mi przykro, co do Jasmine. Musisz wiedzieć, że...
- Nic nie chcę wiedzieć. Nie będę owijać w bawełnę. Między nami jest źle. Nie wiem, czy coś jeszcze do Ciebie czuję, zbyt wiele złego i raniącego mnie się wydarzyło, bym mogła Ciebie...
Justin wstał i niepewnym krokiem usiadł koło mnie.
- Powiedz mi, że mnie jeszcze kochasz... - wyszeptał do ucha. Odwróciłam twarz w jego stronę. Justin zaczął mnie całować. Poddałam się temu pocałunkowi, nie mogłam się mu oprzeć.Tak bardzo siebie pragnęliśmy, ale nie byliśmy pewni swoich uczuć. Gdy skończył , rzekłam:
- Tak bardzo mi Ciebie brakowało. - popatrzyłam mu się głęboko w oczy. Wszystko zaczęło nabierać nowego sensu. W jednej chwili na nowo coś do niego poczułam. Brakowało mi jego bliskości.
- Chelsea, z Jasmine koniec. Mam wyrąbane na to, co sobie pomyślą w wytwórniach. - pogłaskał mnie po policzku.
- Hej, nie musiałeś tego dla mnie robić. - uśmiechnęłam się. - Ale mimo wszystko teraz będzie mi łatwiej na nowo tobie zaufać... - wyszeptałam i wplotłam dłonie w jego włosy namiętnie go całując.
-------------------
Happy nie-end. ; D
Tak na serio to zbliżam się do końca opowiadania. Muszę zrobić ankietę, czy chcecie 2 część, czy nowe opowiadanie. Bo szczerze to na 2 część nie mam pomysłu. Także prawdopodobnie na tym blogu rozpocznę nowe opowiadanie z nowymi bohaterami. :) Piszcie, co o tym myślicie.
To tyle 'ogłoszeń'. <33 Sorry, że dopiero teraz go publikuję, ale nie mogłam się zabrać do pisania tego rozdziału. Zaczynałam kilka razy. Ale... jest. : D
Do następnego. : *
'- Jedziemy na lotnisko.
- Że co? nigdzie nie jadę.
- Będę u ciebie za 3 minuty. - posłała mi uśmiech i wyłączyła kamerkę.'
'- Hej stary. - Jey podszedł do niego 'formując' dłoń do żółwika. Zobaczyłam, że Bieber zaciska pięść, ale w innym celu. '
'Rzucili się do nich ochroniarze i po chwili JB został wyprowadzony, a po Jeya przyjechała karetka. Był nieprzytomny. Widząc to wszystko, po moim policzku zleciała zimna łza, nie potrafiłam opanować drgawek.'
***
Kontynuacja. 28 września, 13.15
- Wszystko będzie dobrze. - powiedziała do mnie cicho Mia.
- Ch..chodź stąd.. - popatrzyłam się zapłakanymi oczyma po ludziach i wybiegłam z Mią przed lotnisko ukrywając się pod czarnymi okularami. Tam wybuchnęłam wielkim płaczem. Mia nic nie komentowała tylko mnie przytuliła. Poprosiłam ją, żeby z mojego telefonu zadzwoniła do Luisa. Słyszałam tylko wyrywki rozmowy, bo mój płacz zagłuszał rozmowę. Po kilku sekundach Mia włożyłam mi do torebki telefon.
- Mamy iść na przystanek, tam po nas zajedzie.
- Dziękuję. - wydukałam cicho.
Nie czekałyśmy długo. Poprosiłam Luisa, by zawiózł mnie do szpitala. Mia się upierała, że będzie mi towarzyszyć, więc przyzwoliłam jej na to.
Wyskoczyłam z samochodu niczym strzała i o mały włos nie połamałam sobie nóg na schodach prowadzących do wejścia szpitala.
W recepcji dowiedziałam się, że Jeydon leży w sali 56 na drugim piętrze. Wsiadłyśmy w windę i pojechałyśmy tam gdzie nam kazali. Szybko odnalazłyśmy na drzwiach numer 56.
- Wchodź, ja tu poczekam. - Mia zaczęła mnie popychać do drzwi. Gdy już zdecydowałam się przekroczyć próg, drzwi zastawił mi gruby, czarnoskóry lekarz.
- William Edison, jestem lekarzem. W czym mogę pani pomóc? - zapytał się z uśmiechem na twarzy.
- Jestem Chelsea Lovato. Yhmm, ja do Jeydona Wale. Chciałam się dowiedzieć w jakim jest stanie. - w tym czasie lekarz zaglądnął w plik kart, które niósł w ręce.
- Jeydon... Mam. - uderzył palcem w kartkę. - Pani kimś z rodziny jest? - zapytał podejrzliwym tonem.
- Nie, jestem.. koleżanką z klasy i jego przyjaciółką. - uf, jakoś wybrnęłam.
- Niestety nie mogę udzielić żadnych informacji.
- Ale proszę, to dla mnie ważne... - zaczęłam jęczeć.
- Nie mogę. Udzielamy informacji o stanie pacjenta tylko rodzinie. - William mnie ominął i znikł pomiędzy pacjentami.
Odwróciłam się do Mii, ona patrzyła się na mnie takim wzrokiem, jakby miała powiedzieć' No trudno, przykro mi, a teraz chodźmy!' . Postanowiłam wejść do sali, w końcu tego mi nikt nie zabroni.
Gdy się tam znalazłam, zobaczyłam śpiącego, słodkiego chłopca wtulonego w puch szpitalnej poduszki-gniotu. Wyglądał tak niewinnie... Cichymi krokami podeszłam do łóżka i spojrzałam na niego. Jeydon niespodziewanie otworzył oczy.
- Chelsea... - powiedział szeptem głaskając moją rękę spoczywającą na pościeli. - Jesteś...
*
28 września, 14.00
Od kiedy tu jestem deszcz pada dopiero 4 raz. Dziś wyjątkowo leje cały dzień. Zbiegłam po schodach prowadzących na szpitalny parking. Bez trudu odnalazłam wzrokiem właściwy samochód.
Mia i Luis cierpliwie na mnie czekali. Warto o tym wspomnieć, że pielęgniarka przekazała mi info na temat stanu Jeya. Określiła go jako stabilny i dobry. Ma coś z nosem, podbite oko, rozcięty łuk brwiowy, skręcony nadgarstek i wstrząs mózgu.
- Trochę tego dużo. - powiedziałam siedząc na tylnym siedzeniu.
- Dobrze, że tylko to. Z waszych relacji wynikało, że jego stan jest krytyczny. - Luis zaśmiał się kpiąco.
- Tak to wyglądało. - znów usłyszałam chichot Luisa. - No, może nie aż tak. To Mia podkolorowała!
- Ech, no co?. - zapytała z uśmiechem , lecz natychmiast spoważniała. - Miśka, a co z Justinem? - zapytała się mnie robiąc duże oczy.
- Jak to co. Muszę z nim w końcu pogadać. - odparłam. - Pewnie jest na policji, albo już w domu.
Mia na chwilę odpłynęła, bo przyszedł jej sms zapewne od Danny'ego, więc Luis zabrał głos w tej sprawie.
- Pewnie na policji jeszcze. Mogę się dowiedzieć, mój kuzyn tam pracuje. Jak dojedziemy do domu, to szybko zadzwonię.
- Dzięki. - odparłam ciężko wzdychając.
*
1 października, 11.00
Mhh, siedzę teraz w szkole i piszę kartkówkę. Do cholery, skąd mam wiedzieć, jak się rozmnażają ryby!? Nic się nie nauczyłam. Baba od biologii jak zwykle nas zaskoczyła.
Musiałam siedzieć z Tipton. Masakra... Ten plastik ma tak wypolerowane okładki na książki, żeby się móc w nich przeglądać. Biebera nadal w szkole nie było. Nie dzwonił i nie pisał, tak jak ja. Postanowiłam, że dziś po szkole wybiorę się do niego.
14.30
'Ale wielka chata..' - pomyślałam sobie stojąc pod bramą prowadzącą do domu Justina. Dopiero teraz zobaczyłam ogrom jego posiadłości, tak rzadko do niego przychodziłam. Zadzwoniłam. Nic. Czekam dalej, nikt nie odbiera. Jeszcze raz.
- Słucham. - odezwał się męski głos w małej, czarnej tabliczce.
- Ja do Justina Biebera. - odparłam. Facet westchnął.
- Imię i nazwisko.
- Chelsea Lovato, jestem jego dziewczyną! - krzyknęłam wkurzona.
Zapadła głucha cisza. Po minucie facet powiedział.
- Proszę wejść.
Skierowałam się dróżką wykładaną zapewne szlachetnymi kamieniami. Dotarłam pod ogromne, drewniane drzwi ze złotymi wstawkami. Ktoś szybko je otworzył. Służący w garniturze.
- Witam, proszę wejść, Justin czeka na górze. - powiedział wysilając się na uśmiech. Próbowałam go odwzajemnić, ale to wyglądało raczej jak grymas. W środku było jeszcze lepiej. Obejdzie się bez opisów, ale to była naprawdę willa urządzona z wielkim rozmachem. Pobłądziłam wzrokiem po marmurowych rzeźbach i dużych obrazach.
- Pierwsze drzwi na prawo. - facet dał mi informację, gdy się ocknęłam.
- Dziękuję.
Zaczęłam wspinać się po pozłacanych schodach. Uświadomiłam sobie, z jak innych, różnych światów pochodzimy... Ja, z plecakiem na ramieniu, spocona po w-fie, bo nie miałam czasu wziąć prysznic idę teraz do chłopaka. W takim stanie! Zawahałam się. Stałam już przed jego drzwiami. Jednak odważyłam się i zapukałam. Usłyszałam 'Proszę' więc nacisnęłam klamkę. Justin siedział w skórzanym fotelu. Obrócił się.
Skuliłam głowę i zamknęłam za sobą drzwi. Justin patrzył się na mnie jak małe zawiedzione dziecko. Widziałam to kątem oka, bo bałam popatrzeć się mu prosto w oczy. Żadne z nas nie miało dojść odwagi, by coś powiedzieć.
Minęły około 2 minuty. Postanowiłam się pierwsza odezwać.
- Witaj. Chcę z Tobą poważnie pogadać, dlatego tu przyszłam.
- Jasne. Usiądź. - wskazał na kanapę. Nalał mi do przyszykowanej szklanki soku pomarańczowego i podał.
- Tak mi przykro, co do Jasmine. Musisz wiedzieć, że...
- Nic nie chcę wiedzieć. Nie będę owijać w bawełnę. Między nami jest źle. Nie wiem, czy coś jeszcze do Ciebie czuję, zbyt wiele złego i raniącego mnie się wydarzyło, bym mogła Ciebie...
Justin wstał i niepewnym krokiem usiadł koło mnie.
- Powiedz mi, że mnie jeszcze kochasz... - wyszeptał do ucha. Odwróciłam twarz w jego stronę. Justin zaczął mnie całować. Poddałam się temu pocałunkowi, nie mogłam się mu oprzeć.Tak bardzo siebie pragnęliśmy, ale nie byliśmy pewni swoich uczuć. Gdy skończył , rzekłam:
- Tak bardzo mi Ciebie brakowało. - popatrzyłam mu się głęboko w oczy. Wszystko zaczęło nabierać nowego sensu. W jednej chwili na nowo coś do niego poczułam. Brakowało mi jego bliskości.
- Chelsea, z Jasmine koniec. Mam wyrąbane na to, co sobie pomyślą w wytwórniach. - pogłaskał mnie po policzku.
- Hej, nie musiałeś tego dla mnie robić. - uśmiechnęłam się. - Ale mimo wszystko teraz będzie mi łatwiej na nowo tobie zaufać... - wyszeptałam i wplotłam dłonie w jego włosy namiętnie go całując.
-------------------
Happy nie-end. ; D
Tak na serio to zbliżam się do końca opowiadania. Muszę zrobić ankietę, czy chcecie 2 część, czy nowe opowiadanie. Bo szczerze to na 2 część nie mam pomysłu. Także prawdopodobnie na tym blogu rozpocznę nowe opowiadanie z nowymi bohaterami. :) Piszcie, co o tym myślicie.
To tyle 'ogłoszeń'. <33 Sorry, że dopiero teraz go publikuję, ale nie mogłam się zabrać do pisania tego rozdziału. Zaczynałam kilka razy. Ale... jest. : D
Do następnego. : *
czwartek, 12 sierpnia 2010
23 Rozdział 'Wydarzenia na lotnisku.'
W POPRZEDNIM ROZDZIALE:
- Siema, jestem Jeydon Wale. - zaczął iść koło nas jakiś chłopak. (...)
- Ty... Jeydon? - Powiedziałam cicho do Mii.
- No tak. - te słowa odczytałam z ruchu jej warg. Ponownie popatrzyłam się na Jeya. To niesamowite, wyglądał kropka w kropkę jak Justin!
'Po chwili Luis zaczął czegoś nerwowo szukać w kieszeni. Gdy to coś znalazł, uniósł do góry, żebyśmy wszyscy zobaczyli na własne oczy. To było małe, czerwone pudełeczko...'
***
28 września, 10.00
Ten dzień zaczął się od smsa Justina 'Przylatuję o 13.'
Wzięłam zimny prysznic, a potem zjadłam z 'rodziną' śniadanie. Luis był u nas częstym gościem. W końcu biorą ślub, więc dziwne by było, gdyby do nas nie przyłaził. Już niedługo będę go widywała każdego ranka. Ślub zdzierżę, ale tego, że ma się do nas przeprowadzić - nigdy. Po śniadaniu w meczącej ciszy postanowiłam wyjść do ogrodu. Zapomniałam, że rano na szybie widziałam krople deszczu. Ogarnął mnie przeszywający chłód, więc szybko zamknęłam drzwi i poszłam do siebie na górę.
