30 czerwca, 7.00
Następnego dnia obudziłam się z okropnym bólem głowy. Nie mogłam wstać z łóżka, ani w ogóle, nic. Przyłożyłam dłoń do czoła. Było bardzo rozpalone. Próbowałam się podnieść, ale po dwóch nieudanych próbach zrezygnowałam.
10 minut później ześlizgnęłam się jakoś z łóżka i usiadłam na nim, ciężko oddychając. Złapałam za komórkę i zadzwoniłam do Van, która miała pokój obok mnie, bo czułam, że autentycznie umieram.
- Taaakk..? - rzekła zaspanym głosem.
- Możesz do mnie przyjść?
- A co się stało?
- Strasznie się czuję. - odpowiedziałam.
- Ok. Już idę.. - zakończyła połączenie. Odłożyłam komórkę na stolik i nagle mocno zakręciło mi się w głowie. Położyłam się i mocno przymknęłam powieki. Po 2 minutach do pokoju wpadła Nessa. Popatrzyła się na mnie i powiedziała:
- Hę?
'Cóż za twórcza wypowiedź' - pomyślałam.
- Chyba mam wirusa.
- Co? Wirusa? Aha, jesteś chora.. - zaczynając od oczu, przetarła policzki i skronie, po czym przeciągnęła się ziewając. - To może obudzę mamę.
*
Przyszedł lekarz, przepisał antybiotyki i pozamiatane. Grypa, muszę leżeć przez 2 tygodnie w łóżku. Kurde no, po po prostu świetnie! Gnieździć się w jednym domu z tym dupkiem. Van kupiła mi kilka magazynów. Fainty Fair, Glamour, Stars, Cosmogirl... Wzięłam pierwszy lepszy i otworzyłam na bliżej nieokreślonej stronie. Tak szczerze to wolałabym poczytać dobry kryminał niż to badziewie. Rzuciłam czasopisma w kąt i na moim brzuchu znalazł się laptop. Odpaliłam go i weszłam na Facebook'a. Miałam wiadomości od Alice i Josha.
'Cześć , jak się czujesz? I pisz mi tu szybko, jak sprawy z Justinem, gadaliście? Alice.'
'Ema, Roska. Jak się mój ziom czuje w ElEj? Wracaj szybko, bo Tiffany mnie molestuje, żeby pójść z nią do kina!. A właśnie, Sarah kazała mi przekazać, że Christian cię całuje :DDDDD no to tyle. Trzymaj się i pozdrów tego kozaka Biebera, Alice wszystko mi powiedziała. Josh'
Co za pokemon z tego chłopaka, strasznie się zmienił, jak wpadł w towarzystwo skejtów. Odpisałam im szybko krótkimi odpowiedziami.
Do Alice 'No siema, jestem chora... Co do Justina - szkoda gadać. Wkrótce znów napiszę.'
Do Josha: 'DoPaDłO CiĘ StAdO PlAsTiKoWyCh LaSeK czy co? :d Ah no tak, sorry . Twoja Tiffanuś. Powiedz jej, żeby spadała na drzewo i nie zaczynaj z nią rozmowy, bo zarazisz się różowym wirusem. Koszmarnie się czuję. Też go całuję. :) nie pozdrowię bo z nim nie gadam! I odpieprzcie się wy wszyscy od tego lalusia i ode mnie!.'
Z trzaskiem zamknęłam laptopa, który niewiele później znalazł się na szafce nocnej obok mojego łóżka. Mocno przymknęłam oczy. Tak, jakbym chciała zasnąć na siłę. Mimo starań już do końca dnia i w nocy nie zasnęłam nawet na 10 minut.
*
5 lipca, 10.00
Moja choroba minęła dojść szybko. Zazwyczaj przy ostrej grypie trzeba leżeć w łózku 2 tygodnie, a tu proszę - tylko 6 dni. Zwlokłam się z wyrka i podeszłam do szafy.
- No i kur..de co mam z TEGO wybrać? - powiedziałam sama do siebie. Wyciągnęłam w dwóch paluszkach miętowy t-shirt. Zaobserwowałam ostatnio, że robię się coraz bardziej agresywna, niemiła, obcesowa i ... dresiara. Klnę nawet przy matce Nessy. Postanowiłam zostawić ten temat, ponieważ mam ważniejsze sprawy na głowie, niż moja osobowość. Wybrałam czarną bluzkę z krótkim rękawkiem z napisem I <3 NY oraz białe, dresowe spodenki. Na nogach miałam pluszowe kapcie. To był pierwszy raz, kiedy miałam zejść na dół i zjeść normalnie śniadanie z całą rodziną Vanessy. Co równało się z zetknięciem z niejakim Bieberem, którego także nie widziałam przez czas choroby. no nie chciało mu się fatygować do mnie. proste i logiczne - Bieber to dupek.
- Dzień dobry wszystkim. - powiedziałam z zapałem, który mnie szybko opuścił po zobaczeniu tego zboczeńca.
- Dzień dobry. - odpowiedzieli równocześnie państwo Dominiquez.
- Cześć Ros, zapraszam. - uśmiechnęła się moja przyjaciółka. Pomacała miejsce koło JB w geście, żebym na nim usiadła. Jakby nie było innej miejscówki. Jakoby nie robić zamieszania przy stole, grzecznie podeszłam na swoje miejsce.
- Siema. - powiedział cicho Justin. Zignorowałam go , że niby-nie-słyszałam.
Przy śniadaniu panowała dziwna atmosfera. Wszyscy na siebie zerkali, mierzyli wzrokiem, nie odzywali się.
- Więc... jak się zapowiada taki piękny dzień?! - powiedziałam wskazując na okno, choć nie byłam pewna, jaka jest pogoda. Spojrzałam tam i przeraziłam się, ponieważ niebo było prawie czarne i padał ulewny deszcz.
- A no właśnie.. - mruknęła Van. - Co chcesz dziś robić?
- Jest mi to obojętne.. - odparłam. - W taki deszcz to chyba pozostaje nam zostać w domu.
- Niekoniecznie. - odezwał się Bieber. - Co powiecie na kręgle? - zapytał.
Czyżby nagła zmiana??
- To dobry pomysł.. - powiedziałam cicho.
- Akurat mówiłem do Van i cioci.. - skinął głową do tej drugiej. - oraz o wujku.
Zbulwersowałam się i to mocno.
- Ale ty też możesz pójść, słonko. Justin, jak ty ją traktujesz!? - skartowała go matka Nessy. Szybko wstała od stołu i zaczęła zbierać talerze, więc jej pomogłam. Nie miałam odwagi popatrzeć się w stronę Justina, nie po tym, jak mnie traktuje. Przy stole było cicho. Jedyny dźwięk rozchodzący się w domu to talerze 'wrzucane' do zlewu. Justin lekko zakaszlał. Zauważyłam kątem oka, że mi się przygląda. Ponownie zakaszlał, tylko głośniej. Gdy widział, ze z mojej strony brak reakcji, wstał od stołu bez słowa.
Zrozumieć facetów..
-----------------------------
Hej hej. ;d
I jednak - będzie oczami bohaterów. A po co? bo tak jest ciekawiej. i nie jest to zżynanie, ani nic w tym stylu. ; ]
Bosz. nie pisałam prawie miesiąc... Nie miałam czasu i pewnie nie będę miała, ale - postaram się. Mam nadzieję, ze jeszcze ktoś to czyta.
Pozdrawiam <3
sobota, 6 listopada 2010
czwartek, 7 października 2010
Usprawiedliwienie. ; ))
Hej, długo nie pisałam, ponieważ po pierwsze, 1.10 wróciłam z wycieczki. Musiałam przepisać wszystkie zeszyty z całych 2 tygodni szkolnych, czyli 10 dni i trochę tego było. Po drugie codziennie mam kartkówki,także niezapowiedziane i ze wszystkiego się muszę uczyć. :| W dodatku w następnym tygodniu mam 3 sprawdziany i aż 5 kartkówek !!. Nie będę wyliczać dalej, by się nie dołować i Was nie zanudzać. ;] Podsumowując:
Nie mam czasu.
Nowy rozdział? Nie wiem kiedy. Ledwo co zaczęłam, ale jakoś mi nie idzie. Może jutro po szkole przysiądę trochę do niego i coś naskrobię.
Jakoś nie pasjonuje mnie już pisanie na blogu,ponieważ z przyjaciółkami wymyślam przezabawną historię opartą na wydarzeniach z naszego życia, gdy mamy po 17 lat i kręcimy razem film, normalnie podbiłyśmy Hollywood. XD Nie mogę się oderwać od tego opowiadania czy historii.
No cóż. Dalej będę pisać B-L-S (skrót nazwy mojego bloga, jeśli ktoś się nie skapnął.) ale raz na tydzień o ile bd miała czas...
Dzięki za przeczytanie i wyrozumiałość.
Pzdr. < 3
Nie mam czasu.
Nowy rozdział? Nie wiem kiedy. Ledwo co zaczęłam, ale jakoś mi nie idzie. Może jutro po szkole przysiądę trochę do niego i coś naskrobię.
Jakoś nie pasjonuje mnie już pisanie na blogu,ponieważ z przyjaciółkami wymyślam przezabawną historię opartą na wydarzeniach z naszego życia, gdy mamy po 17 lat i kręcimy razem film, normalnie podbiłyśmy Hollywood. XD Nie mogę się oderwać od tego opowiadania czy historii.
No cóż. Dalej będę pisać B-L-S (skrót nazwy mojego bloga, jeśli ktoś się nie skapnął.) ale raz na tydzień o ile bd miała czas...
Dzięki za przeczytanie i wyrozumiałość.
Pzdr. < 3
czwartek, 16 września 2010
3 Rozdział 'Nie to się w życiu liczy.'
Kontynuacja 26 czerwca, 18.00
Nagle ktoś zapukał do drzwi mojego pokoju. Moje serce mocno zabiło, czułam, jak podeszło mi do gardła i tam utkwiło, nie mogłam wykrztusić ani słowa. Schowałam pamiętnik pod łóżko i sama podeszłam do nich, zdecydowanym ruchem je otwierając.
- Cześć. Chciałbym z Tobą pogadać... Przejdziemy się?
- A ty nie z Monique, lalusiu? - chciałam tak powiedzieć, ale oczywiście tego nie zrobiłam.
- Dobrze... - powiedziałam tak cicho, że sama siebie nie usłyszałam. Justin przekręcił daszek czapki do tyłu i ruszył pierwszy po schodach w kierunku wyjścia.
Gdy już znaleźliśmy się na dworze i spacerowaliśmy wzdłuż dzielnicy domków i mieszkań gwiazd, zapanowała cisza. Co chwilę patrzyłam się na Justina. Widać, że chciał mi coś powiedzieć, ale jak na razie nie mógł się odważyć. No, bo dlaczego niby chciał się ze mną przejść? Żeby pogadać, sam tak powiedział..
- Justin, kiedy mi powiesz, o co chodzi? - podpytałam w końcu.
- w sumie to chciałem zapytać dlaczego się popłakałaś w sklepie. - rzekł z przekąsem i ukazał mi swe podejrzliwe spojrzenie, odgarniając grzywkę. Ani na sekundę nie spuszczał ze mnie wzroku, przez co czułam się trochę niezręcznie.
- Nie wiem, tak mi się jakoś smutno zrobiło.. - rzekłam. I znów: powiedziałam głupotę!
- Ach tak? Przez to, że jestem zajęty?
- Nie , po prostu. No.. chodzi o innego chłopaka.. - zaczęłam kłamać.
- Naprawdę? - powiedział kiwając z uśmiechem głową.
- No.
Zawsze gdy kłamię, nie mogę panować wzroku. Patrzę się po wszystkim niepewnie w każdą stronę i zaciskam usta, a także mogę się skupić. Teraz także to robiłam, niestety. Justin się chyba skapnął.
Bieber po raz setny popatrzył się na mnie. Kilka sekund później złapał mnie za obie ręce w nadgarstkach.
- O co Ci chodzi!? - próbowałam się wyrywać.
- Spokojnie... - powiedział cicho i przybliżył mnie do siebie. Zaczynałam się jego bać.
- Przyznaj to.
- Co?! - zrobiłam wielkie oczy.
- Lecisz na mnie. - uśmiechnął się.
Oł em dżi. Myślałam, że nie jestem AŻ TAK przewidywalna. Justin nadal trzymał moje ręce, ale już w słabszym uścisku. Gdy zobaczyłam tą jego wymuskaną buźkę i dokładnie ułożone włosy, na usta cisnęły mi się tylko te zdania:
- Myślisz, że jesteś taki fajny, szpanujesz drogimi jeansami i markowymi t-shirtami, ale w życiu nie to się liczy, wiesz? Jesteś dennym , pustym chłopakiem-plastikiem. Zmarnowałeś się. Fu*k you.
Oczywiście musiałam zrezygnować z tej przemowy, więc parsknęłam poddenerwowanym śmiechem i powiedziałam:
- Justin. - znów zachichotałam. - Nie jesteś w moim typie. I nie myśl sobie, że każda laska, którą oczarujesz tymi swoimi BOSKIMI oczami będzie cię ubóstwiać. - Bieberka chyba zamurowało, bo puścił moje nadgarstki, jakby miał nagły zanik mięśni i był bardzo zaskoczony. Postanowiłam odejść, żeby JB przemyślał sobie swe postępowanie.
*
29 czerwca, 20.00
Leżałam sobie wygodnie na hamaku w ogrodzie. Niebo nadal było niebieskie, jednak słońce powoli zbliżało się do linii horyzontu. W uszach miałam słuchawki i czytałam książkę. Nie zauważyłam tego, że od kilku minut przy mnie stała Vanessa.
- Oh, cześć. Mogłybyśmy w końcu pogadać.
- Dobrze... - zgodziła się i oparła o drzewo.
Podniosłam się z hamaka i oparłam się od drugie drzewo.
- Przepraszam Cię. Wypowiadając te słowa nie miałam na myśli, że nikt cię nie lubi. Dzięki, że mnie ostrzegłaś. Wiem, że Justin to pajac.
- A wiesz, że chodzi z kuzynką Ashley Greene!? - krzyknęła niespodziewanie. Czekałam na słowa w stylu 'nic się nie stało.' Ale okej. xd Czy ona powiedziała, że z kuzynką?!
- Co?! - zaśmiałam się. - Omg. - opuściłam głowę ukrywając śmiech. - Wiedziałam, że skądś ją znam!
Van zaśmiała się i wzięła mnie pod rękę.
- Wypożyczyłam świetne filmy na DVD! Jeśli chcesz , to je oglądniemy. Możemy też wybrać się nad ocean, gdzie życie o tej godzinie dopiero się rozkręca. - podsunęła pomysł. - To jak?
- Hm. Może najpierw spacer, a około 24 oglądniemy jakiś superstraszny horror, co!? - uniosłam rękę do góry i potrząsnęłam ją, jakbym chciała z niej zsypać brokat.
- Będzie super! - razem skierowałyśmy się do wejścia. W tej krótkiej drodze Van przedstawiłam mi tytuły filmów przeplatane nowymi plotkami o grających w nich aktorach.
_____________________________
Przepraszam, że taki krótki, ale zależało mi, by dzisiaj go jeszcze opublikować. Ponieważ wyjeżdżam na 10 dni na wymianę do Hiszpanii. Wracam 30. Cholera. Mam nadzieję, że zdążę na szkolną dyskotekę, która także jest 30. XD
Napiszę dopiero w październiku. Musicie uzbroić się w cierpliwość ;*
Życzę wam miłej nauki. W tym czasie ja będę się opalać na lloret de mar. Taki żart XD Niestety tam nie będę ;( Sprawdzałam długoterminowe pogody i deszczowo ma być. ;| Fak'yt. ;||
Pozdrawiam <3
Nagle ktoś zapukał do drzwi mojego pokoju. Moje serce mocno zabiło, czułam, jak podeszło mi do gardła i tam utkwiło, nie mogłam wykrztusić ani słowa. Schowałam pamiętnik pod łóżko i sama podeszłam do nich, zdecydowanym ruchem je otwierając.
- Cześć. Chciałbym z Tobą pogadać... Przejdziemy się?
- A ty nie z Monique, lalusiu? - chciałam tak powiedzieć, ale oczywiście tego nie zrobiłam.
- Dobrze... - powiedziałam tak cicho, że sama siebie nie usłyszałam. Justin przekręcił daszek czapki do tyłu i ruszył pierwszy po schodach w kierunku wyjścia.
Gdy już znaleźliśmy się na dworze i spacerowaliśmy wzdłuż dzielnicy domków i mieszkań gwiazd, zapanowała cisza. Co chwilę patrzyłam się na Justina. Widać, że chciał mi coś powiedzieć, ale jak na razie nie mógł się odważyć. No, bo dlaczego niby chciał się ze mną przejść? Żeby pogadać, sam tak powiedział..
- Justin, kiedy mi powiesz, o co chodzi? - podpytałam w końcu.
- w sumie to chciałem zapytać dlaczego się popłakałaś w sklepie. - rzekł z przekąsem i ukazał mi swe podejrzliwe spojrzenie, odgarniając grzywkę. Ani na sekundę nie spuszczał ze mnie wzroku, przez co czułam się trochę niezręcznie.
- Nie wiem, tak mi się jakoś smutno zrobiło.. - rzekłam. I znów: powiedziałam głupotę!
- Ach tak? Przez to, że jestem zajęty?
- Nie , po prostu. No.. chodzi o innego chłopaka.. - zaczęłam kłamać.
- Naprawdę? - powiedział kiwając z uśmiechem głową.
- No.
Zawsze gdy kłamię, nie mogę panować wzroku. Patrzę się po wszystkim niepewnie w każdą stronę i zaciskam usta, a także mogę się skupić. Teraz także to robiłam, niestety. Justin się chyba skapnął.
Bieber po raz setny popatrzył się na mnie. Kilka sekund później złapał mnie za obie ręce w nadgarstkach.
- O co Ci chodzi!? - próbowałam się wyrywać.
- Spokojnie... - powiedział cicho i przybliżył mnie do siebie. Zaczynałam się jego bać.
- Przyznaj to.
- Co?! - zrobiłam wielkie oczy.
- Lecisz na mnie. - uśmiechnął się.
Oł em dżi. Myślałam, że nie jestem AŻ TAK przewidywalna. Justin nadal trzymał moje ręce, ale już w słabszym uścisku. Gdy zobaczyłam tą jego wymuskaną buźkę i dokładnie ułożone włosy, na usta cisnęły mi się tylko te zdania:
- Myślisz, że jesteś taki fajny, szpanujesz drogimi jeansami i markowymi t-shirtami, ale w życiu nie to się liczy, wiesz? Jesteś dennym , pustym chłopakiem-plastikiem. Zmarnowałeś się. Fu*k you.
Oczywiście musiałam zrezygnować z tej przemowy, więc parsknęłam poddenerwowanym śmiechem i powiedziałam:
- Justin. - znów zachichotałam. - Nie jesteś w moim typie. I nie myśl sobie, że każda laska, którą oczarujesz tymi swoimi BOSKIMI oczami będzie cię ubóstwiać. - Bieberka chyba zamurowało, bo puścił moje nadgarstki, jakby miał nagły zanik mięśni i był bardzo zaskoczony. Postanowiłam odejść, żeby JB przemyślał sobie swe postępowanie.
*
29 czerwca, 20.00
Leżałam sobie wygodnie na hamaku w ogrodzie. Niebo nadal było niebieskie, jednak słońce powoli zbliżało się do linii horyzontu. W uszach miałam słuchawki i czytałam książkę. Nie zauważyłam tego, że od kilku minut przy mnie stała Vanessa.