*
28 września, 12.30
Odłożyłam książkę i weszłam na Skype'a. Mia była dostępna, więc zaczęłam z nią gadać. Z tematu nowego filmu w kinie zeszło na Justina.
- Ile jeszcze będziecie gnębić mnie z Bieberem?! - powiedziałam z irytacją widząc zaskoczoną minę Mii na komputerze.
- To już do cholery zapytać się nie można?!
- Okej, jeśli chcesz wiedzieć kiedy wraca, to powiem Ci. Dziś za pół godziny. Zadowolona?
- Jak najbardziej. Jedziemy na lotnisko.
- Że co? nigdzie nie jadę.
- Będę u ciebie za 3 minuty. - posłała mi uśmiech i wyłączyła kamerkę.
Ja też zrobiłam się niedostępna. Wyłączyłam kompa i zaczęłam przetrzepywać pokój w poszukiwaniu portfela i parasolki. Zmieniłam bluzkę i właściwie byłam gotowa. Do torebki wrzuciłam potrzebne rzeczy i usłyszałam dzwonek do drzwi. Na dole powiedziałam matce 'cześć.' , ale pewnie mnie nie słyszała, bo była zajęta Luisem. Za bramą ujrzałam Mię - wyraźnie była podekscytowana.
- Witaj, okrutna dziewczyno. - rzuciłam jej z niepewną miną.
- Hej. Nie marudź, jeszcze mi za to podziękujesz.
- Ja na lotnisku niedługo będę stałym bywalcem.
- Och zamknij się i chodź na przystanek. - pociągnęła mnie za rękę. - za chwilę mamy autobus.
Kilka chwili później jechałam zażenowana na lotnisko.
- Dlaczego jesteś taka nieczuła? To jest nasza sprawa a ty się w nią delikatnie mówiąc wtrącasz.
- Boże , Miśka. Wrzuć na luz, okej? Czy masz mi za złe, że próbuję w Was na nowo ymm... - zastanowiła się chwilę. - rozpalić iskierkę?
- Rozpalić iskierkę? Czegoś tak idiotycznego w życiu nie słyszałam. - Odwróciłam głowę w stronę okna zwiedzając mimo wszystko urokliwe zakątki szarej, deszczowej Atlanty. Po około dziesięciu minutach wysiadłyśmy na odpowiednim przystanku. Wszyscy wysiedli, bo autobus jest pod kątem lotniska i teraz miał drugi kurs w odwrotną stronę. Na początku w tym tłoku zgubiłam Mię, ale ona, gdy tylko mnie zauważyła pociągnęła mnie za rękę, tym samym wydostając się ze mną spośród pasażerów. Gdy już dotarłyśmy, weszłyśmy do środka, przed nami rozpościerał się nudny WIDOK żegnających i spieszących się ludzi.
- Cóż to zaznany pejzaż. - zakpiłam. - kolejny raz go muszę oglądać i kolejny raz przez... niego. - Mia zgasiła mnie wzrokiem, więc już więcej nie gadałam tylko posłusznie poszłam za nią usiąść na twardych, plastikowych krzesłach.
- Co to ma być? - powiedziałam cicho. - Patrz się, kot siedzi koło mnie. Gruby, rudy facet zajadający się tłustą kanapką. Ughh... - wskazałam Mii dyskretnie z obrzydzeniem 'Rudego'.
- Ty chyba masz dzisiaj zły dzień. - odparła lekko piskliwym głosem. Postanowiłam już nie narzekać. Za kilka minut powinien pojawić się Justin, a ja nie wiem, co mam mu powiedzieć! Popatrzyłam na zegarek, było pięć minut po 13. Wstałam z miejsca nie zważając na przyjaciółkę i zaczęłam spacerować i myśleć o przemówieniu. Przede wszystkim chciałam z nim szczerze pogadać i bez owijania w bawełnę. Mój wzrok nie sięgał dalej niż na czubki moich balerinek.
- Cześć. - usłyszałam gdzieś w tle za mną. 'na 100% to Justin' - przyszło mi na myśl. Odwróciłam się i już prawie byłam pewna, że to on. Oprócz czarnego kolczyka... Jednak nie.
- Jey, witaj! Z.zaskoczyłeś mnie.. - powiedziałam rozdygotana. - Co ty tu robisz?
- Mój wujek zaraz tu przylatuję i jestem z ojcem go odebrać. - uśmiechnął się słodko, aż kolana się pode mną ugięły.
- Hhehehe. - zaśmiałam się jak idiotka.
- A Ty? - zapytał spoglądając mi w oczy.
- No ja... czekam na Justina.
- A, rozumiem. Zarąbiście , w końcu poszalejemy na desce, muszę go namówić, bo tak dawno nie jeździliśmy... Ty też musisz spróbować. - Znów się zaczął uśmiechać, a ja chichotać. - Hm, no to ja się będę zmywał. - I właśnie w tej chwili zauważyłam, że Justin stał około 3 metry dalej koło Mii i przyglądał się nam.
- Hej stary. - Jey podszedł do niego 'formując' dłoń do żółwika. Zobaczyłam, że Bieber zaciska pięść, ale w innym celu. W mojej niezawodnej wyobraźni pojawił się obraz bijących o mnie chłopaków. Jakie to płytkie i żałosne - pomyślałam... Jednak chwilę później moja scena się niestety spełniła. Justin rzucił się na Jey'a. Okładał go pięściami bez opamiętania.
- Zostaw go!!!! - zaczęłam wrzeszczeć do Justina ciągnąc go za ramię.
To nie pomogło. Nawet Mia spanikowała - rzadko jej się to zdarzało.
- Zostaw go już, przestań! - wykrzykiwała co chwilę. Bieber jednak nie miał zamiaru. Kulali się po ziemi a wokół nich ustawiła się spora grupka rozgadanych i komentujących wydarzenie ludzi. Przyleciało kilkunastu facetów z kamerami i aparatami. Jeydon próbował się bronić, ale nie miał szans, był przywarty do podłogi, a to praktycznie przegrana pozycja. Rzucili się do nich ochroniarze i po chwili JB został wyprowadzony, a po Jeya przyjechała karetka. Był nieprzytomny. Widząc to wszystko, po moim policzku zleciała zimna łza, nie potrafiłam opanować drgawek.
----------------
Cześć ^^.
Strasznie krótki, przepraszam.
W poprzednim rozdziale wkradł się malutki błąd dotyczący daty. Napisałam najpierw 12 września, a potem 10. Prawidłowa data to 12 września. Kolejny jak będzie 6 komentarzy. Mały szantażyk. : D Sorry, że tak późno dodaję, ale nie miałam czasu.
Do następnego. :)
- Siema, jestem Jeydon Wale. - zaczął iść koło nas jakiś chłopak. (...)
- Ty... Jeydon? - Powiedziałam cicho do Mii.
- No tak. - te słowa odczytałam z ruchu jej warg. Ponownie popatrzyłam się na Jeya. To niesamowite, wyglądał kropka w kropkę jak Justin!
'Po chwili Luis zaczął czegoś nerwowo szukać w kieszeni. Gdy to coś znalazł, uniósł do góry, żebyśmy wszyscy zobaczyli na własne oczy. To było małe, czerwone pudełeczko...'
***
28 września, 10.00
Ten dzień zaczął się od smsa Justina 'Przylatuję o 13.'
Wzięłam zimny prysznic, a potem zjadłam z 'rodziną' śniadanie. Luis był u nas częstym gościem. W końcu biorą ślub, więc dziwne by było, gdyby do nas nie przyłaził. Już niedługo będę go widywała każdego ranka. Ślub zdzierżę, ale tego, że ma się do nas przeprowadzić - nigdy. Po śniadaniu w meczącej ciszy postanowiłam wyjść do ogrodu. Zapomniałam, że rano na szybie widziałam krople deszczu. Ogarnął mnie przeszywający chłód, więc szybko zamknęłam drzwi i poszłam do siebie na górę.
*
28 września, 12.30
Odłożyłam książkę i weszłam na Skype'a. Mia była dostępna, więc zaczęłam z nią gadać. Z tematu nowego filmu w kinie zeszło na Justina.
- Ile jeszcze będziecie gnębić mnie z Bieberem?! - powiedziałam z irytacją widząc zaskoczoną minę Mii na komputerze.
- To już do cholery zapytać się nie można?!
- Okej, jeśli chcesz wiedzieć kiedy wraca, to powiem Ci. Dziś za pół godziny. Zadowolona?
- Jak najbardziej. Jedziemy na lotnisko.
- Że co? nigdzie nie jadę.
- Będę u ciebie za 3 minuty. - posłała mi uśmiech i wyłączyła kamerkę.
Ja też zrobiłam się niedostępna. Wyłączyłam kompa i zaczęłam przetrzepywać pokój w poszukiwaniu portfela i parasolki. Zmieniłam bluzkę i właściwie byłam gotowa. Do torebki wrzuciłam potrzebne rzeczy i usłyszałam dzwonek do drzwi. Na dole powiedziałam matce 'cześć.' , ale pewnie mnie nie słyszała, bo była zajęta Luisem. Za bramą ujrzałam Mię - wyraźnie była podekscytowana.
- Witaj, okrutna dziewczyno. - rzuciłam jej z niepewną miną.
- Hej. Nie marudź, jeszcze mi za to podziękujesz.
- Ja na lotnisku niedługo będę stałym bywalcem.
- Och zamknij się i chodź na przystanek. - pociągnęła mnie za rękę. - za chwilę mamy autobus.
Kilka chwili później jechałam zażenowana na lotnisko.
- Dlaczego jesteś taka nieczuła? To jest nasza sprawa a ty się w nią delikatnie mówiąc wtrącasz.
- Boże , Miśka. Wrzuć na luz, okej? Czy masz mi za złe, że próbuję w Was na nowo ymm... - zastanowiła się chwilę. - rozpalić iskierkę?
- Rozpalić iskierkę? Czegoś tak idiotycznego w życiu nie słyszałam. - Odwróciłam głowę w stronę okna zwiedzając mimo wszystko urokliwe zakątki szarej, deszczowej Atlanty. Po około dziesięciu minutach wysiadłyśmy na odpowiednim przystanku. Wszyscy wysiedli, bo autobus jest pod kątem lotniska i teraz miał drugi kurs w odwrotną stronę. Na początku w tym tłoku zgubiłam Mię, ale ona, gdy tylko mnie zauważyła pociągnęła mnie za rękę, tym samym wydostając się ze mną spośród pasażerów. Gdy już dotarłyśmy, weszłyśmy do środka, przed nami rozpościerał się nudny WIDOK żegnających i spieszących się ludzi.
- Cóż to zaznany pejzaż. - zakpiłam. - kolejny raz go muszę oglądać i kolejny raz przez... niego. - Mia zgasiła mnie wzrokiem, więc już więcej nie gadałam tylko posłusznie poszłam za nią usiąść na twardych, plastikowych krzesłach.
- Co to ma być? - powiedziałam cicho. - Patrz się, kot siedzi koło mnie. Gruby, rudy facet zajadający się tłustą kanapką. Ughh... - wskazałam Mii dyskretnie z obrzydzeniem 'Rudego'.
- Ty chyba masz dzisiaj zły dzień. - odparła lekko piskliwym głosem. Postanowiłam już nie narzekać. Za kilka minut powinien pojawić się Justin, a ja nie wiem, co mam mu powiedzieć! Popatrzyłam na zegarek, było pięć minut po 13. Wstałam z miejsca nie zważając na przyjaciółkę i zaczęłam spacerować i myśleć o przemówieniu. Przede wszystkim chciałam z nim szczerze pogadać i bez owijania w bawełnę. Mój wzrok nie sięgał dalej niż na czubki moich balerinek.
- Cześć. - usłyszałam gdzieś w tle za mną. 'na 100% to Justin' - przyszło mi na myśl. Odwróciłam się i już prawie byłam pewna, że to on. Oprócz czarnego kolczyka... Jednak nie.
- Jey, witaj! Z.zaskoczyłeś mnie.. - powiedziałam rozdygotana. - Co ty tu robisz?
- Mój wujek zaraz tu przylatuję i jestem z ojcem go odebrać. - uśmiechnął się słodko, aż kolana się pode mną ugięły.
- Hhehehe. - zaśmiałam się jak idiotka.
- A Ty? - zapytał spoglądając mi w oczy.
- No ja... czekam na Justina.
- A, rozumiem. Zarąbiście , w końcu poszalejemy na desce, muszę go namówić, bo tak dawno nie jeździliśmy... Ty też musisz spróbować. - Znów się zaczął uśmiechać, a ja chichotać. - Hm, no to ja się będę zmywał. - I właśnie w tej chwili zauważyłam, że Justin stał około 3 metry dalej koło Mii i przyglądał się nam.
- Hej stary. - Jey podszedł do niego 'formując' dłoń do żółwika. Zobaczyłam, że Bieber zaciska pięść, ale w innym celu. W mojej niezawodnej wyobraźni pojawił się obraz bijących o mnie chłopaków. Jakie to płytkie i żałosne - pomyślałam... Jednak chwilę później moja scena się niestety spełniła. Justin rzucił się na Jey'a. Okładał go pięściami bez opamiętania.
- Zostaw go!!!! - zaczęłam wrzeszczeć do Justina ciągnąc go za ramię.
To nie pomogło. Nawet Mia spanikowała - rzadko jej się to zdarzało.