- Oh, cześć. Mogłybyśmy w końcu pogadać.
- Dobrze... - zgodziła się i oparła o drzewo.
Podniosłam się z hamaka i oparłam się od drugie drzewo.
- Przepraszam Cię. Wypowiadając te słowa nie miałam na myśli, że nikt cię nie lubi. Dzięki, że mnie ostrzegłaś. Wiem, że Justin to pajac.
- A wiesz, że chodzi z kuzynką Ashley Greene!? - krzyknęła niespodziewanie. Czekałam na słowa w stylu 'nic się nie stało.' Ale okej. xd Czy ona powiedziała, że z kuzynką?!
- Co?! - zaśmiałam się. - Omg. - opuściłam głowę ukrywając śmiech. - Wiedziałam, że skądś ją znam!
Van zaśmiała się i wzięła mnie pod rękę.
- Wypożyczyłam świetne filmy na DVD! Jeśli chcesz , to je oglądniemy. Możemy też wybrać się nad ocean, gdzie życie o tej godzinie dopiero się rozkręca. - podsunęła pomysł. - To jak?
- Hm. Może najpierw spacer, a około 24 oglądniemy jakiś superstraszny horror, co!? - uniosłam rękę do góry i potrząsnęłam ją, jakbym chciała z niej zsypać brokat.
- Będzie super! - razem skierowałyśmy się do wejścia. W tej krótkiej drodze Van przedstawiłam mi tytuły filmów przeplatane nowymi plotkami o grających w nich aktorach.
_____________________________
Przepraszam, że taki krótki, ale zależało mi, by dzisiaj go jeszcze opublikować. Ponieważ wyjeżdżam na 10 dni na wymianę do Hiszpanii. Wracam 30. Cholera. Mam nadzieję, że zdążę na szkolną dyskotekę, która także jest 30. XD
Napiszę dopiero w październiku. Musicie uzbroić się w cierpliwość ;*
Życzę wam miłej nauki. W tym czasie ja będę się opalać na lloret de mar. Taki żart XD Niestety tam nie będę ;( Sprawdzałam długoterminowe pogody i deszczowo ma być. ;| Fak'yt. ;||
Pozdrawiam <3
piątek, 10 września 2010
2 Rozdział 'Chyba się zakochałam...'
24 czerwca, 12.00, na jednej z ulic LA.
Po późnym śniadaniu wybrałam się z Nessą, moją prywatną przewodniczką pozwiedzać trochę Los Angeles i dzielnicę Hollywood. Po drodze Van pokazywała mi wiele ciekawych rzeczy. Między innymi sławne restauracje, do których często zaglądają gwiazdy, mijałam sklep Chanel, oraz DKNY i obecnie idziemy w stronę słynnej 'Walk of Fame' (alei gwiazd).
- Wiesz, że ostatnio nie wpuścili nas do Chanel? - powiedziała zbulwersowany tonem.
- Dlaczego? - zapytałam.
- Ten sklep jest wyłącznie dla gwiazd, bo to jedyny sklep tej projektantki w dzielnicy Hollywood.
- Ach tak? To dziwne. Gwiazdy mają zawsze jakieś przywileje. ale my, normalni, nigdy. - wkurzyłam się.
- No... - skrzywiła się. - Tak jak Bieberek.
- Kto? A, Justin. - skapowałam. - On też jest gwiazdą?
- Nie, ale takiego udaje. Pierwsze wrażenie niesympatyczne, prawda? - uśmiechnęła się i uderzyła mnie lekko w ramię. No i co mam jej odpowiedzieć? Vanessa nie może wiedzieć o tej rozmowie, a raczej o niedokończonej rozmowie. Cholera. Muszę to odkręcić.
- Bo ja wiem.. - zwątpiłam. - Niby jest wredny i masz rację, gwiazdorzy, nosi głowę wysoko uniesioną, ale no..
- No...? - Van zrobiła podejrzliwy wzrok, cała HAPPY (widziałam to kątem oka), i znając ją, wyobrażała sobie nie wiadomo co o mnie i jej kuzynie.
- To nie tak, chodzi o to.. - zastanowiłam się, jak dobrać słowa, by nie zabrzmiało to głupio. - no nie jest fajny, no! - ton mojego głosu podwyższył się.
- Nie? - uniosła brwi.
- Okej. Gadałam z nim, chciał mnie bliżej poznać. Wydawał się fajny.
- NIE! - krzyknęła znów otwierając usta ze zdziwienia, jak przy obiedzie.
- TAK! - skierowałam wzrok na jej okrągłe oczy.
- Ale on? to niemożliwe! - uniosła ręce. - Jest wredny, zepsuty do szpiku kości!
Jak ona śmie tak o nim mówić, przepraszam bardzo? I po czym ona tak sądzi? Tego już za wiele. Tak naprawdę to ja jestem okrutna, bo zabijam komórki miłości u osobników płci przeciwnej. Justin zdaje się być obrażalskim i nie wiem, jak potoczy się nasza rozmowa. Chyba nie uwierzył w to, że 'moje oczy są wrażliwe na słońce'. Tak naprawdę JB jest spoko. Bynajmniej w stosunku do mnie. Nie zastanawiając się, palnęłam:
- Nie oceniaj go tak! Widocznie Ciebie nie lubi. Z resztą od kiedy pamiętam byłaś mniej lubiana... - Ugryzłam się mocno w język, niestety było już za późno.
- Koniec wycieczki. Wracamy do domu. - Nessa obróciła się na pięcie i szybkim krokiem poszła nie czekając na mnie.
*
26 czerwca
Przez dwa dni Van nie odzywała się do mnie. Bo 'Cześć' i 'Smacznego' do wszystkich w czasie pory konsumowania posiłku się nie liczy. Tak rzadko się widzimy, raz na rok, a już się zdążyłyśmy trochę pożreć.
W domu nikogo nie było. Tata i mama Vanessy pracowali, a ona nie miała rodzeństwa. Justin gdzieś wyparował. Poszłam do tutejszego warzywniaka kupić sobie trochę jabłek i jakiś sok. Gdy do niego weszłam, nie był to mały lokalik jak w Atlancie, tylko dojść duży, ekskluzywny sklep z warzywami, owocami itp. Podeszłam na dział owoców i wybrałam te zdatne do jedzenia,bo niektóre były podgnite, mimo wysokiego standardu wizualnego tego miejsca. Gdy skończyłam, podniosłam wzrok na regały, między którymi stał.. Justin z ziemniakami, sałatą i burakami w rękach. Dziwnie zarywał dłonią twarz, jakby się chował?
- Hej. - przywitałam się. Justin aż podskoczył i buraki powędrowały na ziemię.
- Hej! - krzyknął wzburzony. Szybko podniósł warzywo z posadzki i wstał tak,że jego twarz była przy mojej. Te jego oczy... Mogłabym się w nie wpatrywać godzinami, są takie idealne. Czekoladowe, Ahh..
- No, ten... Co tam? - posłał mi uśmiech co chwilę niepewnie spoglądając na swoje zakupy. Nadal stał blisko mnie.
- Nic. Chciałam Ci coś powiedzieć. - zaczęłam, lecz KTOŚ mi przerwał.
- Justin, odstaw to do domu. - powiedziała śliczna brunetka podobna do Ashley Greene. Przytuliła się do jego ramienia. - Mieliśmy iść na plażę. - zrobiła minę i oczy szczeniaczka.
- Już idę, kotku.
KOTKU? On ma dziewczynę?! Zabiję Vanessę. Zabujałam się w chłopaku , który ma już laskę. Grr!
- Tina, to jest Monique, moja dziewczyna. - powiedział JB w moją stronę.
Popatrzyłam się na niego ze łzami w oczach. Rzuciłam jabłka na jakąś półkę bardzo niedbale, bo wszystkie się wysypały. Szybko wybiegłam ze sklepu i skierowałam się w stronę skwerku niedaleko lotniska. Uważam, że to jest jedyne miejsce, w którym jest spokojnie i mogę pomyśleć nad moim trudnym życiem. Całe LA jest zwariowane i zabiegane. Widzę, że ja tu po prostu nie pasuję..
Po około dwóch godzinach odważyłam się wrócić do domu. Modliłam się w duchu, bo go nie spotkać. Nie chcę na niego patrzeć.
Nie rozumiem tylko jednego. Nie znam go, widzę Justina drugi raz. Dlaczego w sklepie miałam łzy w oczach i czułam się zazdrosna, zdradzona i oszukana? Czuję się fatalnie, jakbym straciła część siebie, a tak nie powinno być. Nawet nie mam się tu komu wyżalić. Przez kolejną godzinę gadałam z Alice, która ma jakieś tam doświadczenie w sprawach sercowych.
- Chyba się zakochałaś. - rzekła. - Myślę, że to miłość od pierwszego wejrzenia i jego 'piękne' oczy, oraz uroda o tym przeważyły. - tak brzmiała jej 'diagnoza'.
- O czym ty gadasz? - zapytałam prawie wrzeszcząc do słuchawki. - Ja go nie znam i nie jestem tak powierzchowna!
- I co z tego, że go nie znasz? Muszę kończyć, nara.
Rzuciła słuchawką. Na nikim nie można polegać. Nawet nie uzasadniła, dlaczego tak uważa.
Kolejny telefon wykonałam do Sarah. Pogadałyśmy chwilę praktycznie o niczym i przeszłam do głównego celu rozmowy. Opisałam jej wszystko dokładnie i znów usłyszałam entuzjastyczne:
- Tina, ty się zakochałaś!
- Ależ to niemożliwe.
- Dlaczego? - zdziwiła się.
- Już Ci mówię, dlaczego. Nigdy przecież z nim normalnie nie gadałam , jest wredny i niemiły. On jest tylko... ładny.