- Zostaw go już, przestań! - wykrzykiwała co chwilę. Bieber jednak nie miał zamiaru. Kulali się po ziemi a wokół nich ustawiła się spora grupka rozgadanych i komentujących wydarzenie ludzi. Przyleciało kilkunastu facetów z kamerami i aparatami. Jeydon próbował się bronić, ale nie miał szans, był przywarty do podłogi, a to praktycznie przegrana pozycja. Rzucili się do nich ochroniarze i po chwili JB został wyprowadzony, a po Jeya przyjechała karetka. Był nieprzytomny. Widząc to wszystko, po moim policzku zleciała zimna łza, nie potrafiłam opanować drgawek.
----------------
Cześć ^^.
Strasznie krótki, przepraszam.
W poprzednim rozdziale wkradł się malutki błąd dotyczący daty. Napisałam najpierw 12 września, a potem 10. Prawidłowa data to 12 września. Kolejny jak będzie 6 komentarzy. Mały szantażyk. : D Sorry, że tak późno dodaję, ale nie miałam czasu.
Do następnego. :)
poniedziałek, 9 sierpnia 2010
22 Rozdział 'On wygląda jak Bieber!.'
W POPRZEDNIM ROZDZIALE:
'- Co konkretnie kryje się pod tym udawaniem?
- Mam się z nią publicznie pokazywać i będzie grała mini koncerty przede mną. No i niestety mam mówić, że z nią jestem...'
'Jeszcze to nie jest pewne, ale dom, który widzisz ze swojego okna po prawej stronie, ten w kolorze brzoskwiniowym, obsadzony dookoła palmami z brązowym dachem jest mój. Na 80% przeprowadzam się do Hollywood.'
''Za nic nie chciałabym teraz zamienić się życiem z Justinem.' - pomyślałam przytakując sobie. Tego byłam całkowicie pewna. Jednak nie byłam pewna co będzie dalej z Nami...'
***
1 Września, 7.50
Wkroczyłam przez duże, żelazne bramy na szkolne boisko i błądziłam wzrokiem za znajomymi mi osobami. Przed sobą widziałam wielką szkołę. Na pierwszy rzut oka wydawała się przytulna. Pod wysokim drzewem stała moja wychowawczyni i młodzież spod jej skrzydeł. 'To już dziewiąta klasa' - wprost nie mogłam w to uwierzyć. Poczułam, że ktoś trzyma mnie za ramię.
- To już dziewiąta klasa, nie mogę w to uwierzyć! - mówiła podekscytowana Mia, gdy ja jeszcze nie załapałam, że to ona. Po prostu czytała mi w myślach . ;d Przytaknęłam jej i popatrzyłyśmy się na naszą klasę.
- Fajna jest? - zapytałam.
- Nawet. Tam stoi Michael. Kocha naukę. - wskazała na jakiegoś kujonka w okularach. - A tam z kolei stoi London Tipton. Pamiętasz? Ta dziewczyna , co mówiła o Was do stars.com. Straszny plastik. - pokazała na pustą lalunię Barbie. - Tam z kolei stoją miłe dziewczyny: Caterine i Bella. Można z nimi pogadać. Jest tu jeszcze Jeydon, fajny chłopak, chodziłam z nim w siódmej klasie i oczywiście Danny. - pomachała do swojego chłopaka, który nagle pojawił się koło nas.
- Hej dziewczyny! - pocałował uszczęśliwioną Mię w policzek.
- Siema. - odpowiedziałyśmy jednocześnie i dołączyliśmy do reszty osób.
Po nudnym gadaniu dyra i innych 'ważnych osób' poszliśmy do odpowiednich klas. Szkoła w środku wyglądała bardzo fajnie. Kremowe płytki i białe szafki z czerwonymi ramówkami. Idąc szkolnym korytarzem czułam, że nauka będzie mi tu dobrze szła. Osoby też miłe. Tak naprawdę żadnej z reszty osób nie znałam, tylko London, Mię, Danny'ego i JB a było nas 20. Wychowawczyni zdawała się być super babką. Nazywała się Elena Johnson i miała około 32 lata, uczyła angielskiego. W końcu weszliśmy do klasy - tu także był ładny wystrój. Usiadłam z Mią w drugiej ławce. Popatrzyłam się dookoła i zawiesiłam na sekundę wzrok na Tipton. Ona także się na mnie patrzyła złym wzrokiem, postanowiłam nie zwracać na nią uwagi.
Po zapodaniu przez naszą nauczycielkę tygodniowego planu lekcji z ulgą opuściliśmy mury szkoły. Danny gadał w najlepsze z Mią. 'Więc zostałam sama.' - pomyślałam kopiąc usilnie kamyk.
- Siema, jestem Jeydon Wale. - zaczął iść koło nas jakiś chłopak.
- Hej. - powiedziałam na początku nie patrząc na nieznajomego. Gdy tylko looknęłam na niego, o mało co nie dostałam zawału serca.
- Boże... - powiedziałam cicho.
- Co? - rozłożył ręce uśmiechając się.
- Ty... Jeydon? - Powiedziałam cicho do Mii.
- No tak. - te słowa odczytałam z ruchu jej warg. Ponownie popatrzyłam się na Jeya. To niesamowite, wyglądał kropka w kropkę jak Justin! Jedyna rzecz, która go od niego trochę odróżniała to czarny kolczyk poniżej ust. No, i był trochę wyższy.
- Jestem Chelsea Lovato, miło mi. - posłałam mu zalotny uśmieszek krocząc dumnie przed siebie.
*
12 Września, godz. 14.00
Przez ostatnie dni naprawdę dużo się działo. Z Bieberem prawie w ogóle nie gadałam. Dzwonił tylko raz, dwa dni po rozpoczęciu roku szkolnego. Mówił bardzo ogólnikowo. Z resztą nie musiał się wywodzić, wszystko wiedziałam o nim z internetu i gazet, więc to mi wystarczało. A były tam bardzo ciekawe rzeczy. 'Justin przytula się z Jasmine.' 'Jasmine przytula się do Justina.' Najchętniej wyrzuciłabym daleko tą jego cholerną bransoletkę. Albo 'zgubiła' jak naszyjnik, i zapomniała o tej chorej znajomości. Za to coraz więcej czasu spędzałam z Jeydonem. Mimo, że znaliśmy się dopiero ponad tydzień, czuję, jakbyśmy znali się od piaskownicy.
Dziś po szkole udałam się sama w stronę domu. Jednak szłam żwawym krokiem, bo za godzinę powinnam być już na basenie, gdzie się umówiłam z Mią, Lily i Carmen.
- Chee..Chelsea. Poczekaj. - usłyszałam głos Jey'a. Zaczął za mną gonić. Zatrzymałam się i obróciłam. Gnał przed siebie wyprzedzając wszystkich po drodze. Gdy dobiegł, ledwo co łapał powietrze.
- Hej, spokojnie. - poklepałam go po plecach. - Chcesz wody?
- Ta.. - odpowiedział z wysiłkiem. Wyciągnęłam z torby butelkę i podałam mu ją. Teraz miałam czas na popatrzenie się na niego. Był owiany jakąś... tajemnicą. Może dlatego, że nigdy nie widziałam na żywo sobowtórów. XD Bo dziwne było widzieć na co dzień chłopaka, który przypominał mi tego, z którym jestem. Wydawał mi się oryginalny. Przy nim czułam się jak przy Bieberze, tylko tym lepszym - można rzec - bez wad, dlatego tak dużo spędzałam z nim czasu. Nagle otrząsnęłam się z tego wpatrywania w [także!] czekoladowe oczy Jey'a.
- Idziemy, helloł!? - krzyknął wymachując mi butelką przed nosem.
- Jasne. - powiedziałam ciągnąc go ze sobą.
Jeydon odprowadził mnie pod samą bramę i tam się ze mną pożegnał. Obiecałam mu, ze jutro pójdziemy na lody, na które tak nalegał. Przeszłam przez bramę i otworzyłam drzwi. Już na progu przywitał mnie mój York. W domu było dziwnie pusto. Rzuciłam torbę w kąt i skierowałam się w stronę kuchni. Na stole leżała karteczka.
'Jestem z Rose u dentysty. Bądź dziś o 18.00 w domu, bo mam do powiedzenia Wam ważną nowinę. Weź komórkę na basen. Miłej zabawy, Kocham cię - Mama.'
Rzuciłam kartkę z powrotem na stół. Upiłam łyk pepsi i pobiegłam na górę. W sportową torbę zapakowałam strój jednoczęściowy, wrzuciłam ręcznik, czepek, klapki i okulary, oraz drobne na wstęp. Złapałam za komórkę i byłam gotowa do wyjścia.
Dziewczyny już z dala machały mi i pokazywały różne gesty, które chyba miały znaczyć, żebym się pospieszyła. Zirytowana tym gonieniem mnie pobiegłam szybko w ich stronę. Przywitałam się z przyjaciółkami i weszłyśmy do środka. Dziesięć minut później relaksowałam się płynąc powoli żabką.
Czas zleciał tak szybko, że nawet nie zauważyłam , kiedy się zrobiło dziesięć przed 18. Przecież teraz powinnam być już w domu!
- O nie...! - krzyknęłam do siebie wychodząc szybko z wody.
- A ty gdzie? - zapytała Lilka.
- Muszę iść, sorry. - powiedziałam niechętnie.
Carmen i Mia jeszcze zostały, więc pożegnałyśmy się z nimi i poszłam z Lily się przebrać i wysuszyć włosy. Gdy skończyłyśmy te czynności, wyszłyśmy biegiem z pływalni. po drodze Lily zaczęła gadać o Justinie.
- Jak między wami, czytałam o Bieberze trochę w necie i... nie jest dobrze, prawda? - skrzywiła się patrząc, jak zareaguję.
- No wiesz, dobrze to nie jest. Justin mnie olewa. Jakbyśmy nie byli razem, to takie upokarzające.
- i co chcesz z tym zrobić? - po tym pytaniu nastała chwila ciszy.
- Chodziło mi po głowie zerwanie z nim... - powiedziałam cichym głosem.
- Co?! - krzyknęła. - Nie możesz, tyle was łączy..
- Tak, ale czuję, że już go nie kocham! - odparłam smutna. Lily przystanęła. Popatrzyła się na mnie dziwnym wzrokiem.
- Nie możesz... - wykrztusiła.
- Dlaczego?
- Do cholery, bo pasujecie do siebie! - wrzasnęła, a ludzie obok przechodzący odwracali za nami głowy. - Jeszcze tego nie rozumiesz!?
- Ale to jest moja sprawa i nie będziesz mi rozkazywać. I tak zrobię co chcę. - odwróciłam się i oddaliłam się. Usłyszałam za sobą klapki Lily.
- Poczekaj... - położyła mi rękę na ramieniu. - Rozumiem cię, ale przemyśl to.
- Jasne.. - przewróciłam oczami. Resztę drogi pokonałyśmy w milczeniu. Gdy doszłyśmy do mojego domu, panowała jakaś napięta atmosfera.
- No to idę...
- Cześć. - powiedziała cierpko.
- Cześć. - w tym czasie zaczęłam szukać kluczy do otworzenia ogrodzenia. Nawet nie zauważyłam, że Lily nadal przy mnie stoi. Myślałam, że już sobie poszła.
Lily popatrzyła na mnie uważnie.
- Ten chłopak za dużo razy cię już zawiódł, co..?
Nic jej nie odpowiedziałam. 'To prawda..' - pomyślałam otwierając bramę i nie ukazując na twarzy żadnych emocji.
*
10 września, godz. 18.15
- Strasznie cię przepraszam mamuś. - zaczęłam lamentować opierając się o ścianę i przyglądając poczynaniom mamy w sprawie uroczystej kolacji.
- Nic się nie stało. - powiedziała miłym głosem krojąc marchewkę. - Luisa jeszcze nie ma, więc idźcie się przebrać. Chelsea, pożycz Rose jakieś ciuchy, przecież nie pokaże się tak w ... tym. - wskazała na czarną, długą sukienkę z koronkowymi, długimi rękawkami.
- Ok.. - rzekłam pokazując Rose ręką, żeby szła ze mną. Ona, co jest dziwne, posłusznie zrobiła tak, jak kazała jej nasza rodzicielka. Gdy dotarłyśmy do pokoju, od razu rzuciłam się w stronę szafy w poszukiwaniu odpowiednich ubrań.
- No to mam niezły dylemat. - powiedziałam sama do siebie, bo Rose miała słuchawki w uszach i w dodatku wylegiwała się w najlepsze na moim tapczanie.
- Co?! - krzyknęła, aż zadzwoniło mi w uszach. Popatrzyłam się na nią z obrzydzeniem i rzuciłam jej czarną kieckę.
- Masz, powinna Ci się spodobać.
- Bez tandetnych cekinów? - popatrzyła uważnie na kawałek materiału.
- Tylko na ramiączkach.
- To idę się przebrać. - wstała z mojego łóżka i zostawiła mnie samą. Usłyszałam, że ktoś do mnie dzwoni. Zaczęłam kopać w torbie z basenu, bo jeszcze jej nie zdążyłam rozpakować.
- Halo? - przyłożyłam ją szybko do ucha w obawie, że włączy się komuś sekretarka.
- Cześć, to ja , Justin. Co tam u Ciebie? - No nie. Jeszcze jego mi brakuje.
- Hej. Dobrze. A u Ciebie? - po tym w komórce zapanowała cisza.
- Też Ok. - 'Ta rozmowa nie ma najmniejszego sensu' - pomyślałam.
- Jak tam koncerty? - zapytałam drwiąco.
- Nieźle. Chelsea, ty się nie gniewasz za to z Jasmine?
- Co ty. Pff, Nie. A właśnie, zapomniałam zapytać, jak tam Twoja dziewczyna.
- Nie żartuj sobie.
- Nie żartuję, przecież nią jest.
- Ty jesteś.
- Ja już nie. Nie wiesz o tym?
- Nie wiem, Ty... zrywasz ze mną?
- Może. - Cisza. I w tej chwili uświadomiłam sobie, jak głupio postąpiłam. Zerwałam z chłopakiem, którego chyba kocham. Chyba. Do cholery, muszę się na coś zdecydować. Albo Justin, albo Jey - o którym nawet nic nie wiem...
- To przez Jeydona?
Nie wiedziałam co powiedzieć. Zatkało mnie na całej linii. Już miałam kończyć zbywaniem tą rozmowę bez celu, ale opanowałam się i udzieliłam mu długo wyczekiwanej odpowiedzi.
- Justin ja... Muszę to przemyśleć. Nie wiem, co dalej będzie z nami. Sorry.
- Jasne. - rozłączył się. Idiota...
Postanowiłam wybrać TAKĄ sukienkę. Wpięłam też sobie bardzo stylową spinkę we włosy i upięłam je w gustownego koka. Tak naprawdę to długo główkowałam, co to może być za okazja, jednak nic a nic nie przyszło mi do głowy. Może dlatego, że dla mnie najmniej możliwe scenariusze dla nich były oczywiste, bo ja nie chciałam w nie wierzyć...? Wyszłam z łazienki i zobaczyłam, że nasz gość już jest. Stał z bukietem czerwonych róż w ręku, i namiętnie całował mamę. Obrzydliwe.! Ludzie przed czterdziestką w takiej oburzającej sytuacji...
- Ekhem. - zakaszlałam, żeby w końcu skończyli okazywać sobie te czułości. Gdy się od siebie odkleili, przywitałam się z Luisem i usiedliśmy w salonie całą czwórką. Wszystko było świetnie przyszykowane. Matka zastawiła stół pachnącymi specjałami. Po tej uczcie zaczęliśmy trochę gadać. Nie obyło się pytań o szkole, ze strony wybranka mamy. Facet miał czelność zapytać się mnie nawet o chłopaka !.
- Masz kogoś, Chelsea? - rzekł z podejrzliwym uśmieszkiem.
- Jej chłopak to Justin Bieber. - wcięła się matka, jak zawsze. Na myśl o Justinie zrzedła mi mina i posmutniałam. Każdy mi musi o nim przypominać. Przyjaciółki, a nawet własna mama i jej kochaś.
- Słyszałem o nim, moja chrześnica wprost go uwielbia, to chyba aktor, co nie?
- Piosenkarz. - odparłam lodowato.
- No , to szczęścia życzę. - powiedział zbity z tropu. Po chwili zaczął czegoś nerwowo szukać w kieszeni. Gdy to coś znalazł, uniósł do góry, żebyśmy wszyscy zobaczyli na własne oczy. To było małe, czerwone pudełeczko...
***
NOWY BOHATER:
Jeydon Wale
Znany jako Jey, 'sobowtór' Justina, dzięki czemu zawraca Chelsea w głowie. Kolega Beebsa [Justina]. Lubi jeździć na desce i bardzo lubi Miśkę...
--------------------
Witajcie!
Dziś trochę mało o JB, w następnym już będzie więcej. :D Dzięki za komentarze ;* I w dodatku jest okrągłe 30 obserwatorów! ^^
Dziś nie będę się wywodzić. XD z resztą, kto to czyta.? Kolejny za 3-5 dni, może nawet szybciej, ale wątpię.
Uwaga: Z braku czasu nie mogę was informować o NN w komentarzach. Bardzo przepraszam.
Papa. <3
'- Co konkretnie kryje się pod tym udawaniem?
- Mam się z nią publicznie pokazywać i będzie grała mini koncerty przede mną. No i niestety mam mówić, że z nią jestem...'
'Jeszcze to nie jest pewne, ale dom, który widzisz ze swojego okna po prawej stronie, ten w kolorze brzoskwiniowym, obsadzony dookoła palmami z brązowym dachem jest mój. Na 80% przeprowadzam się do Hollywood.'
''Za nic nie chciałabym teraz zamienić się życiem z Justinem.' - pomyślałam przytakując sobie. Tego byłam całkowicie pewna. Jednak nie byłam pewna co będzie dalej z Nami...'
***
1 Września, 7.50
Wkroczyłam przez duże, żelazne bramy na szkolne boisko i błądziłam wzrokiem za znajomymi mi osobami. Przed sobą widziałam wielką szkołę. Na pierwszy rzut oka wydawała się przytulna. Pod wysokim drzewem stała moja wychowawczyni i młodzież spod jej skrzydeł. 'To już dziewiąta klasa' - wprost nie mogłam w to uwierzyć. Poczułam, że ktoś trzyma mnie za ramię.
- To już dziewiąta klasa, nie mogę w to uwierzyć! - mówiła podekscytowana Mia, gdy ja jeszcze nie załapałam, że to ona. Po prostu czytała mi w myślach . ;d Przytaknęłam jej i popatrzyłyśmy się na naszą klasę.
- Fajna jest? - zapytałam.
- Nawet. Tam stoi Michael. Kocha naukę. - wskazała na jakiegoś kujonka w okularach. - A tam z kolei stoi London Tipton. Pamiętasz? Ta dziewczyna , co mówiła o Was do stars.com. Straszny plastik. - pokazała na pustą lalunię Barbie. - Tam z kolei stoją miłe dziewczyny: Caterine i Bella. Można z nimi pogadać. Jest tu jeszcze Jeydon, fajny chłopak, chodziłam z nim w siódmej klasie i oczywiście Danny. - pomachała do swojego chłopaka, który nagle pojawił się koło nas.
- Hej dziewczyny! - pocałował uszczęśliwioną Mię w policzek.
- Siema. - odpowiedziałyśmy jednocześnie i dołączyliśmy do reszty osób.
Po nudnym gadaniu dyra i innych 'ważnych osób' poszliśmy do odpowiednich klas. Szkoła w środku wyglądała bardzo fajnie. Kremowe płytki i białe szafki z czerwonymi ramówkami. Idąc szkolnym korytarzem czułam, że nauka będzie mi tu dobrze szła. Osoby też miłe. Tak naprawdę żadnej z reszty osób nie znałam, tylko London, Mię, Danny'ego i JB a było nas 20. Wychowawczyni zdawała się być super babką. Nazywała się Elena Johnson i miała około 32 lata, uczyła angielskiego. W końcu weszliśmy do klasy - tu także był ładny wystrój. Usiadłam z Mią w drugiej ławce. Popatrzyłam się dookoła i zawiesiłam na sekundę wzrok na Tipton. Ona także się na mnie patrzyła złym wzrokiem, postanowiłam nie zwracać na nią uwagi.
Po zapodaniu przez naszą nauczycielkę tygodniowego planu lekcji z ulgą opuściliśmy mury szkoły. Danny gadał w najlepsze z Mią. 'Więc zostałam sama.' - pomyślałam kopiąc usilnie kamyk.
- Siema, jestem Jeydon Wale. - zaczął iść koło nas jakiś chłopak.
- Hej. - powiedziałam na początku nie patrząc na nieznajomego. Gdy tylko looknęłam na niego, o mało co nie dostałam zawału serca.
- Boże... - powiedziałam cicho.
- Co? - rozłożył ręce uśmiechając się.
- Ty... Jeydon? - Powiedziałam cicho do Mii.
- No tak. - te słowa odczytałam z ruchu jej warg. Ponownie popatrzyłam się na Jeya. To niesamowite, wyglądał kropka w kropkę jak Justin! Jedyna rzecz, która go od niego trochę odróżniała to czarny kolczyk poniżej ust. No, i był trochę wyższy.
- Jestem Chelsea Lovato, miło mi. - posłałam mu zalotny uśmieszek krocząc dumnie przed siebie.
*
12 Września, godz. 14.00
Przez ostatnie dni naprawdę dużo się działo. Z Bieberem prawie w ogóle nie gadałam. Dzwonił tylko raz, dwa dni po rozpoczęciu roku szkolnego. Mówił bardzo ogólnikowo. Z resztą nie musiał się wywodzić, wszystko wiedziałam o nim z internetu i gazet, więc to mi wystarczało. A były tam bardzo ciekawe rzeczy. 'Justin przytula się z Jasmine.' 'Jasmine przytula się do Justina.' Najchętniej wyrzuciłabym daleko tą jego cholerną bransoletkę. Albo 'zgubiła' jak naszyjnik, i zapomniała o tej chorej znajomości. Za to coraz więcej czasu spędzałam z Jeydonem. Mimo, że znaliśmy się dopiero ponad tydzień, czuję, jakbyśmy znali się od piaskownicy.
Dziś po szkole udałam się sama w stronę domu. Jednak szłam żwawym krokiem, bo za godzinę powinnam być już na basenie, gdzie się umówiłam z Mią, Lily i Carmen.
- Chee..Chelsea. Poczekaj. - usłyszałam głos Jey'a. Zaczął za mną gonić. Zatrzymałam się i obróciłam. Gnał przed siebie wyprzedzając wszystkich po drodze. Gdy dobiegł, ledwo co łapał powietrze.
- Hej, spokojnie. - poklepałam go po plecach. - Chcesz wody?
- Ta.. - odpowiedział z wysiłkiem. Wyciągnęłam z torby butelkę i podałam mu ją. Teraz miałam czas na popatrzenie się na niego. Był owiany jakąś... tajemnicą. Może dlatego, że nigdy nie widziałam na żywo sobowtórów. XD Bo dziwne było widzieć na co dzień chłopaka, który przypominał mi tego, z którym jestem. Wydawał mi się oryginalny. Przy nim czułam się jak przy Bieberze, tylko tym lepszym - można rzec - bez wad, dlatego tak dużo spędzałam z nim czasu. Nagle otrząsnęłam się z tego wpatrywania w [także!] czekoladowe oczy Jey'a.
- Idziemy, helloł!? - krzyknął wymachując mi butelką przed nosem.
- Jasne. - powiedziałam ciągnąc go ze sobą.
Jeydon odprowadził mnie pod samą bramę i tam się ze mną pożegnał. Obiecałam mu, ze jutro pójdziemy na lody, na które tak nalegał. Przeszłam przez bramę i otworzyłam drzwi. Już na progu przywitał mnie mój York. W domu było dziwnie pusto. Rzuciłam torbę w kąt i skierowałam się w stronę kuchni. Na stole leżała karteczka.
'Jestem z Rose u dentysty. Bądź dziś o 18.00 w domu, bo mam do powiedzenia Wam ważną nowinę. Weź komórkę na basen. Miłej zabawy, Kocham cię - Mama.'
Rzuciłam kartkę z powrotem na stół. Upiłam łyk pepsi i pobiegłam na górę. W sportową torbę zapakowałam strój jednoczęściowy, wrzuciłam ręcznik, czepek, klapki i okulary, oraz drobne na wstęp. Złapałam za komórkę i byłam gotowa do wyjścia.
Dziewczyny już z dala machały mi i pokazywały różne gesty, które chyba miały znaczyć, żebym się pospieszyła. Zirytowana tym gonieniem mnie pobiegłam szybko w ich stronę. Przywitałam się z przyjaciółkami i weszłyśmy do środka. Dziesięć minut później relaksowałam się płynąc powoli żabką.
Czas zleciał tak szybko, że nawet nie zauważyłam , kiedy się zrobiło dziesięć przed 18. Przecież teraz powinnam być już w domu!
- O nie...! - krzyknęłam do siebie wychodząc szybko z wody.
- A ty gdzie? - zapytała Lilka.
- Muszę iść, sorry. - powiedziałam niechętnie.
Carmen i Mia jeszcze zostały, więc pożegnałyśmy się z nimi i poszłam z Lily się przebrać i wysuszyć włosy. Gdy skończyłyśmy te czynności, wyszłyśmy biegiem z pływalni. po drodze Lily zaczęła gadać o Justinie.
- Jak między wami, czytałam o Bieberze trochę w necie i... nie jest dobrze, prawda? - skrzywiła się patrząc, jak zareaguję.
- No wiesz, dobrze to nie jest. Justin mnie olewa. Jakbyśmy nie byli razem, to takie upokarzające.
- i co chcesz z tym zrobić? - po tym pytaniu nastała chwila ciszy.
- Chodziło mi po głowie zerwanie z nim... - powiedziałam cichym głosem.
- Co?! - krzyknęła. - Nie możesz, tyle was łączy..
- Tak, ale czuję, że już go nie kocham! - odparłam smutna. Lily przystanęła. Popatrzyła się na mnie dziwnym wzrokiem.
- Nie możesz... - wykrztusiła.
- Dlaczego?
- Do cholery, bo pasujecie do siebie! - wrzasnęła, a ludzie obok przechodzący odwracali za nami głowy. - Jeszcze tego nie rozumiesz!?
- Ale to jest moja sprawa i nie będziesz mi rozkazywać. I tak zrobię co chcę. - odwróciłam się i oddaliłam się. Usłyszałam za sobą klapki Lily.
- Poczekaj... - położyła mi rękę na ramieniu. - Rozumiem cię, ale przemyśl to.
- Jasne.. - przewróciłam oczami. Resztę drogi pokonałyśmy w milczeniu. Gdy doszłyśmy do mojego domu, panowała jakaś napięta atmosfera.
- No to idę...
- Cześć. - powiedziała cierpko.
- Cześć. - w tym czasie zaczęłam szukać kluczy do otworzenia ogrodzenia. Nawet nie zauważyłam, że Lily nadal przy mnie stoi. Myślałam, że już sobie poszła.