- I ma ładne oczy.
- Tak. - przytaknęłam szybko.
- Nadal myślę, że go lubisz-lubisz. - wymówiła swoje ulubione określenie miłości.
Rzuciłam słuchawką, bo już nie mogłam tego dłużej wysłuchiwać.
Tak naprawdę to ja sama uważam, że...
CHYBA SIĘ ZAKOCHAŁAM.;/
Nagle ktoś zapukał do drzwi mojego pokoju. Moje serce mocno zabiło, czułam, jak podeszło mi do gardła i tam utkwiło, nie mogłam wykrztusić ani słowa. Schowałam pamiętnik pod łóżko i sama podeszłam do nich, zdecydowanym ruchem je otwierając.
______________________________
Tylko 2 komentarze pod poprzednią notką. Dzięki. Jeśli chcecie, bym pisała to opowiadanie to pod każdą notką ma być 6 komentarzy. Żebym miała pewność, że ktoś to przeczyta.
Pozdrawiam.
Po późnym śniadaniu wybrałam się z Nessą, moją prywatną przewodniczką pozwiedzać trochę Los Angeles i dzielnicę Hollywood. Po drodze Van pokazywała mi wiele ciekawych rzeczy. Między innymi sławne restauracje, do których często zaglądają gwiazdy, mijałam sklep Chanel, oraz DKNY i obecnie idziemy w stronę słynnej 'Walk of Fame' (alei gwiazd).
- Wiesz, że ostatnio nie wpuścili nas do Chanel? - powiedziała zbulwersowany tonem.
- Dlaczego? - zapytałam.
- Ten sklep jest wyłącznie dla gwiazd, bo to jedyny sklep tej projektantki w dzielnicy Hollywood.
- Ach tak? To dziwne. Gwiazdy mają zawsze jakieś przywileje. ale my, normalni, nigdy. - wkurzyłam się.
- No... - skrzywiła się. - Tak jak Bieberek.
- Kto? A, Justin. - skapowałam. - On też jest gwiazdą?
- Nie, ale takiego udaje. Pierwsze wrażenie niesympatyczne, prawda? - uśmiechnęła się i uderzyła mnie lekko w ramię. No i co mam jej odpowiedzieć? Vanessa nie może wiedzieć o tej rozmowie, a raczej o niedokończonej rozmowie. Cholera. Muszę to odkręcić.
- Bo ja wiem.. - zwątpiłam. - Niby jest wredny i masz rację, gwiazdorzy, nosi głowę wysoko uniesioną, ale no..
- No...? - Van zrobiła podejrzliwy wzrok, cała HAPPY (widziałam to kątem oka), i znając ją, wyobrażała sobie nie wiadomo co o mnie i jej kuzynie.
- To nie tak, chodzi o to.. - zastanowiłam się, jak dobrać słowa, by nie zabrzmiało to głupio. - no nie jest fajny, no! - ton mojego głosu podwyższył się.
- Nie? - uniosła brwi.
- Okej. Gadałam z nim, chciał mnie bliżej poznać. Wydawał się fajny.
- NIE! - krzyknęła znów otwierając usta ze zdziwienia, jak przy obiedzie.
- TAK! - skierowałam wzrok na jej okrągłe oczy.
- Ale on? to niemożliwe! - uniosła ręce. - Jest wredny, zepsuty do szpiku kości!
Jak ona śmie tak o nim mówić, przepraszam bardzo? I po czym ona tak sądzi? Tego już za wiele. Tak naprawdę to ja jestem okrutna, bo zabijam komórki miłości u osobników płci przeciwnej. Justin zdaje się być obrażalskim i nie wiem, jak potoczy się nasza rozmowa. Chyba nie uwierzył w to, że 'moje oczy są wrażliwe na słońce'. Tak naprawdę JB jest spoko. Bynajmniej w stosunku do mnie. Nie zastanawiając się, palnęłam:
- Nie oceniaj go tak! Widocznie Ciebie nie lubi. Z resztą od kiedy pamiętam byłaś mniej lubiana... - Ugryzłam się mocno w język, niestety było już za późno.
- Koniec wycieczki. Wracamy do domu. - Nessa obróciła się na pięcie i szybkim krokiem poszła nie czekając na mnie.
*
26 czerwca
Przez dwa dni Van nie odzywała się do mnie. Bo 'Cześć' i 'Smacznego' do wszystkich w czasie pory konsumowania posiłku się nie liczy. Tak rzadko się widzimy, raz na rok, a już się zdążyłyśmy trochę pożreć.
W domu nikogo nie było. Tata i mama Vanessy pracowali, a ona nie miała rodzeństwa. Justin gdzieś wyparował. Poszłam do tutejszego warzywniaka kupić sobie trochę jabłek i jakiś sok. Gdy do niego weszłam, nie był to mały lokalik jak w Atlancie, tylko dojść duży, ekskluzywny sklep z warzywami, owocami itp. Podeszłam na dział owoców i wybrałam te zdatne do jedzenia,bo niektóre były podgnite, mimo wysokiego standardu wizualnego tego miejsca. Gdy skończyłam, podniosłam wzrok na regały, między którymi stał.. Justin z ziemniakami, sałatą i burakami w rękach. Dziwnie zarywał dłonią twarz, jakby się chował?
- Hej. - przywitałam się. Justin aż podskoczył i buraki powędrowały na ziemię.
- Hej! - krzyknął wzburzony. Szybko podniósł warzywo z posadzki i wstał tak,że jego twarz była przy mojej. Te jego oczy... Mogłabym się w nie wpatrywać godzinami, są takie idealne. Czekoladowe, Ahh..
- No, ten... Co tam? - posłał mi uśmiech co chwilę niepewnie spoglądając na swoje zakupy. Nadal stał blisko mnie.
- Nic. Chciałam Ci coś powiedzieć. - zaczęłam, lecz KTOŚ mi przerwał.
- Justin, odstaw to do domu. - powiedziała śliczna brunetka podobna do Ashley Greene. Przytuliła się do jego ramienia. - Mieliśmy iść na plażę. - zrobiła minę i oczy szczeniaczka.
- Już idę, kotku.
KOTKU? On ma dziewczynę?! Zabiję Vanessę. Zabujałam się w chłopaku , który ma już laskę. Grr!
- Tina, to jest Monique, moja dziewczyna. - powiedział JB w moją stronę.
Popatrzyłam się na niego ze łzami w oczach. Rzuciłam jabłka na jakąś półkę bardzo niedbale, bo wszystkie się wysypały. Szybko wybiegłam ze sklepu i skierowałam się w stronę skwerku niedaleko lotniska. Uważam, że to jest jedyne miejsce, w którym jest spokojnie i mogę pomyśleć nad moim trudnym życiem. Całe LA jest zwariowane i zabiegane. Widzę, że ja tu po prostu nie pasuję..
Po około dwóch godzinach odważyłam się wrócić do domu. Modliłam się w duchu, bo go nie spotkać. Nie chcę na niego patrzeć.
Nie rozumiem tylko jednego. Nie znam go, widzę Justina drugi raz. Dlaczego w sklepie miałam łzy w oczach i czułam się zazdrosna, zdradzona i oszukana? Czuję się fatalnie, jakbym straciła część siebie, a tak nie powinno być. Nawet nie mam się tu komu wyżalić. Przez kolejną godzinę gadałam z Alice, która ma jakieś tam doświadczenie w sprawach sercowych.
- Chyba się zakochałaś. - rzekła. - Myślę, że to miłość od pierwszego wejrzenia i jego 'piękne' oczy, oraz uroda o tym przeważyły. - tak brzmiała jej 'diagnoza'.
- O czym ty gadasz? - zapytałam prawie wrzeszcząc do słuchawki. - Ja go nie znam i nie jestem tak powierzchowna!
- I co z tego, że go nie znasz? Muszę kończyć, nara.
Rzuciła słuchawką. Na nikim nie można polegać. Nawet nie uzasadniła, dlaczego tak uważa.
Kolejny telefon wykonałam do Sarah. Pogadałyśmy chwilę praktycznie o niczym i przeszłam do głównego celu rozmowy. Opisałam jej wszystko dokładnie i znów usłyszałam entuzjastyczne:
- Tina, ty się zakochałaś!
- Ależ to niemożliwe.
- Dlaczego? - zdziwiła się.
- Już Ci mówię, dlaczego. Nigdy przecież z nim normalnie nie gadałam , jest wredny i niemiły. On jest tylko... ładny.
- I ma ładne oczy.
- Tak. - przytaknęłam szybko.
- Nadal myślę, że go lubisz-lubisz. - wymówiła swoje ulubione określenie miłości.
Rzuciłam słuchawką, bo już nie mogłam tego dłużej wysłuchiwać.
Tak naprawdę to ja sama uważam, że...
CHYBA SIĘ ZAKOCHAŁAM.;/
Nagle ktoś zapukał do drzwi mojego pokoju. Moje serce mocno zabiło, czułam, jak podeszło mi do gardła i tam utkwiło, nie mogłam wykrztusić ani słowa. Schowałam pamiętnik pod łóżko i sama podeszłam do nich, zdecydowanym ruchem je otwierając.
______________________________
Tylko 2 komentarze pod poprzednią notką. Dzięki. Jeśli chcecie, bym pisała to opowiadanie to pod każdą notką ma być 6 komentarzy. Żebym miała pewność, że ktoś to przeczyta.
Pozdrawiam.
środa, 8 września 2010
1 Rozdział 'Czekoladowe oczy.'
23 czerwca, godz. 14.00
- Vanessa, jak dawno cię nie widziałam! - moje torby wylądowały na ziemi, a ja rzuciłam się biegiem w kierunku przyjaciółki, wpadając na.. grubego faceta! W efekcie wylądowałam na ziemi, uderzając głową o metalowy słupek, a facet NIC nie powiedział, tylko zaszwargotał po niemiecku, i poszedł dalej.
- Boże, Tina, nic Ci nie jest? - podbiegła do mnie z matką i przyklęknęły na ziemi zadając setki pytań. Podniosłam się z trudem.
- Chyba nie. - gdy to usłyszała, to pewnie zwątpiła, bo ledwo co trzymałam się na nogach. - Tylko głowa mnie mnie boli.. - Van gwałtownie się obróciła nadal trzymając moje ramie.
- Justin, czy byłbyś tak miły i pomógł mojej najlepszej przyjaciółce? Albo weź chociaż te walizki, które tam stoją, bo jej ukradną! - wskazała miejsce, z którego wystartowałam i odbiłam się od grubej niemieckiej parówki, wcale nie lądując na bułce od hot-doga. Nie zakapowałam, do kogo gada, jednak nie przejmowałam się tym. Po cichu poprosiłam Nessę, byśmy usiadły na świeżym powietrzu jak najszybciej ze względu na to, że chciało mi się zwymiotować. Vanessa i ja ruszyłyśmy w kierunku wyjścia. Źle się czułam,wszystko wydawało mi się takie w przyspieszonym tempie, nie słyszałam niczego wyraźnie, tylko głos przyjaciółki. Chyba coś mam z głową.
- Hej, ty na pewno dobrze się czujesz? Może podjedziemy do lekarza?
- Moje torby... - nagle zaczęłam się nimi przejmować.
- Wzięła je matka. Bo JUSTIN - zaakcentowała mocno to imię. - nie ma ochoty i woli smsować z tymi plastikami z mojej klasy.
- Odpieprz się. To nie są plastiki. - odpowiedział chłopak gdzieś z tyłu. Mama Nessy i Justin poszli do samochodu i pojechali do domu., a my usiadłyśmy na ławce, która znajdowała się w pobliskim skwerku odzyskałam energię i poczułam się o niebo lepiej. Mogłam spokojnie wypytać Vanessę, kto to jest ten niesympatyczny chłopak.
- Ahh nieważne... - przerwała na chwilę. - Pamiętasz, jak wspominałam Ci o moim kuzynie?
- No tak. - uśmiechnęłam się, przy czym na wspomnieniu jej krewnym zapomniałam o chłopaku, którego nazwała Justinem. - Kiedy go będę mogła poznać? Wiesz, wymyślałam już sobie scenki z nim i ze mną, nasze pierwsze spotkanie i te jego czekoladowe oczy, o których mi pisałaś...
- Tina.
- Opowiem Ci trochę. Więc to by było 2 dni po moim przyjeździe i..
- Tina.. - przerwała mi w połowie.
- ...I wtedy byłam w szlafroku - kontynuowałam - a on do Ciebie niespodziewanie wcześniej przyjechał. Zeszłam na doł krzycząc 'Gdzie mój błyszczyk? Ukradłaś mi błyszczyk!' a on się...
- Rosalia!
Na to imię zawsze reaguję, ponieważ jest hm... dziwne! Takie nie moim stylu. Przez całe życie byłam Tiną, Tinką a nieraz jak mi ktoś wyskoczy z ROSALIĄ, to zwracam na niego uwagę. Przerywam swe długie monologi, które wyobrażam sobie miętoląc w dłoni płócienną bransoletkę, którą dostałam kiedyś od Josha. Przez nią jestem taka twórcza. XD
- Rosalia - powtórzyła. - JUSTIN, ten , który nie chciał nieść twoich rzeczy to ten przystojny chłopak z czekoladowymi oczami. I MÓJ KUZYN! - potrząsnęła mną za ramię.
Szczerze?
Byłam ROZCZAROWANA. Chłopak moich marzeń, o którym myślę od całych dwóch tygodni okazuje się głupkiem, który lata za plastikami.
- Jak to? - wykrztusiłam.
- Tak to! - rozłożyła ręce. - Może i ładny, ale jego charakter jest za przeproszeniem zryty i do dupy. Wielki mi GWIAZDOR, pf. - prychnęła zakładając nogę na nogę. - Mam nadzieję, że jakoś z nim wytrzymamy.
- Serio...? - zapytałam, bo nie chciało mi się wierzyć.
- Przykro mi. Przepraszam, że Ci tyle o nim nagadałam. I robiłaś sobie nadzieję. Ale pamiętaj. Może się zmienić. Albo się już zmienił? Nie, to nie. - machnęła ręką. - Że jest niemiły i wredny nie oznacza, że musisz go skreślać. - poprawiła się natychmiast.
- Przestań. No trudno.. - podniosłam się z miejsca, ale nie wiedziałam, w którą stronę iść.
- Idziemy w prawo. - rzekła i także wstała. - A teraz opowiem Ci trochę, jaki mam plan na ten miesiąc! - skierowała te słowa w moją stronę, a na jej twarzy wymalował się optymistyczny uśmiech, który oznaczał 'Będzie dobrze, jest tu dużo fajnych chłopców.' Nie! Chcę JEGO!
Czuję się, jakbym była w jakieś 'Randce w Ciemno'. Nie znam go, a się w nim bujam, jeśli tak to można nazwać. Nawet nie wiem, jak wygląda dokładnie i jak ma na nazwisko! Van wysłała mi stare rodzinne zdjęcie, więc jak tu go sobie wyobrazić w moich scenkach? Nawet nie mam jak. -.- Życie jest okrutne. I miłość też.
*
23 czerwca, 15.00
Do domu zaszłyśmy akurat na obiad. Przy stole o mało co nie zasnęłam. No w końcu 'Zmiana Czasu'. Obudził mnie - zasypiającą nad talerzem z włosami w porcji Lasagne - trzask drzwi i przerażenie pani Dominiquez.
- Och!! Justin, wchodź normalnie.
Przetarłam oczy. Ale mam zapłon. CZY KTOŚ TU MÓWI JUSTIN?!
Boże. Nie, nie, tylko nie to. Popatrzyłam się na Nessę, a ona na mnie. Pewnie chciała sprawdzić jaka jest moja reakcja na obecność jej niesfornego kuzyna.
- Sorry. - rzucił. Nadal był w przedpokoju, więc go nie widziałam. Przeczesałam palcami włosy. Wbiłam wzrok w talerz, żeby nie gapić się na niego. 'Popatrzeć się znów, czy nie?' - pytałam samą siebie. W końcu się popatrzyłam. A niech to szlag trafi. Justin najpierw popatrzył się na stół, a potem na mnie i... się zatrzymał w połowie drogi do stołu. Vanessa widząc, że Justin 'pożera mnie wzrokiem' - jak to potem określiła, otworzyła usta ze zdziwienia.
- Cześć. - odważyłam się powiedzieć.
Wydawałoby się, że gdy taki przystojniak trafi na zwykłą dziewczynę, jak ja - powie 'odpieprz się mała!'. A co zrobił przystojny Justin?
NIC NIE POWIEDZIAŁ. Widać nie trafiło go i nadal woli jakieś plastiki z klasy Vanessy.
Typowy facet w wieku 16 lat. Jakie to dziecinne zachowanie z jego strony!
Powrócę do sytuacji. Po moim 'cześć' Justin tak jakby.. zawiódł się? Miałam takie wrażenie, że nie zrobiłam na nim dobrego wrażenia, a takie miałam wywrzeć. Ta, głupie zdanie, ale w pełni opisuje mój były (?) plan na zdobycie kuzyna Vann. Justin ruszył z miejsca z lekka skocznymi krokami. Usiadł przy stole koło mnie. Ale ani razu się nie popatrzył, przez cały obiad. No i jak mam poprawnie odczytać jego intencje względem mnie lub ich brak?
*
24 czerwca, 08.00
Jak to dobrze obudzić się rześką w piękny, słoneczny i wakacyjny poranek. Dobrze, że wczoraj pani Dominiquez kazała mi iść spać o 17, przez co porządnie się wyspałam i jestem pełna energii. Ktoś zapukał do drzwi, więc odłożyłam powieść wypożyczoną z miejscowej biblioteki w Atlancie i krzyknęłam 'Proszę.'
- To ja. - przez otwarte drzwi głowę wsunął niepewnie Justin. Z zawrotną prędkością przykryłam się kocem , żeby nie widział mnie takiej bez podkładu i nieuczesanej , w dodatku Z RANA!
- Czego chcesz? - mówiłam. Pewnie ledwo mnie było słychać.
- No.. chcę się z Tobą zapoznać.
Justin Bieber chce mnie poznać. MNIE! Rosalię Tinę Johanson! No nie wierzę!
- Eee.. tak. - rzekł. Usłyszałam jego kroki podchodzące do mnie. CZUŁAM GO obok siebie.
Tina, uspokój się.
- Drogi Justinie. - zaczęłam. - Tak z rana? Szczerze to chciałam jeszcze pospać. - nagle przypomniałam sobie o mojej twarzy. Nie chcę, żeby chłopakowi śniły się potem koszmary.
- Jasne, pogadamy potem. Tak wgl to dlaczego się ukrywasz?
No i co mam mu odpowiedzieć... -.-
- Bo... moje oczy są wrażliwe na słońce. - rzuciłam bez zastanowienia. Ale ja jestem głupia! pomyśli sobie, że jestem OKULARNICĄ Z CZERWONYMI OPRAWKAMI I PRZYCIEMNIANYMI SZKIEŁKAMI.
- Ta. Rozumiem. Jak nie chcesz gadać, to po prostu to powiedz.
- ale...
Trzask drzwi. Ja zawszę muszę wszystko popsuć.
___________________________
Cześć <3 Przepraszam, że taki krótki, ale czasu nie mam na dłuższe.
Bez monologów.
Następny, jak będzie min. 7 komentarzy.
pzdr ; * :)
- Vanessa, jak dawno cię nie widziałam! - moje torby wylądowały na ziemi, a ja rzuciłam się biegiem w kierunku przyjaciółki, wpadając na.. grubego faceta! W efekcie wylądowałam na ziemi, uderzając głową o metalowy słupek, a facet NIC nie powiedział, tylko zaszwargotał po niemiecku, i poszedł dalej.