Lily popatrzyła na mnie uważnie.
- Ten chłopak za dużo razy cię już zawiódł, co..?
Nic jej nie odpowiedziałam. 'To prawda..' - pomyślałam otwierając bramę i nie ukazując na twarzy żadnych emocji.
*
10 września, godz. 18.15
- Strasznie cię przepraszam mamuś. - zaczęłam lamentować opierając się o ścianę i przyglądając poczynaniom mamy w sprawie uroczystej kolacji.
- Nic się nie stało. - powiedziała miłym głosem krojąc marchewkę. - Luisa jeszcze nie ma, więc idźcie się przebrać. Chelsea, pożycz Rose jakieś ciuchy, przecież nie pokaże się tak w ... tym. - wskazała na czarną, długą sukienkę z koronkowymi, długimi rękawkami.
- Ok.. - rzekłam pokazując Rose ręką, żeby szła ze mną. Ona, co jest dziwne, posłusznie zrobiła tak, jak kazała jej nasza rodzicielka. Gdy dotarłyśmy do pokoju, od razu rzuciłam się w stronę szafy w poszukiwaniu odpowiednich ubrań.
- No to mam niezły dylemat. - powiedziałam sama do siebie, bo Rose miała słuchawki w uszach i w dodatku wylegiwała się w najlepsze na moim tapczanie.
- Co?! - krzyknęła, aż zadzwoniło mi w uszach. Popatrzyłam się na nią z obrzydzeniem i rzuciłam jej czarną kieckę.
- Masz, powinna Ci się spodobać.
- Bez tandetnych cekinów? - popatrzyła uważnie na kawałek materiału.
- Tylko na ramiączkach.
- To idę się przebrać. - wstała z mojego łóżka i zostawiła mnie samą. Usłyszałam, że ktoś do mnie dzwoni. Zaczęłam kopać w torbie z basenu, bo jeszcze jej nie zdążyłam rozpakować.
- Halo? - przyłożyłam ją szybko do ucha w obawie, że włączy się komuś sekretarka.
- Cześć, to ja , Justin. Co tam u Ciebie? - No nie. Jeszcze jego mi brakuje.
- Hej. Dobrze. A u Ciebie? - po tym w komórce zapanowała cisza.
- Też Ok. - 'Ta rozmowa nie ma najmniejszego sensu' - pomyślałam.
- Jak tam koncerty? - zapytałam drwiąco.
- Nieźle. Chelsea, ty się nie gniewasz za to z Jasmine?
- Co ty. Pff, Nie. A właśnie, zapomniałam zapytać, jak tam Twoja dziewczyna.
- Nie żartuj sobie.
- Nie żartuję, przecież nią jest.
- Ty jesteś.
- Ja już nie. Nie wiesz o tym?
- Nie wiem, Ty... zrywasz ze mną?
- Może. - Cisza. I w tej chwili uświadomiłam sobie, jak głupio postąpiłam. Zerwałam z chłopakiem, którego chyba kocham. Chyba. Do cholery, muszę się na coś zdecydować. Albo Justin, albo Jey - o którym nawet nic nie wiem...
- To przez Jeydona?
Nie wiedziałam co powiedzieć. Zatkało mnie na całej linii. Już miałam kończyć zbywaniem tą rozmowę bez celu, ale opanowałam się i udzieliłam mu długo wyczekiwanej odpowiedzi.
- Justin ja... Muszę to przemyśleć. Nie wiem, co dalej będzie z nami. Sorry.
- Jasne. - rozłączył się. Idiota...
Postanowiłam wybrać TAKĄ sukienkę. Wpięłam też sobie bardzo stylową spinkę we włosy i upięłam je w gustownego koka. Tak naprawdę to długo główkowałam, co to może być za okazja, jednak nic a nic nie przyszło mi do głowy. Może dlatego, że dla mnie najmniej możliwe scenariusze dla nich były oczywiste, bo ja nie chciałam w nie wierzyć...? Wyszłam z łazienki i zobaczyłam, że nasz gość już jest. Stał z bukietem czerwonych róż w ręku, i namiętnie całował mamę. Obrzydliwe.! Ludzie przed czterdziestką w takiej oburzającej sytuacji...
- Ekhem. - zakaszlałam, żeby w końcu skończyli okazywać sobie te czułości. Gdy się od siebie odkleili, przywitałam się z Luisem i usiedliśmy w salonie całą czwórką. Wszystko było świetnie przyszykowane. Matka zastawiła stół pachnącymi specjałami. Po tej uczcie zaczęliśmy trochę gadać. Nie obyło się pytań o szkole, ze strony wybranka mamy. Facet miał czelność zapytać się mnie nawet o chłopaka !.
- Masz kogoś, Chelsea? - rzekł z podejrzliwym uśmieszkiem.
- Jej chłopak to Justin Bieber. - wcięła się matka, jak zawsze. Na myśl o Justinie zrzedła mi mina i posmutniałam. Każdy mi musi o nim przypominać. Przyjaciółki, a nawet własna mama i jej kochaś.
- Słyszałem o nim, moja chrześnica wprost go uwielbia, to chyba aktor, co nie?
- Piosenkarz. - odparłam lodowato.
- No , to szczęścia życzę. - powiedział zbity z tropu. Po chwili zaczął czegoś nerwowo szukać w kieszeni. Gdy to coś znalazł, uniósł do góry, żebyśmy wszyscy zobaczyli na własne oczy. To było małe, czerwone pudełeczko...
***
NOWY BOHATER:
Jeydon Wale
Znany jako Jey, 'sobowtór' Justina, dzięki czemu zawraca Chelsea w głowie. Kolega Beebsa [Justina]. Lubi jeździć na desce i bardzo lubi Miśkę...
--------------------
Witajcie!
Dziś trochę mało o JB, w następnym już będzie więcej. :D Dzięki za komentarze ;* I w dodatku jest okrągłe 30 obserwatorów! ^^
Dziś nie będę się wywodzić. XD z resztą, kto to czyta.? Kolejny za 3-5 dni, może nawet szybciej, ale wątpię.
Uwaga: Z braku czasu nie mogę was informować o NN w komentarzach. Bardzo przepraszam.
Papa. <3
czwartek, 5 sierpnia 2010
21 Rozdział 'Udawany związek.'
W POPRZEDNIM ROZDZIALE:
Nie wiedziałam gdzie iść. To miasto było mi w końcu zupełnie obce. Płakałam jak głupia - w końcu moje największe marzenie legło w gruzach. Mój oddech był nierówny, czułam, jak serce szybko bije. Usiadłam na betonie przy topiącej się od słońca blaszanej ścianie studia zanosząc się coraz to większym płaczem.
***
27 sierpnia, godz. 8.00
Promienie Hollywoodzkiego słońca muskały moje policzki już od porannych godzin. Założyłam turkusowy szlafrok i poszłam do łazienki wykonać poranne czynności. Wzięłam zimny prysznic. Wysuszyłam włosy i wyprostowałam je dokładnie. Ubrałam TO [bez torebki i okularów. xd]. Po wyjściu skierowałam się w stronę tarasu. Przypominał mi trochę mój: tu także było drzewo, lecz zbyt młode i z pewnością nie utrzymałoby mnie i mojego wielkiego żalu do całego świata. Usiadłam na krzesełku ogrodowym w cieniu i zaczęłam myśleć o tym żałosnym castingu, o tej szm*cie Jasmine i straconej szansie. Nagle ktoś zapukał do mojego pokoju. Zerwałam się z krzesła i otworzyłam drzwi.
- Justin, a co ty tu rano tak robisz? - zapytałam ze sztucznym uśmieszkiem.
- Nie cieszysz się na mój widok?. Jeśli nie,to sobie pójdę. - udawał obrażonego.
- No co ty. - zaśmiałam się i pociągnęłam go za rękę do środka szybko zamykając drzwi. Poszliśmy na taras i usiedliśmy naprzeciwko siebie. Przyglądał mi się jakoś dziwnie, co mnie trochę onieśmielało. W końcu zapytałam, o co mu chodzi.
- Źle się czujesz, że mi się tak przyglądasz?
- To już nie mogę podziwiać mojej cudownej laski? ^^ - patrzył się nadal.
- Możesz, ale to już się robi trochę irytujące. - zaśmiałam się. Justin odrzucił wzrok. Wyraźnie był czymś przygnębiony. Postanowiłam to zignorować.
- Miśka, bo ja... - Zaczął, ale w tej chwili ktoś zaczął pukać. Przeprosiłam Justina i poszłam w stronę drzwi. Nacisnęłam klamkę i ujrzałam moją rodzicielkę.
- Cześć słonko, też już nie śpisz. - przytuliła mnie. - dobrze się czujesz po wczorajszym?
- Aaa, tak. - odpowiedziałam.
- To świetnie. O, widzę, że Justin jest u Ciebie! - skierowała się na taras zostawiając mnie w tyle. Gadała z nim najlepsze zanosząc się śmiechem. Jeszcze tego brakowało, żeby własna matka podrywała mi chłopaka. :d Odeszli trochę dalej i byli teraz do mnie plecami. Podążyłam za nimi i usłyszałam wyrywek rozmowy.
- ... powinna o tym wiedzieć. Powiedziałeś już jej? - zapytała go mama.
- O czymś powinnam wiedzieć? - zapytałam lekko zaniepokojona. Justin i mama gwałtownie się odwrócili.
- Eee, no bo.. no.. eh.. Miśka, ja.. - zaczął Justin zatapiając swoją dłoń we włosach.
- No... - czekałam, aż wyduka z siebie prawdę. Matka się mi przyglądała i odrzuciła wzrok na czubki swoich butów. - Mamo... - zgromiłam ją wzrokiem.
- No, pogadajcie sobie a ja idę na dół zamówić kawę. Mają tu taką pyszną expresso! - wykrzyknęła zostawiając nas samych. Gdy usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi, zaczęłam wypytywać Justina.
- Mam się bać?
- No jest taka... sprawa... Musisz o niej wiedzieć. - było mu niezręcznie. Kiedy on w końcu to powie ;o? - Ok. powiem to szybko. Jak wiesz, moja wytwórnia to Universal Music usa. I ludzie z niej kazali mi... udawać miłość do Jasmine. - powiedział speszony.
- że co!!???
- no tak.
- Żartujesz!? z moją NAJWIĘKSZĄ rywalką !? Justin, jak no... - powiedziałam piszącym głosikiem patrząc na niego wielkimi oczyma.
- Muszę.. - powiedział zły.
- Co konkretnie kryje się pod tym udawaniem?
- Mam się z nią publicznie pokazywać i będzie grała mini koncerty przede mną. No i niestety mam mówić, że z nią jestem... Chelsea, ja naprawdę nie chcę chodzić z tym cholernym plastikiem, nawet udając. Wiesz, jakie mam o niej zdanie. A ciebie kocham, jej nienawidzę..
- No.. WŁAŚNIE nie wiem! Kur** Justin, nie możesz mi tego zrobić... Ja nie wytrzymam, jak będę wiedzieć, ze się z nią obściskujesz, cmokasz i nie wiadomo jeszcze co! - wykrzyknęłam.
- To co, mam zrezygnować? - odparł podchodząc do mnie. - Twoje zdanie bardzo się dla mnie liczy. Powiedz tylko słowo..
- Nie. Nie, nie... Idź do niej. Udawaj z nią miłość. Ja nie będę się wychylać. Nie chcę zaszkodzić Twej ogólnoświatowej karierze.
- Chelsea... - powiedział przytulając mnie. - Przecież widzę, że nie chcesz.
- Nie chcę, ale co mam zrobić? Zostaw mnie samą. - uwolniłam się z jego uścisku robiąc się coraz bardziej wściekła.
- Jasne.. - powiedział z udawanym ironicznym uśmiechem unosząc oczy do góry. Ruszył w stronę drzwi. Liczyłam, że tego nie zrobi, myślałam, że powie, jak bardzo mnie kocha i z tą laską będą go łączyć tylko interesy. Widocznie, pomyliłam się co do niego.
*
27 sierpnia, godz. 19.00
- Chodź do mnie, jak się przebierzesz. - zaproponowała mama przed drzwiami do mojego pokoju. - Zjemy kolację...
- Mamo, nie próbuj pocieszać mnie na siłę. - powiedziałam smutno.
- Nie pocieszam, tylko chcę, żebyś się uśmiechnęła. Wiem, że źle to przyjęłaś, ale on z tą dziewczyną będzie tylko udawać. - odparła z przekonaniem. Pogadałyśmy jeszcze chwilę i poszłam do siebie. Zadzwoniłam do Carm wyżalić się jej.
- Nie przejmuj się tą laską. - powiedziała cierpko.
- Jak nie? Szkoda, że nie słyszałaś tego, jak do mnie mówiła na pierwszym castingu. Że Bieber po jej wygranej będzie ją wolał. Ona jest jego fanką, a fanki na ogół kochają się w swych ulubionych piosenkarzach. każda dziewczyna o tym marzy, żeby chodzić z idolem! Myślisz, że go nie uwiedzie?
- No... - zrobiła przerwę. Chyba sama wątpiła w to, co mówi. - No masz rację, no. Może go poderwać. Ale Bieber nie jest głupi. Trafił ci się naprawdę mądry chłopak.
- Na początku mówiłaś co innego. - zdziwiłam się , że Carmen tak nagle zmieniła zdanie.
- Teraz mam o nim inne mniemanie, lepsze.
- Yes.! Udało mi się cię do niego przekonać. - zaśmiałam się.- Ok, będę kończyć, dzięki za wszyst...
- No widzisz! Kiedy wracasz? - zapytała wcinając mi się.
- Jutro.
- Świetnie, to spotkamy się jeszcze przed rozpoczęciem budy? Chciałam iść z Tobą na zakupy. No wiesz, książki, zeszyty... - zaczęła wymieniać. - Po południu, o 17, pasuje Ci? Przyjdę po Ciebie.
- A tak, jasne, spotkamy się, jak siłę będę miała.
- Będziesz miała. - pocieszyła mnie. - Trzymaj się!
- To do siedemnastej! - położyłam komórkę na stoliku. Szybko ściągnęłam buty i rzuciłam się na łóżko. Przetarłam oczy i odetchnęłam z ulgą. W końcu chwila spokoju. Dopiero po chwili skapnęłam się, że obok leżała kartka, która nie wiem jakim cudem się tam znalazła. Podniosłam się i wyciągnęłam z koperty kartkę.
'Kochana Chelsea
Nie wiem, od czego zacząć. Gdy znów się spotkamy możesz mnie znienawidzić i nie zechcesz porozmawiać. Podczas gdy byłaś z mamą zadzwonił do mnie menadżer. Kazał wsiadać w pierwszy lepszy samolot do Atlanty. Muszę promować nową płytę. Zobaczymy się dopiero pod koniec września. Nie mów nic o mnie swojej nowej klasie i o kontaktach ze mną, bo będziesz miała niepotrzebne kłopoty.
Jeszcze to nie jest pewne, ale dom, który widzisz ze swojego okna po prawej stronie, ten w kolorze brzoskwiniowym, obsadzony dookoła palmami z brązowym dachem jest mój. Na 80% przeprowadzam się do Hollywood. Zrobię wszystko, by do tego nie dopuścić, ale to moja matka ma głos w tej sprawie. Pragnę już na zawszę zostać z Tobą, nieważne w jakim zakątku świata, ale z Tobą tylko to nie jest takie proste. Porozmawiam z Tobą o pewnej propozycji, jak wrócę. Wkrótce się odezwę. Kocham cię najmocniej na świecie i już tęsknię. Pamiętaj: 'When u Smile, I smile...'
Twój Justin <3. '
Przejechałam ręką po świstku papieru. Łza z moich oczu rozmazała słowo 'Kocham'. 'Nawet się ze mną nie pożegnał' - pomyślałam odwracając głowę w stronę zachodzącego słońca. Wyszłam na taras i popatrzyłam w stronę wskazaną przez Justina. Od razu duży dom o brzoskwiniowych ścianach rzucił mi się w oczy. Dlaczego on mnie ciągle rani i wbija mi nóż w plecy? Najpierw Jasmine, trasa koncertowa i teraz przeprowadzka. Przymrużyłam oczy. Wyobrażałam sobie siebie w ciągłych wyjazdach i na koncertach. 'Za nic nie chciałabym teraz zamienić się życiem z Justinem.' - pomyślałam przytakując sobie. Tego byłam całkowicie pewna. Jednak nie byłam pewna co będzie dalej z Nami...
---------------------
Cześć. :*
Dzięęęęki za 16 komentarzy , które napisaliście dwie notki wcześniej. < 3 Jesteście niemożliwi! :D Tylko pod poprzednim rozdziałem tylko 2. :o Myślę, że daty mi się pomyliły. Zamiast 2 sierpnia napisałam 1. Dziękuję także za dodawanie się do obserwatorów, jest już 29 osób < 3. Jakiś krótki ten rozdział wyszedł, przepraszam.
Pewna dziewczyna spytała się mnie, czy miałam kiedyś bloga. Tak, miałam 3 blogi. Dwa są skasowane, trzeci zawieszony i już nie będę go pisać. Jak chcecie, to zobaczcie: nessa.ocom.pl Prowadziłam go z pewną dziewczyną, ale potem sama, bo ona odeszła - co to były za fajne czasy... Pod każdą notką minimum 40 komentarzy.^^ Blog był o Vanessie Hudgens. Zamawiali nagłówki itp. Fajnie było. :p Ale znudziło mi się i zawiesiłam... Więc teraz nikt o tym blogu nie pamięta z pewnością. No trudno. ;))
Kolejny za kilka dni, jak będzie minimum 6 komentarzy. <3
Komentujcie! Pa. : *
Nie wiedziałam gdzie iść. To miasto było mi w końcu zupełnie obce. Płakałam jak głupia - w końcu moje największe marzenie legło w gruzach. Mój oddech był nierówny, czułam, jak serce szybko bije. Usiadłam na betonie przy topiącej się od słońca blaszanej ścianie studia zanosząc się coraz to większym płaczem.
***
27 sierpnia, godz. 8.00
Promienie Hollywoodzkiego słońca muskały moje policzki już od porannych godzin. Założyłam turkusowy szlafrok i poszłam do łazienki wykonać poranne czynności. Wzięłam zimny prysznic. Wysuszyłam włosy i wyprostowałam je dokładnie. Ubrałam TO [bez torebki i okularów. xd]. Po wyjściu skierowałam się w stronę tarasu. Przypominał mi trochę mój: tu także było drzewo, lecz zbyt młode i z pewnością nie utrzymałoby mnie i mojego wielkiego żalu do całego świata. Usiadłam na krzesełku ogrodowym w cieniu i zaczęłam myśleć o tym żałosnym castingu, o tej szm*cie Jasmine i straconej szansie. Nagle ktoś zapukał do mojego pokoju. Zerwałam się z krzesła i otworzyłam drzwi.
- Justin, a co ty tu rano tak robisz? - zapytałam ze sztucznym uśmieszkiem.
- Nie cieszysz się na mój widok?. Jeśli nie,to sobie pójdę. - udawał obrażonego.
- No co ty. - zaśmiałam się i pociągnęłam go za rękę do środka szybko zamykając drzwi. Poszliśmy na taras i usiedliśmy naprzeciwko siebie. Przyglądał mi się jakoś dziwnie, co mnie trochę onieśmielało. W końcu zapytałam, o co mu chodzi.
- Źle się czujesz, że mi się tak przyglądasz?
- To już nie mogę podziwiać mojej cudownej laski? ^^ - patrzył się nadal.
- Możesz, ale to już się robi trochę irytujące. - zaśmiałam się. Justin odrzucił wzrok. Wyraźnie był czymś przygnębiony. Postanowiłam to zignorować.
- Miśka, bo ja... - Zaczął, ale w tej chwili ktoś zaczął pukać. Przeprosiłam Justina i poszłam w stronę drzwi. Nacisnęłam klamkę i ujrzałam moją rodzicielkę.
- Cześć słonko, też już nie śpisz. - przytuliła mnie. - dobrze się czujesz po wczorajszym?
- Aaa, tak. - odpowiedziałam.
- To świetnie. O, widzę, że Justin jest u Ciebie! - skierowała się na taras zostawiając mnie w tyle. Gadała z nim najlepsze zanosząc się śmiechem. Jeszcze tego brakowało, żeby własna matka podrywała mi chłopaka. :d Odeszli trochę dalej i byli teraz do mnie plecami. Podążyłam za nimi i usłyszałam wyrywek rozmowy.
- ... powinna o tym wiedzieć. Powiedziałeś już jej? - zapytała go mama.
- O czymś powinnam wiedzieć? - zapytałam lekko zaniepokojona. Justin i mama gwałtownie się odwrócili.
- Eee, no bo.. no.. eh.. Miśka, ja.. - zaczął Justin zatapiając swoją dłoń we włosach.
- No... - czekałam, aż wyduka z siebie prawdę. Matka się mi przyglądała i odrzuciła wzrok na czubki swoich butów. - Mamo... - zgromiłam ją wzrokiem.
- No, pogadajcie sobie a ja idę na dół zamówić kawę. Mają tu taką pyszną expresso! - wykrzyknęła zostawiając nas samych. Gdy usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi, zaczęłam wypytywać Justina.
- Mam się bać?
- No jest taka... sprawa... Musisz o niej wiedzieć. - było mu niezręcznie. Kiedy on w końcu to powie ;o? - Ok. powiem to szybko. Jak wiesz, moja wytwórnia to Universal Music usa. I ludzie z niej kazali mi... udawać miłość do Jasmine. - powiedział speszony.
- że co!!???
- no tak.
- Żartujesz!? z moją NAJWIĘKSZĄ rywalką !? Justin, jak no... - powiedziałam piszącym głosikiem patrząc na niego wielkimi oczyma.
- Muszę.. - powiedział zły.
- Co konkretnie kryje się pod tym udawaniem?
- Mam się z nią publicznie pokazywać i będzie grała mini koncerty przede mną. No i niestety mam mówić, że z nią jestem... Chelsea, ja naprawdę nie chcę chodzić z tym cholernym plastikiem, nawet udając. Wiesz, jakie mam o niej zdanie. A ciebie kocham, jej nienawidzę..
- No.. WŁAŚNIE nie wiem! Kur** Justin, nie możesz mi tego zrobić... Ja nie wytrzymam, jak będę wiedzieć, ze się z nią obściskujesz, cmokasz i nie wiadomo jeszcze co! - wykrzyknęłam.
- To co, mam zrezygnować? - odparł podchodząc do mnie. - Twoje zdanie bardzo się dla mnie liczy. Powiedz tylko słowo..
- Nie. Nie, nie... Idź do niej. Udawaj z nią miłość. Ja nie będę się wychylać. Nie chcę zaszkodzić Twej ogólnoświatowej karierze.
- Chelsea... - powiedział przytulając mnie. - Przecież widzę, że nie chcesz.
- Nie chcę, ale co mam zrobić? Zostaw mnie samą. - uwolniłam się z jego uścisku robiąc się coraz bardziej wściekła.
- Jasne.. - powiedział z udawanym ironicznym uśmiechem unosząc oczy do góry. Ruszył w stronę drzwi. Liczyłam, że tego nie zrobi, myślałam, że powie, jak bardzo mnie kocha i z tą laską będą go łączyć tylko interesy. Widocznie, pomyliłam się co do niego.
*
27 sierpnia, godz. 19.00
- Chodź do mnie, jak się przebierzesz. - zaproponowała mama przed drzwiami do mojego pokoju. - Zjemy kolację...
- Mamo, nie próbuj pocieszać mnie na siłę. - powiedziałam smutno.
- Nie pocieszam, tylko chcę, żebyś się uśmiechnęła. Wiem, że źle to przyjęłaś, ale on z tą dziewczyną będzie tylko udawać. - odparła z przekonaniem. Pogadałyśmy jeszcze chwilę i poszłam do siebie. Zadzwoniłam do Carm wyżalić się jej.
- Nie przejmuj się tą laską. - powiedziała cierpko.
- Jak nie? Szkoda, że nie słyszałaś tego, jak do mnie mówiła na pierwszym castingu. Że Bieber po jej wygranej będzie ją wolał. Ona jest jego fanką, a fanki na ogół kochają się w swych ulubionych piosenkarzach. każda dziewczyna o tym marzy, żeby chodzić z idolem! Myślisz, że go nie uwiedzie?
- No... - zrobiła przerwę. Chyba sama wątpiła w to, co mówi. - No masz rację, no. Może go poderwać. Ale Bieber nie jest głupi. Trafił ci się naprawdę mądry chłopak.
- Na początku mówiłaś co innego. - zdziwiłam się , że Carmen tak nagle zmieniła zdanie.
- Teraz mam o nim inne mniemanie, lepsze.
- Yes.! Udało mi się cię do niego przekonać. - zaśmiałam się.- Ok, będę kończyć, dzięki za wszyst...
- No widzisz! Kiedy wracasz? - zapytała wcinając mi się.
- Jutro.
- Świetnie, to spotkamy się jeszcze przed rozpoczęciem budy? Chciałam iść z Tobą na zakupy. No wiesz, książki, zeszyty... - zaczęła wymieniać. - Po południu, o 17, pasuje Ci? Przyjdę po Ciebie.
- A tak, jasne, spotkamy się, jak siłę będę miała.
- Będziesz miała. - pocieszyła mnie. - Trzymaj się!
- To do siedemnastej! - położyłam komórkę na stoliku. Szybko ściągnęłam buty i rzuciłam się na łóżko. Przetarłam oczy i odetchnęłam z ulgą. W końcu chwila spokoju. Dopiero po chwili skapnęłam się, że obok leżała kartka, która nie wiem jakim cudem się tam znalazła. Podniosłam się i wyciągnęłam z koperty kartkę.
'Kochana Chelsea
Nie wiem, od czego zacząć. Gdy znów się spotkamy możesz mnie znienawidzić i nie zechcesz porozmawiać. Podczas gdy byłaś z mamą zadzwonił do mnie menadżer. Kazał wsiadać w pierwszy lepszy samolot do Atlanty. Muszę promować nową płytę. Zobaczymy się dopiero pod koniec września. Nie mów nic o mnie swojej nowej klasie i o kontaktach ze mną, bo będziesz miała niepotrzebne kłopoty.
Jeszcze to nie jest pewne, ale dom, który widzisz ze swojego okna po prawej stronie, ten w kolorze brzoskwiniowym, obsadzony dookoła palmami z brązowym dachem jest mój. Na 80% przeprowadzam się do Hollywood. Zrobię wszystko, by do tego nie dopuścić, ale to moja matka ma głos w tej sprawie. Pragnę już na zawszę zostać z Tobą, nieważne w jakim zakątku świata, ale z Tobą tylko to nie jest takie proste. Porozmawiam z Tobą o pewnej propozycji, jak wrócę. Wkrótce się odezwę. Kocham cię najmocniej na świecie i już tęsknię. Pamiętaj: 'When u Smile, I smile...'