- Boże, Tina, nic Ci nie jest? - podbiegła do mnie z matką i przyklęknęły na ziemi zadając setki pytań. Podniosłam się z trudem.
- Chyba nie. - gdy to usłyszała, to pewnie zwątpiła, bo ledwo co trzymałam się na nogach. - Tylko głowa mnie mnie boli.. - Van gwałtownie się obróciła nadal trzymając moje ramie.
- Justin, czy byłbyś tak miły i pomógł mojej najlepszej przyjaciółce? Albo weź chociaż te walizki, które tam stoją, bo jej ukradną! - wskazała miejsce, z którego wystartowałam i odbiłam się od grubej niemieckiej parówki, wcale nie lądując na bułce od hot-doga. Nie zakapowałam, do kogo gada, jednak nie przejmowałam się tym. Po cichu poprosiłam Nessę, byśmy usiadły na świeżym powietrzu jak najszybciej ze względu na to, że chciało mi się zwymiotować. Vanessa i ja ruszyłyśmy w kierunku wyjścia. Źle się czułam,wszystko wydawało mi się takie w przyspieszonym tempie, nie słyszałam niczego wyraźnie, tylko głos przyjaciółki. Chyba coś mam z głową.
- Hej, ty na pewno dobrze się czujesz? Może podjedziemy do lekarza?
- Moje torby... - nagle zaczęłam się nimi przejmować.
- Wzięła je matka. Bo JUSTIN - zaakcentowała mocno to imię. - nie ma ochoty i woli smsować z tymi plastikami z mojej klasy.
- Odpieprz się. To nie są plastiki. - odpowiedział chłopak gdzieś z tyłu. Mama Nessy i Justin poszli do samochodu i pojechali do domu., a my usiadłyśmy na ławce, która znajdowała się w pobliskim skwerku odzyskałam energię i poczułam się o niebo lepiej. Mogłam spokojnie wypytać Vanessę, kto to jest ten niesympatyczny chłopak.
- Ahh nieważne... - przerwała na chwilę. - Pamiętasz, jak wspominałam Ci o moim kuzynie?
- No tak. - uśmiechnęłam się, przy czym na wspomnieniu jej krewnym zapomniałam o chłopaku, którego nazwała Justinem. - Kiedy go będę mogła poznać? Wiesz, wymyślałam już sobie scenki z nim i ze mną, nasze pierwsze spotkanie i te jego czekoladowe oczy, o których mi pisałaś...
- Tina.
- Opowiem Ci trochę. Więc to by było 2 dni po moim przyjeździe i..
- Tina.. - przerwała mi w połowie.
- ...I wtedy byłam w szlafroku - kontynuowałam - a on do Ciebie niespodziewanie wcześniej przyjechał. Zeszłam na doł krzycząc 'Gdzie mój błyszczyk? Ukradłaś mi błyszczyk!' a on się...
- Rosalia!
Na to imię zawsze reaguję, ponieważ jest hm... dziwne! Takie nie moim stylu. Przez całe życie byłam Tiną, Tinką a nieraz jak mi ktoś wyskoczy z ROSALIĄ, to zwracam na niego uwagę. Przerywam swe długie monologi, które wyobrażam sobie miętoląc w dłoni płócienną bransoletkę, którą dostałam kiedyś od Josha. Przez nią jestem taka twórcza. XD
- Rosalia - powtórzyła. - JUSTIN, ten , który nie chciał nieść twoich rzeczy to ten przystojny chłopak z czekoladowymi oczami. I MÓJ KUZYN! - potrząsnęła mną za ramię.
Szczerze?
Byłam ROZCZAROWANA. Chłopak moich marzeń, o którym myślę od całych dwóch tygodni okazuje się głupkiem, który lata za plastikami.
- Jak to? - wykrztusiłam.
- Tak to! - rozłożyła ręce. - Może i ładny, ale jego charakter jest za przeproszeniem zryty i do dupy. Wielki mi GWIAZDOR, pf. - prychnęła zakładając nogę na nogę. - Mam nadzieję, że jakoś z nim wytrzymamy.
- Serio...? - zapytałam, bo nie chciało mi się wierzyć.
- Przykro mi. Przepraszam, że Ci tyle o nim nagadałam. I robiłaś sobie nadzieję. Ale pamiętaj. Może się zmienić. Albo się już zmienił? Nie, to nie. - machnęła ręką. - Że jest niemiły i wredny nie oznacza, że musisz go skreślać. - poprawiła się natychmiast.
- Przestań. No trudno.. - podniosłam się z miejsca, ale nie wiedziałam, w którą stronę iść.
- Idziemy w prawo. - rzekła i także wstała. - A teraz opowiem Ci trochę, jaki mam plan na ten miesiąc! - skierowała te słowa w moją stronę, a na jej twarzy wymalował się optymistyczny uśmiech, który oznaczał 'Będzie dobrze, jest tu dużo fajnych chłopców.' Nie! Chcę JEGO!
Czuję się, jakbym była w jakieś 'Randce w Ciemno'. Nie znam go, a się w nim bujam, jeśli tak to można nazwać. Nawet nie wiem, jak wygląda dokładnie i jak ma na nazwisko! Van wysłała mi stare rodzinne zdjęcie, więc jak tu go sobie wyobrazić w moich scenkach? Nawet nie mam jak. -.- Życie jest okrutne. I miłość też.
*
23 czerwca, 15.00
Do domu zaszłyśmy akurat na obiad. Przy stole o mało co nie zasnęłam. No w końcu 'Zmiana Czasu'. Obudził mnie - zasypiającą nad talerzem z włosami w porcji Lasagne - trzask drzwi i przerażenie pani Dominiquez.
- Och!! Justin, wchodź normalnie.
Przetarłam oczy. Ale mam zapłon. CZY KTOŚ TU MÓWI JUSTIN?!
Boże. Nie, nie, tylko nie to. Popatrzyłam się na Nessę, a ona na mnie. Pewnie chciała sprawdzić jaka jest moja reakcja na obecność jej niesfornego kuzyna.
- Sorry. - rzucił. Nadal był w przedpokoju, więc go nie widziałam. Przeczesałam palcami włosy. Wbiłam wzrok w talerz, żeby nie gapić się na niego. 'Popatrzeć się znów, czy nie?' - pytałam samą siebie. W końcu się popatrzyłam. A niech to szlag trafi. Justin najpierw popatrzył się na stół, a potem na mnie i... się zatrzymał w połowie drogi do stołu. Vanessa widząc, że Justin 'pożera mnie wzrokiem' - jak to potem określiła, otworzyła usta ze zdziwienia.
- Cześć. - odważyłam się powiedzieć.
Wydawałoby się, że gdy taki przystojniak trafi na zwykłą dziewczynę, jak ja - powie 'odpieprz się mała!'. A co zrobił przystojny Justin?
NIC NIE POWIEDZIAŁ. Widać nie trafiło go i nadal woli jakieś plastiki z klasy Vanessy.
Typowy facet w wieku 16 lat. Jakie to dziecinne zachowanie z jego strony!
Powrócę do sytuacji. Po moim 'cześć' Justin tak jakby.. zawiódł się? Miałam takie wrażenie, że nie zrobiłam na nim dobrego wrażenia, a takie miałam wywrzeć. Ta, głupie zdanie, ale w pełni opisuje mój były (?) plan na zdobycie kuzyna Vann. Justin ruszył z miejsca z lekka skocznymi krokami. Usiadł przy stole koło mnie. Ale ani razu się nie popatrzył, przez cały obiad. No i jak mam poprawnie odczytać jego intencje względem mnie lub ich brak?
*
24 czerwca, 08.00
Jak to dobrze obudzić się rześką w piękny, słoneczny i wakacyjny poranek. Dobrze, że wczoraj pani Dominiquez kazała mi iść spać o 17, przez co porządnie się wyspałam i jestem pełna energii. Ktoś zapukał do drzwi, więc odłożyłam powieść wypożyczoną z miejscowej biblioteki w Atlancie i krzyknęłam 'Proszę.'
- To ja. - przez otwarte drzwi głowę wsunął niepewnie Justin. Z zawrotną prędkością przykryłam się kocem , żeby nie widział mnie takiej bez podkładu i nieuczesanej , w dodatku Z RANA!
- Czego chcesz? - mówiłam. Pewnie ledwo mnie było słychać.
- No.. chcę się z Tobą zapoznać.
Justin Bieber chce mnie poznać. MNIE! Rosalię Tinę Johanson! No nie wierzę!
- Eee.. tak. - rzekł. Usłyszałam jego kroki podchodzące do mnie. CZUŁAM GO obok siebie.
Tina, uspokój się.
- Drogi Justinie. - zaczęłam. - Tak z rana? Szczerze to chciałam jeszcze pospać. - nagle przypomniałam sobie o mojej twarzy. Nie chcę, żeby chłopakowi śniły się potem koszmary.
- Jasne, pogadamy potem. Tak wgl to dlaczego się ukrywasz?
No i co mam mu odpowiedzieć... -.-
- Bo... moje oczy są wrażliwe na słońce. - rzuciłam bez zastanowienia. Ale ja jestem głupia! pomyśli sobie, że jestem OKULARNICĄ Z CZERWONYMI OPRAWKAMI I PRZYCIEMNIANYMI SZKIEŁKAMI.
- Ta. Rozumiem. Jak nie chcesz gadać, to po prostu to powiedz.
- ale...
Trzask drzwi. Ja zawszę muszę wszystko popsuć.
___________________________
Cześć <3 Przepraszam, że taki krótki, ale czasu nie mam na dłuższe.
Bez monologów.
Następny, jak będzie min. 7 komentarzy.
pzdr ; * :)
niedziela, 5 września 2010
Prolog + Bohaterowie
21.06.2009r.
Drogi Pamiętniku.
Dziś w końcu koniec szkoły. Tak się cieszę, że za dokładnie 2 dni wyjeżdżam do Los Angeles na cały miesiąc wspaniale zapowiadających się wakacji!
Muszę zostawić moich kochanych przyjaciół, czyli: Alice, Sarah i Josha. E tam. wytrzymają i ja też XD Na szczęście oderwę się od 'Barbie' , czyli Tiffany.
NIBY miałam wyjechać w nagrodę za dobrą naukę, ale 3.8 to chyba nie za dobry wynik, prawda? Plus jest taki, że mam tam przyjaciółkę, Vanessę. To do niej jadę. Ma świetny, duży dom z ogrodem, w dodatku niedaleko do oceanu. Zwiedzimy cały Hollywood i podzwonimy do domów gwiazd! Zdobyłam już wszystkie potrzebne adresy. Oczywiście bardzo ważny punkt to.. zakupy. Do Nessy ma a przyjechać też jej kuzyn w tym samym czasie, ale to mi nie przeszkadza. Chyba nie będzie tak źle, podobno jest przystojny, więc tym lepiej.
- Tiiinnaaa! Idź już spać, jest tak późno! - krzyczy z dołu matka.
O mój boże, już jest 2 w nocy, Muszę iść!
Własność prywatna: Rosalie Tina Johanson.
*
Bohaterowie:
Rosalie 'Tina' Johanson
16 letnia dziewczyna, mieszka w Atlancie. Charakter: Miła, wybuchowa, szczera do bólu. Tina uwielbia śpiewać. Jest jedynaczką. Prowadzi gazetkę szkolną razem z Alice. Spędza wakacje w Los Angeles.
*
Justin Draw Bieber
16-letni, przystojny nastolatek. (w opowiadaniu nie jest sławny) Uwielbia grać na gitarze oraz jeździć na desce. Gwiazdorzy z powodu pochodzenia (Los Angeles) i znajomości gwiazd takich jak Usher czy Taylor Swift.
*
Sarah Campbell
Przyjaciółka i sąsiadka Tiny, ma 18 lat i jest modelką. Nie ma chłopaka.
*
Alice Lee
Przyjaciółka z klasy Rosalii, mają urodziny tego samego dnia. XD Alice jest typem kujonki. Poza szkołą szuka w mieście sensacji do gazetki szkolnej i Tina chcąc czy nie chcąc musi jej w tym pomagać.
*
Josh Beadles
16-letni chłopak, przyjaciel Tiny, chodzą razem do klasy. Lubi jeździć na desce. Jest niski i nie wygląda na swój wiek. :D Zakochany po uszy w Tiffany.
*
Tiffany 'Barbie' Monroe
Gnębi Tinę oraz jej przyjaciółki. Tiff wplątuje ją w różne afery, oraz przymila się do Josha, by ten przeszedł na 'ich' stronę (Tiffany i spółki: Lauren oraz Emmy). Dobrze się uczy, ma dużo talentów i nie jest głupia, jednak kocha ludziom utrudniać życie.
*
Vanessa Dominiquez
Pochodząca z Hiszpanii, wcześniej mieszkająca w Atlancie przyjaciółka Rosalii. Ma 16 lat. Obecnie mieszka w LA. Tina spędza u niej wakacje.
*
Christian Falls
Nieoficjalny chłopak Tiny. Przystojny 17-latek.
---------------------
Tyle na razie wystarczy.
Pierwszy rozdział za kilka dni. Aha, nie będzie pisany jak pamiętnik, tylko normalnie, tak jak wcześniej. :*
Dziękuję za wszystkie komentarze. < 33333
Drogi Pamiętniku.
Dziś w końcu koniec szkoły. Tak się cieszę, że za dokładnie 2 dni wyjeżdżam do Los Angeles na cały miesiąc wspaniale zapowiadających się wakacji!
Muszę zostawić moich kochanych przyjaciół, czyli: Alice, Sarah i Josha. E tam. wytrzymają i ja też XD Na szczęście oderwę się od 'Barbie' , czyli Tiffany.
NIBY miałam wyjechać w nagrodę za dobrą naukę, ale 3.8 to chyba nie za dobry wynik, prawda? Plus jest taki, że mam tam przyjaciółkę, Vanessę. To do niej jadę. Ma świetny, duży dom z ogrodem, w dodatku niedaleko do oceanu. Zwiedzimy cały Hollywood i podzwonimy do domów gwiazd! Zdobyłam już wszystkie potrzebne adresy. Oczywiście bardzo ważny punkt to.. zakupy. Do Nessy ma a przyjechać też jej kuzyn w tym samym czasie, ale to mi nie przeszkadza. Chyba nie będzie tak źle, podobno jest przystojny, więc tym lepiej.
- Tiiinnaaa! Idź już spać, jest tak późno! - krzyczy z dołu matka.
O mój boże, już jest 2 w nocy, Muszę iść!
Własność prywatna: Rosalie Tina Johanson.
*
Bohaterowie:
Rosalie 'Tina' Johanson
16 letnia dziewczyna, mieszka w Atlancie. Charakter: Miła, wybuchowa, szczera do bólu. Tina uwielbia śpiewać. Jest jedynaczką. Prowadzi gazetkę szkolną razem z Alice. Spędza wakacje w Los Angeles.
*
Justin Draw Bieber
16-letni, przystojny nastolatek. (w opowiadaniu nie jest sławny) Uwielbia grać na gitarze oraz jeździć na desce. Gwiazdorzy z powodu pochodzenia (Los Angeles) i znajomości gwiazd takich jak Usher czy Taylor Swift.
*
Sarah Campbell
Przyjaciółka i sąsiadka Tiny, ma 18 lat i jest modelką. Nie ma chłopaka.
*
Alice Lee
Przyjaciółka z klasy Rosalii, mają urodziny tego samego dnia. XD Alice jest typem kujonki. Poza szkołą szuka w mieście sensacji do gazetki szkolnej i Tina chcąc czy nie chcąc musi jej w tym pomagać.
*
Josh Beadles
16-letni chłopak, przyjaciel Tiny, chodzą razem do klasy. Lubi jeździć na desce. Jest niski i nie wygląda na swój wiek. :D Zakochany po uszy w Tiffany.
*
Tiffany 'Barbie' Monroe
Gnębi Tinę oraz jej przyjaciółki. Tiff wplątuje ją w różne afery, oraz przymila się do Josha, by ten przeszedł na 'ich' stronę (Tiffany i spółki: Lauren oraz Emmy). Dobrze się uczy, ma dużo talentów i nie jest głupia, jednak kocha ludziom utrudniać życie.
*
Vanessa Dominiquez
Pochodząca z Hiszpanii, wcześniej mieszkająca w Atlancie przyjaciółka Rosalii. Ma 16 lat. Obecnie mieszka w LA. Tina spędza u niej wakacje.
*
Christian Falls
Nieoficjalny chłopak Tiny. Przystojny 17-latek.
---------------------
Tyle na razie wystarczy.
Pierwszy rozdział za kilka dni. Aha, nie będzie pisany jak pamiętnik, tylko normalnie, tak jak wcześniej. :*
Dziękuję za wszystkie komentarze. < 33333
piątek, 3 września 2010
29 Rozdział 'Pamiętnik Chelsea.'
"Pamiętnik Chelsea Lovato."
Obecnie mam 18 lat i wybieram się na studia w Los Angeles.
To wszystko jest takie pokręcone, że sama w to nie wierzę.
Zacznijmy od samego początku i przenieśmy się w czasie wstecz.
Do starych, mimo wszystko dobrych czasów.
Rok 2010 to był rok pełen niespodzianek. Pamiętam to doskonale.
Nasze pierwsze spotkanie. Na początku głupek, który zniszczył mi bluzkę, potem świetny chłopak. Po jakimś czasie. Przecież był dupkiem, który trochę pokiereszował mi życie, przez brak prywatności we własnym domu.
Okej, przejdę teraz do naszej pierwszej, normalnej randki.
a dokładniej: do prezentu, który mi tam ofiarował. Tak, naszyjnik z kwiatkiem, a w środku diamencik.
Pewnego pięknego, marcowego dnia wzięłam się za wiosenne porządki. Poukładałam równo książki na półkach, pościeliłam dokładnie łóżko, przejechałam szmatką po biurku i co najważniejsze uwolniłam je od sterty zeszytów i książek. Zrobiłam porządki pod łóżkiem, gdzie było dużo niepotrzebnych i starych rzeczy. Schyliłam się, pomacałam podłogę i wyciągnęłam różowe pudełko. To były zdjęcia, więc je wsunęłam z powrotem. Znów moja ręka przejechała po brudnym dywanie i coś zimnego, metalowego. Chwyciłam to mocno w dłoń i spojrzałam na... nie, nie może być.
NASZYJNIK OD JUSTINA BIEBERA.
Obiecałam sobie, że już nigdy go nie ściągnę. Pisząc to, nic się nie zmieniło. Mimo że jest jak jest, a o tym później, ja nadal noszę prezent od niego.
Przenieśmy się znów w tył.
Bla, bla, bla.
Nic ciekawego. Może zatrzymajmy się propozycji Justina złożonej w dniu przeprowadzki jego rodziców, co? Pojechaliśmy do studia. Rozejrzałam się dookoła. I od razu wiedziałam, że to moje klimaty. Nagrałam wielki hit, przez co stałam się znienawidzona przez miliony piszczących dziewczyn, ale i sławna. Musiałam już w maju opuścić szkołę na miesiąc z powodu wielu koncertów. W efekcie pracowania nad nową SOLOWĄ (tak, tak!) płytą, oraz propozycji roli w pewnym filmie (komedii romantycznej) musiałam przejść na domowy tok nauczania.