Twój Justin <3. '
Przejechałam ręką po świstku papieru. Łza z moich oczu rozmazała słowo 'Kocham'. 'Nawet się ze mną nie pożegnał' - pomyślałam odwracając głowę w stronę zachodzącego słońca. Wyszłam na taras i popatrzyłam w stronę wskazaną przez Justina. Od razu duży dom o brzoskwiniowych ścianach rzucił mi się w oczy. Dlaczego on mnie ciągle rani i wbija mi nóż w plecy? Najpierw Jasmine, trasa koncertowa i teraz przeprowadzka. Przymrużyłam oczy. Wyobrażałam sobie siebie w ciągłych wyjazdach i na koncertach. 'Za nic nie chciałabym teraz zamienić się życiem z Justinem.' - pomyślałam przytakując sobie. Tego byłam całkowicie pewna. Jednak nie byłam pewna co będzie dalej z Nami...
---------------------
Cześć. :*
Dzięęęęki za 16 komentarzy , które napisaliście dwie notki wcześniej. < 3 Jesteście niemożliwi! :D Tylko pod poprzednim rozdziałem tylko 2. :o Myślę, że daty mi się pomyliły. Zamiast 2 sierpnia napisałam 1. Dziękuję także za dodawanie się do obserwatorów, jest już 29 osób < 3. Jakiś krótki ten rozdział wyszedł, przepraszam.
Pewna dziewczyna spytała się mnie, czy miałam kiedyś bloga. Tak, miałam 3 blogi. Dwa są skasowane, trzeci zawieszony i już nie będę go pisać. Jak chcecie, to zobaczcie: nessa.ocom.pl Prowadziłam go z pewną dziewczyną, ale potem sama, bo ona odeszła - co to były za fajne czasy... Pod każdą notką minimum 40 komentarzy.^^ Blog był o Vanessie Hudgens. Zamawiali nagłówki itp. Fajnie było. :p Ale znudziło mi się i zawiesiłam... Więc teraz nikt o tym blogu nie pamięta z pewnością. No trudno. ;))
Kolejny za kilka dni, jak będzie minimum 6 komentarzy. <3
Komentujcie! Pa. : *
niedziela, 1 sierpnia 2010
20 Rozdział 'Welcome in LA.'
W POPRZEDNIM ROZDZIALE:
Nagle ktoś mnie złapał za rękę.
- Znowu się spotykamy. - to Jasmine. Powiedziała to bardzo przesłodzonym głosem. Obróciłam się. Miała minę triumfatorki. - Zmiażdżę cię i wygram ten casting. No pomyśl.. kogo wtedy będzie chciał Bieber? - zapytała i odwróciła się tak, że jej włosy przejechały przez moją twarz.
***
25 sierpnia, lotnisko, godz. 16.00
'Już dolatuję, spotkajmy się za pół godziny w restauracji 'Kleopatra' na lotnisku. Twój JB.' Schowałam do kieszeni komórkę, a na mojej twarzy zagościł promienny uśmiech, którym olśniłam Lily.
- Zaraz będzie! - musiałam to powiedzieć na głos. xd - Chodźmy do Kleopatry. - pociągnęłam Lilkę za rękę.
- A nie czekamy tu na niego? - wskazała miejsce odwracając się, gdzie wychodzą ludzie, którzy przylecieli.
- Nie, mamy czekać w Kleopatrze. - odparłam.
Po dziesięciu minutach przeciskania się przez tłumy turystów i ludzi w garniturach doszłyśmy na miejsce. Była to bardzo miła restauracja na początku lotniska. Po drodze widziałam tych żałosnych fotoreporterów. Odwróciłam głowę w przeciwną stronę, żeby mnie nie zauważyli. Weszłyśmy do środka. Było tu całkiem przyjemnie: na ścianach wisiały fajne, egipskie motywy. Dużo rzeźb bóstw i takie tam. Zajęłyśmy stolik z widokiem na 'hol' lotniska, żebym widziała, gdy będzie szedł Justin.;] Jutro też nas to będzie czekać, bo wylatujemy do Los Angeles. Dostałam się! Ale razem z Jasmine - tak zdecydowali... Niestety haczyk jest taki, że czeka mnie jeszcze jeden casting, a raczej konkurs 'Music Star' w LA - a jest on jutro. Justin zapowiedział, że ze mną tam poleci. On jest taki kochany. <3
Kilka minut później wypatrzyłam go. Niezręcznie postawiłam sok na stole i wylał się na Lilkę, która na 'potrzeby mojej miłości' nic nie powiedziała, ani nie krzyczała. Ja nie zważając na to wybiegłam do Justina prosto w jego ramiona. Przytuliłam go z całej siły i przyjrzałam się jego oczom. Nie straciły tej iskierki, wręcz przeciwnie: były ucieszone. JB pocałował mnie i nagle poczułam wzrok wszystkich ludzi na nas. Błyski fleszy nie opuszczały nas nawet w restauracji. Po jakimś czasie, nie mogąc się normalnie nacieszyć sobą wyszliśmy przez tylne drzwi restauracji dzięki kierowniczce i odjechaliśmy z piskiem opon autem Biebera niezauważeni.
*
26 sierpnia, godz. 11.00
Gdy siedziałam w samochodzie Biebera na lotnisko, zrobiło mi się trochę słabo.
- Dobrze się czujesz? Może przystaniemy..? - zaproponował Justin głaskając mnie po włosach i bawiąc się nimi.
- To przez ten cholerny casting. Znowu będę musiała użerać się z Jasmine... - powiedziałam półgłosem, żeby matka nie usłyszała. Ona nawet nie zauważyła, że coś ze mną nie tak. Pisała smsy ze swoim chłopakiem. Jechaliśmy krótko, bo lotnisko jest w naszym mieście , w Atlancie. Jak zawsze było tam dużo ludu. Na szczęście wszystko poszło sprawnie i już po chwili byliśmy w miejscu zwanym odprawą.
Matka usiadła kilka rzędów za nami, Justin usiadł ze mną.
- Miśka, na pewno się nie boisz latać? - zapytał Justin trzymając się za rękę. Ja byłam wyprostowana i patrzyłam się w jakiś nieokreślony punkt w samolocie.
- Boję się. Dlatego siedź cicho i pozwól mi myśleć, że wszystko będzie okej. - powiedziałam odruchowo, jak robot. Przymknęłam powieki i zaczerpnęłam trochę powietrza w płuca. Czułam dłoń Justina na mojej ręce. To takie przyjemne wiedzieć, że jest się komuś potrzebnym. Z jednej strony byłam z nim bezpieczna ale z drugiej bałam się tego, że mnie kiedyś zostawi i ten piękny sen pryśnie. Tymczasem samolot wystartował. Zaczęłam liczyć w myślach do dziesięciu. Poczułam, że moja głowa niebezpiecznie pulsuje, jednak po kilku minutach ból głowy ustąpił i zaczęłam na luzie gadać z Justinem.
Gdy dolecieliśmy do Los Angeles, musieliśmy przestawić zegarki. Trzeba było odjąć 2 godziny. Była 14.02 czasu lokalnego. Mieliśmy tylko godzinę na dotarcie do Studia Nickelodeon Movies w dzielnicy Hollywood. Po drodze zabłądziliśmy, ale na szczęście odnaleźliśmy duże studio. Moja mama wszystko pozałatwiała i już chwilę później byliśmy w garderobie. Justin pchał się do wejścia.
- Ej, ej, a ty tu gdzie? - uśmiechnęłam się do niego. - Przebieralnia dla mężczyzn jest tam. - pokazałam mu drzwi naprzeciwko.
- To ja może pójdę na salę, zająć miejsce. - powiedział speszony.
- Idź chłopcze, zajmij też dla mnie. - rzekła uradowana matka i ciągle stała przy nas uśmiechając się od ucha do ucha. Zrobiło się niezręcznie, bo Bieber chciał mi 'pożyczyć szczęścia' a ona nam to uniemożliwiła.
- Mamo... - powiedziałam cicho zirytowana. - Idź zajmij mi jakieś dobre miejsce w garderobie. - powiedziałam z większym zapałem tak, że matka się szybko ulotniła.
- W końcu.. - rzekłam z ulgą i wyszłam przed garderobę, żeby nie blokować z JB przejścia. Zarzuciłam jemu ręce na szyję.
- No to trzymaj kciuki. - zatrzepotałam rzęsami zalotnie.
- No jasne, kotku. Chybabyś mnie zabiła, gdybym tego nie zrobił, c'nie? Połam mikrofony. - powiedział i po chwili oboje zanosiliśmy się śmiechem.
- Koocham cię. - dałam mu całusa i pobiegłam do garderoby w tle słysząc 'Ja Ciebie też'.
*
26 sierpnia, konkurs, 16.10
Przymknęłam oczy i schowałam je w dłoniach. Planowałam, w jaki sposób zaśpiewam. Analizowałam każdą nutę piosenki pt.'Thinking of you' Katy Perry, którą ja wybrałam. Ponadto mieliśmy zaśpiewać piosenkę, którą wybrali organizatorzy, a była to Beyonce 'If I Were A Boy'. Z tą było gorzej. Ćwiczyłam ją godzinami a i tak nie byłam pewna, czy podołam niektórym partiom. Za sceną usłyszałam prezentera:
- Dziękujemy Dianie, a teraz przed państwem... Chelsea Lovato. - powiedział trochę bez entuzjazmu. Wyszłam przez ciemny korytarz po schodach przez kurtynę. Za nią stali różni ludzie ze stertą papieru w rękach i mikrofonami przy policzku. Stanęłam na scenie. Było bardzo dużo ludzi. Operatorzy kamer kierowali je na mnie. Błysnęły światła i już po chwili usłyszałam pierwsze rytmy 'If I Were A Boy'. Pierwsza część to ta piosenka, którą ma za obowiązek zaśpiewać każda z uczestniczek, a druga to wybrana przez nas.
Ludzie klaskali mi na stojąco. Nie rozumiałam, że mój głos może wzbudzić aż taki zachwyt.^^ W tłumie wypatrzyłam Justina. Miał wypieki na twarzy i uśmiechał się do mnie. To mnie zachęciło do dalszego działania. Odwzajemniłam uśmiech, podziękowałam i zeszłam ze sceny.
Od Angeli Sparks dowiedziałam się, że finalistek jest 15 i tylko jedna wygra kontrakt z wytwórnią płytową. Postanowiłam się tym nie przejmować. 'Będzie dobrze.' - myślałam, ale sama w to zwątpiłam. Inne dziewczyny były ładniejsze i miały silniejsze głosy ode mnie. Ale wiedziałam, każda z nich nie miała takiego cudownego chłopaka jak ja.
Dwie godziny później, gdy wszyscy już zaśpiewali dwie piosenki, znów odezwał się ten znudzony konkursem facet:
- Teraz na scenę zapraszam wszystkie finalistki. Zostanie wybrana jedna, szczęśliwa dziewczyna, która nagra płytę w wytwórni Universal Music USA. - organizatorzy kazali nam w tym momencie wyjść na scenę i ustawić się w rzędzie. - Prosimy o gorące brawa, oto 15 utalentowanych dziewczyn! - w wielkiej hali zabrzmiały okrzyki i oklaski ludzi. Jury [Ashley Tisdale, Justin Timberlake i Henry Watson - facet z Universal Music] po naradzie już wiedzieli, kto wygra. Henry pierwszy zabrał głos:
- Osoby, które teraz wyczytam niech wystąpią. Resztę pożegnamy... - zaakcentował mocno ostatnie słowo. i wyczytał pierwsze nazwisko. - Diana Williams. - Dziewczyna zaczęła krzyczeć, dopadła ją jakaś dzika radość. Zrobił chwilę przerwy. - Jasmine Villegas, Chelsea Lovato i Laura Smith. Reszcie dziękujemy i życzymy powodzenia w innych konkursach muzycznych. I tak byłyście świetne! Brawa! - krzyknął. Mnie rozpierała energia i byłam niesamowicie dumna z Siebie! ;dd Znów ta cholerna Srasmine. Yh... Jednak to nie koniec. Trzy dziewczyny odpadną, tylko jedna tego wieczoru będzie miała co świętować. Po raz kolejny wypatrywałam w tłumie Justina. Zlokalizowałam wzrokiem miejsce, gdzie był wcześniej. Teraz niestety go nie wyłapałam. 'Dziwne.' - pomyślałam. Przecież tam siedział. Może po prostu - zmienił miejsce. No trudno. Teraz zaczęła mówić do nas Ashley.
- Każda z Was ma świetny głos i dacie sobie radę w muzyce, nawet, jeśli dziś się wam nie uda. A wygrywa... - sala zamarła w oczekiwaniu na werdykt. - Jasmine Villegas, 15-latka pochodząca z małego miasteczka koło Atlanty! Gratulacje! Wygrywasz możliwość nagrania płyty i rozpoczęcia wielkiej kariery! - krzyknęła do płaczącej ze szczęścia, głupiej dziewuchy. Posypało się konfetti. Cała trójka gwiazd podeszła jej pogratulować. Wystrzeliły też zimne ognie, nam kazali zejść. Opuściłam scenę i wybiegłam po schodach na dół opuszczając studio. Spojrzałam w lewo, potem w prawo. Nie wiedziałam gdzie iść. To miasto było mi w końcu zupełnie obce. Płakałam jak głupia - w końcu moje największe marzenie legło w gruzach. Mój oddech był nierówny, czułam, jak serce szybko bije. Usiadłam na betonie przy topiącej się od słońca blaszanej ścianie studia zanosząc się coraz to większym płaczem.
-------------------
Długo pisałam ten rozdział ;d Nie wiedziałam, co z 'oczami bohaterów'. Jednak zostawię, tak jak jest. Najwyżej nieraz, jak będzie trzeba to dodam 'oczami JB'. ^ Jest zbyt mała przewaga: 11 głosów - Tak, 10 głosów - nie.
Aha: zapraszam na stronę WONDERLIFE.PL - podobna do Stardoll i Fashiostsyle ale wg mnie duużo ciekawsza. ;) Są 4 tryby karier. Ja jestem w muzyce, bo jest najbardziej rozbudowana. Można nagrywać piosenki, teledyski, wydawać płyty, robić koncerty, spotykać się z fanami, szlifować swój image [są sklepy, fryzjerka, makijażystka...] mieć własną kapelę, zatrudniać muzyków do niej itd. ^^ Piszcie swoje nicki, jeśli macie tam konto. ;d Jestem jako Camilia Halleway. xd
Przepraszam, że piszę tak późno, ale przez 3 dni nie miałam internetu. Tylko na 1 komentarz odpisałam z komputera kuzynki. Kolejny za kilka dni < 3 Mam nadzieję, że już nie będzie żadnych awarii i będę miała czas.
Paa. ;**
Nagle ktoś mnie złapał za rękę.
- Znowu się spotykamy. - to Jasmine. Powiedziała to bardzo przesłodzonym głosem. Obróciłam się. Miała minę triumfatorki. - Zmiażdżę cię i wygram ten casting. No pomyśl.. kogo wtedy będzie chciał Bieber? - zapytała i odwróciła się tak, że jej włosy przejechały przez moją twarz.
***
25 sierpnia, lotnisko, godz. 16.00
'Już dolatuję, spotkajmy się za pół godziny w restauracji 'Kleopatra' na lotnisku. Twój JB.' Schowałam do kieszeni komórkę, a na mojej twarzy zagościł promienny uśmiech, którym olśniłam Lily.
- Zaraz będzie! - musiałam to powiedzieć na głos. xd - Chodźmy do Kleopatry. - pociągnęłam Lilkę za rękę.
- A nie czekamy tu na niego? - wskazała miejsce odwracając się, gdzie wychodzą ludzie, którzy przylecieli.
- Nie, mamy czekać w Kleopatrze. - odparłam.
Po dziesięciu minutach przeciskania się przez tłumy turystów i ludzi w garniturach doszłyśmy na miejsce. Była to bardzo miła restauracja na początku lotniska. Po drodze widziałam tych żałosnych fotoreporterów. Odwróciłam głowę w przeciwną stronę, żeby mnie nie zauważyli. Weszłyśmy do środka. Było tu całkiem przyjemnie: na ścianach wisiały fajne, egipskie motywy. Dużo rzeźb bóstw i takie tam. Zajęłyśmy stolik z widokiem na 'hol' lotniska, żebym widziała, gdy będzie szedł Justin.;] Jutro też nas to będzie czekać, bo wylatujemy do Los Angeles. Dostałam się! Ale razem z Jasmine - tak zdecydowali... Niestety haczyk jest taki, że czeka mnie jeszcze jeden casting, a raczej konkurs 'Music Star' w LA - a jest on jutro. Justin zapowiedział, że ze mną tam poleci. On jest taki kochany. <3
Kilka minut później wypatrzyłam go. Niezręcznie postawiłam sok na stole i wylał się na Lilkę, która na 'potrzeby mojej miłości' nic nie powiedziała, ani nie krzyczała. Ja nie zważając na to wybiegłam do Justina prosto w jego ramiona. Przytuliłam go z całej siły i przyjrzałam się jego oczom. Nie straciły tej iskierki, wręcz przeciwnie: były ucieszone. JB pocałował mnie i nagle poczułam wzrok wszystkich ludzi na nas. Błyski fleszy nie opuszczały nas nawet w restauracji. Po jakimś czasie, nie mogąc się normalnie nacieszyć sobą wyszliśmy przez tylne drzwi restauracji dzięki kierowniczce i odjechaliśmy z piskiem opon autem Biebera niezauważeni.
*
26 sierpnia, godz. 11.00
Gdy siedziałam w samochodzie Biebera na lotnisko, zrobiło mi się trochę słabo.
- Dobrze się czujesz? Może przystaniemy..? - zaproponował Justin głaskając mnie po włosach i bawiąc się nimi.
- To przez ten cholerny casting. Znowu będę musiała użerać się z Jasmine... - powiedziałam półgłosem, żeby matka nie usłyszała. Ona nawet nie zauważyła, że coś ze mną nie tak. Pisała smsy ze swoim chłopakiem. Jechaliśmy krótko, bo lotnisko jest w naszym mieście , w Atlancie. Jak zawsze było tam dużo ludu. Na szczęście wszystko poszło sprawnie i już po chwili byliśmy w miejscu zwanym odprawą.
Matka usiadła kilka rzędów za nami, Justin usiadł ze mną.
- Miśka, na pewno się nie boisz latać? - zapytał Justin trzymając się za rękę. Ja byłam wyprostowana i patrzyłam się w jakiś nieokreślony punkt w samolocie.
- Boję się. Dlatego siedź cicho i pozwól mi myśleć, że wszystko będzie okej. - powiedziałam odruchowo, jak robot. Przymknęłam powieki i zaczerpnęłam trochę powietrza w płuca. Czułam dłoń Justina na mojej ręce. To takie przyjemne wiedzieć, że jest się komuś potrzebnym. Z jednej strony byłam z nim bezpieczna ale z drugiej bałam się tego, że mnie kiedyś zostawi i ten piękny sen pryśnie. Tymczasem samolot wystartował. Zaczęłam liczyć w myślach do dziesięciu. Poczułam, że moja głowa niebezpiecznie pulsuje, jednak po kilku minutach ból głowy ustąpił i zaczęłam na luzie gadać z Justinem.
Gdy dolecieliśmy do Los Angeles, musieliśmy przestawić zegarki. Trzeba było odjąć 2 godziny. Była 14.02 czasu lokalnego. Mieliśmy tylko godzinę na dotarcie do Studia Nickelodeon Movies w dzielnicy Hollywood. Po drodze zabłądziliśmy, ale na szczęście odnaleźliśmy duże studio. Moja mama wszystko pozałatwiała i już chwilę później byliśmy w garderobie. Justin pchał się do wejścia.
- Ej, ej, a ty tu gdzie? - uśmiechnęłam się do niego. - Przebieralnia dla mężczyzn jest tam. - pokazałam mu drzwi naprzeciwko.
- To ja może pójdę na salę, zająć miejsce. - powiedział speszony.
- Idź chłopcze, zajmij też dla mnie. - rzekła uradowana matka i ciągle stała przy nas uśmiechając się od ucha do ucha. Zrobiło się niezręcznie, bo Bieber chciał mi 'pożyczyć szczęścia' a ona nam to uniemożliwiła.
- Mamo... - powiedziałam cicho zirytowana. - Idź zajmij mi jakieś dobre miejsce w garderobie. - powiedziałam z większym zapałem tak, że matka się szybko ulotniła.
- W końcu.. - rzekłam z ulgą i wyszłam przed garderobę, żeby nie blokować z JB przejścia. Zarzuciłam jemu ręce na szyję.
- No to trzymaj kciuki. - zatrzepotałam rzęsami zalotnie.
- No jasne, kotku. Chybabyś mnie zabiła, gdybym tego nie zrobił, c'nie? Połam mikrofony. - powiedział i po chwili oboje zanosiliśmy się śmiechem.
- Koocham cię. - dałam mu całusa i pobiegłam do garderoby w tle słysząc 'Ja Ciebie też'.
*
26 sierpnia, konkurs, 16.10
Przymknęłam oczy i schowałam je w dłoniach. Planowałam, w jaki sposób zaśpiewam. Analizowałam każdą nutę piosenki pt.'Thinking of you' Katy Perry, którą ja wybrałam. Ponadto mieliśmy zaśpiewać piosenkę, którą wybrali organizatorzy, a była to Beyonce 'If I Were A Boy'. Z tą było gorzej. Ćwiczyłam ją godzinami a i tak nie byłam pewna, czy podołam niektórym partiom. Za sceną usłyszałam prezentera:
- Dziękujemy Dianie, a teraz przed państwem... Chelsea Lovato. - powiedział trochę bez entuzjazmu. Wyszłam przez ciemny korytarz po schodach przez kurtynę. Za nią stali różni ludzie ze stertą papieru w rękach i mikrofonami przy policzku. Stanęłam na scenie. Było bardzo dużo ludzi. Operatorzy kamer kierowali je na mnie. Błysnęły światła i już po chwili usłyszałam pierwsze rytmy 'If I Were A Boy'. Pierwsza część to ta piosenka, którą ma za obowiązek zaśpiewać każda z uczestniczek, a druga to wybrana przez nas.
Ludzie klaskali mi na stojąco. Nie rozumiałam, że mój głos może wzbudzić aż taki zachwyt.^^ W tłumie wypatrzyłam Justina. Miał wypieki na twarzy i uśmiechał się do mnie. To mnie zachęciło do dalszego działania. Odwzajemniłam uśmiech, podziękowałam i zeszłam ze sceny.
Od Angeli Sparks dowiedziałam się, że finalistek jest 15 i tylko jedna wygra kontrakt z wytwórnią płytową. Postanowiłam się tym nie przejmować. 'Będzie dobrze.' - myślałam, ale sama w to zwątpiłam. Inne dziewczyny były ładniejsze i miały silniejsze głosy ode mnie. Ale wiedziałam, każda z nich nie miała takiego cudownego chłopaka jak ja.
Dwie godziny później, gdy wszyscy już zaśpiewali dwie piosenki, znów odezwał się ten znudzony konkursem facet:
- Teraz na scenę zapraszam wszystkie finalistki. Zostanie wybrana jedna, szczęśliwa dziewczyna, która nagra płytę w wytwórni Universal Music USA. - organizatorzy kazali nam w tym momencie wyjść na scenę i ustawić się w rzędzie. - Prosimy o gorące brawa, oto 15 utalentowanych dziewczyn! - w wielkiej hali zabrzmiały okrzyki i oklaski ludzi. Jury [Ashley Tisdale, Justin Timberlake i Henry Watson - facet z Universal Music] po naradzie już wiedzieli, kto wygra. Henry pierwszy zabrał głos:
- Osoby, które teraz wyczytam niech wystąpią. Resztę pożegnamy... - zaakcentował mocno ostatnie słowo. i wyczytał pierwsze nazwisko. - Diana Williams. - Dziewczyna zaczęła krzyczeć, dopadła ją jakaś dzika radość. Zrobił chwilę przerwy. - Jasmine Villegas, Chelsea Lovato i Laura Smith. Reszcie dziękujemy i życzymy powodzenia w innych konkursach muzycznych. I tak byłyście świetne! Brawa! - krzyknął. Mnie rozpierała energia i byłam niesamowicie dumna z Siebie! ;dd Znów ta cholerna Srasmine. Yh... Jednak to nie koniec. Trzy dziewczyny odpadną, tylko jedna tego wieczoru będzie miała co świętować. Po raz kolejny wypatrywałam w tłumie Justina. Zlokalizowałam wzrokiem miejsce, gdzie był wcześniej. Teraz niestety go nie wyłapałam. 'Dziwne.' - pomyślałam. Przecież tam siedział. Może po prostu - zmienił miejsce. No trudno. Teraz zaczęła mówić do nas Ashley.
- Każda z Was ma świetny głos i dacie sobie radę w muzyce, nawet, jeśli dziś się wam nie uda. A wygrywa... - sala zamarła w oczekiwaniu na werdykt. - Jasmine Villegas, 15-latka pochodząca z małego miasteczka koło Atlanty! Gratulacje! Wygrywasz możliwość nagrania płyty i rozpoczęcia wielkiej kariery! - krzyknęła do płaczącej ze szczęścia, głupiej dziewuchy. Posypało się konfetti. Cała trójka gwiazd podeszła jej pogratulować. Wystrzeliły też zimne ognie, nam kazali zejść. Opuściłam scenę i wybiegłam po schodach na dół opuszczając studio. Spojrzałam w lewo, potem w prawo. Nie wiedziałam gdzie iść. To miasto było mi w końcu zupełnie obce. Płakałam jak głupia - w końcu moje największe marzenie legło w gruzach. Mój oddech był nierówny, czułam, jak serce szybko bije. Usiadłam na betonie przy topiącej się od słońca blaszanej ścianie studia zanosząc się coraz to większym płaczem.
-------------------
Długo pisałam ten rozdział ;d Nie wiedziałam, co z 'oczami bohaterów'. Jednak zostawię, tak jak jest. Najwyżej nieraz, jak będzie trzeba to dodam 'oczami JB'. ^ Jest zbyt mała przewaga: 11 głosów - Tak, 10 głosów - nie.
Aha: zapraszam na stronę WONDERLIFE.PL - podobna do Stardoll i Fashiostsyle ale wg mnie duużo ciekawsza. ;) Są 4 tryby karier. Ja jestem w muzyce, bo jest najbardziej rozbudowana. Można nagrywać piosenki, teledyski, wydawać płyty, robić koncerty, spotykać się z fanami, szlifować swój image [są sklepy, fryzjerka, makijażystka...] mieć własną kapelę, zatrudniać muzyków do niej itd. ^^ Piszcie swoje nicki, jeśli macie tam konto. ;d Jestem jako Camilia Halleway. xd
Przepraszam, że piszę tak późno, ale przez 3 dni nie miałam internetu. Tylko na 1 komentarz odpisałam z komputera kuzynki. Kolejny za kilka dni < 3 Mam nadzieję, że już nie będzie żadnych awarii i będę miała czas.
Paa. ;**
Subskrybuj:
Posty (Atom)