Mówię wam, pełen wypas. Dwie lekcje w ciągu dnia. Żyć nie umierać!
To tyle. Nie ma potrzeby wracania do przeszłości. Teraz trochę o tym, co się stało z bliskimi mi osobami, lub wrogami.
JUSTIN - jeden z najbardziej znanych piosenkarzy na świecie. Jesteśmy w ciągłych rozjazdach, więc... nie mamy dla siebie czasu.
DANNY - Justin obił mu twarz za Mię, przez co miał kłopoty z policją. 2 pobicia w końcu.. Dalej mieszka w Atlancie. Obecnie ma 18 lat, jak ja i reszta.
MIA - nie uwierzycie z kim chodzi. Z... Jeydonem. Przeprowadziła się z nim do Miami. Tam chodzą na studia.
JEYDON - Jak wyżej.
CARMEN - Zrobiła zawrotną karierę i obecnie pracuje nad wielką, hollywoodzką produkcją. Przeprowadziła się do LA. Jej sąsiadami są państwo Bieber. Dziś już 19-latka.
LILY - piękna i bogata. Obecnie przeprowadzać się będzie do Włoch, gdzie rodzice kupili jej wielką willę. Podłapała pracę w pizzerii, tak kazali jej skromni starzy. O zgrozo, jej koleżanką jest Selena. Dziewczyna, która nas kiedyś z Justinem za pizzerią wyczaiła. Byłam na nią zła za tą znajomość, ale mimo wszystko Lily i tak już za 2 tygodnie wyjeżdża.
JASMINE - Ta dziewczyna to wielka, międzynarodowa gwiazda niestety. Ma już wiele skandali na koncie. A nawet sekstańmę mimo 18 lat. Tkwi w LA.
ROSE - Cóż, Rose nadal siedzi w rodzinnym gniazdku i ma się dobrze. Jej gotyczny styl przeszedł z wiekiem.
JESSE - Ah... nie miałam z nim dawno kontaktu. Z tego, co mówił mi Justin , to Jesse został wyprowadził się na Florydę, gdzie nadal pracuje w hotelu.
*
Teraz coś zupełnie z innej beczki.
JA I JUSTIN
a raczej
JA BEZ JUSTINA
tylko
JUSTIN Z JASMINE
Łączy ich 'tylko' związek zawodowy. Pomijając fakt, że się z nią przespał i wszystkie gazety oraz serwisy plotkarskie żyją tym odkryciem.
A jak do tego doszli?
Pod koniec czerwca 2011 roku Justin musiał pilnie wyjechać z LA do Atlanty, ponieważ jego babcia bardzo poważnie zachorowała. Chodził zdenerwowany i smutny , bo tak naprawdę ona go wychowała, martwiła o niego i była dla niego ważniejsza niż rodzice.
Wtedy całą sprawą zainteresowała się Jasmine Villegas, 18-letnia piosenkarka, która wzięła w objęcia były obiekt westchnień.
A jaki numer wykręcił mój 'ukochany'?
Nie odrzucił jej nagle dobrego serca. Świetna sytuacja: dziewczyna na drugim końcu ameryki, to dlaczego nie zabawić się z inną. Wynajęli po cichu apartament na jedną noc, a rano, gdy także po kryjomu się z niego wynieśli , przed hotelem ujrzeli całą świtę paparazzi. Babka sprzątająca w hotelu była ich informatorem. Nie uwierzycie, ale zrobiła nawet im zdjęcia przez dziurkę do klucza oraz przez szybę.
Nie miałam pojęcia , co zrobić, gdy zobaczyłam to na 'stars.com'. Złapałam szybko za telefon i wykręciłam numer do JB.
/początek rozmowy/
- Ty popier****** głupku, nienawidzę cię, z nami koniec! nawet nie próbuj wracać! Odsyłam twoje walizki do Ushera!
/koniec rozmowy/
Ah... Wtedy się całkowicie załamałam. Nie dojść, że sama w tym głupim mieście (Carmen nie ma czasu na spotkania) to ze względu na moją sławę dorównującą popularności Jasmine mój dom został osaczony przez reporterów. Zatrudniłam 10 ochroniarzy, z którymi wędruję po ulicach słonecznego Hollywood.
JB pisał dzień w dzień. Dzwonił, starał się, wysyłał kwiaty - mimo tego i tak nie wybaczyłam.
Po miesiącu zapukał do drzwi. Przez roztargnienie mu otworzyłam.
- Justin..
- Chelsea..
Jaka ja jestem głupia. Szybko zamknęłam drzwi i oparłam się o nie zanosząc się wielkim płaczem. Niestety, było wtedy gorąco i miałam pootwierane okna. Przez jedno z nich wszedł do mnie Justin i przytulił mnie. Nie miałam wtedy sił by mu się opierać.
A więc przejdę do tego co z naszym związkiem.
Przebaczyłam mu dwa miesiące temu i pozwoliłam na nowo się wprowadzić do naszego domu. Widzę, że się bardzo stara, a akcja z Jasmine mam nadzieję, że była jednorazowa.
Kocham go i wiem, że tak będzie zawsze.
Bo 'Love is forever'. <3
Przed chwilą zaprosił mnie na romantyczną kolację jutro, był lekko poddenerwowany i spodziewam się, że mi się tam oświadczy!!!!
*
Dziś jest 06.05.2013, piątek
Godzina 18.56
Barcelona
'Za 4 minuty na scenę!' - słyszę od jakiegoś faceta. Kosmetyczka pudruje mi po raz setny twarz. Moja menadżerka klepie mi do ucha, jaką pierwszą piosenkę śpiewam a choreografka przypomina układ taneczny. Za mną stoją rozgrzewający się tancerze.
Słyszę krzyki i widzę nerwowe bieganie obsługi. Operatorzy świateł pytają się mnie , jakie dać kolory na początek i czy nie dokonałam żadnych zmian.
Menadżerka każe mi wstać i mówi, żebym szła za nią. Robię posłusznie, jak mi każe. Ostatni look w lustro. Jest dobrze. Teraz idę schodami na dół, pod scenę.
'Za minutę na scenę, panno Lovato!'
Atmosfera robi się gorąca. Na dole jest już mniej osób, tylko Ci najważniejsi.
- Udanego koncertu! - krzyczy moja mama.
Słyszę pierwsze rytmy swojej piosenki.
Ktoś mi rozkazuje, żebym weszła na metalowy podest. Przy tym uderzyłam się w głowę. Po chwili platforma zaczyna się unosić do góry. Słyszę piski i oklaski fanów. Macham na pożegnanie mamie i podnoszę ręce w geście klaskania. Stoję już na scenie i spoglądam na tłum. Stadion wypełniony po brzegi.
- Barcelona, jesteście gotowi!!??
-------------------------------
The end. <3
Starałam się pisać ten ostatni rozdział jak książkę, tak profesjonalnie.
Mam nadzieję, że się Wam podoba, bo mi... tak. Pierwszy raz podoba mi się mój rozdział. Chociaż jest trochę chaotyczny. XD
Ten rozdział dedykuję Kasi , wiernej fance mojego bloga, za co Ci dziękuję ;** Oraz wszystkim zakochanym! : D
Pozdrawiam.
PS. niedługo wyślę Bohaterów nowego opowiadania. ; )
PS2: co? tylko 3 komentarze pod poprzednią notką!? No dzięki.;/
PS3: dodam bohaterów jak będzie MIN. 6 KOMENTARZY.
Obecnie mam 18 lat i wybieram się na studia w Los Angeles.
To wszystko jest takie pokręcone, że sama w to nie wierzę.
Zacznijmy od samego początku i przenieśmy się w czasie wstecz.
Do starych, mimo wszystko dobrych czasów.
Rok 2010 to był rok pełen niespodzianek. Pamiętam to doskonale.
Nasze pierwsze spotkanie. Na początku głupek, który zniszczył mi bluzkę, potem świetny chłopak. Po jakimś czasie. Przecież był dupkiem, który trochę pokiereszował mi życie, przez brak prywatności we własnym domu.
Okej, przejdę teraz do naszej pierwszej, normalnej randki.
a dokładniej: do prezentu, który mi tam ofiarował. Tak, naszyjnik z kwiatkiem, a w środku diamencik.
Pewnego pięknego, marcowego dnia wzięłam się za wiosenne porządki. Poukładałam równo książki na półkach, pościeliłam dokładnie łóżko, przejechałam szmatką po biurku i co najważniejsze uwolniłam je od sterty zeszytów i książek. Zrobiłam porządki pod łóżkiem, gdzie było dużo niepotrzebnych i starych rzeczy. Schyliłam się, pomacałam podłogę i wyciągnęłam różowe pudełko. To były zdjęcia, więc je wsunęłam z powrotem. Znów moja ręka przejechała po brudnym dywanie i coś zimnego, metalowego. Chwyciłam to mocno w dłoń i spojrzałam na... nie, nie może być.
NASZYJNIK OD JUSTINA BIEBERA.
Obiecałam sobie, że już nigdy go nie ściągnę. Pisząc to, nic się nie zmieniło. Mimo że jest jak jest, a o tym później, ja nadal noszę prezent od niego.
Przenieśmy się znów w tył.
Bla, bla, bla.
Nic ciekawego. Może zatrzymajmy się propozycji Justina złożonej w dniu przeprowadzki jego rodziców, co? Pojechaliśmy do studia. Rozejrzałam się dookoła. I od razu wiedziałam, że to moje klimaty. Nagrałam wielki hit, przez co stałam się znienawidzona przez miliony piszczących dziewczyn, ale i sławna. Musiałam już w maju opuścić szkołę na miesiąc z powodu wielu koncertów. W efekcie pracowania nad nową SOLOWĄ (tak, tak!) płytą, oraz propozycji roli w pewnym filmie (komedii romantycznej) musiałam przejść na domowy tok nauczania.
Mówię wam, pełen wypas. Dwie lekcje w ciągu dnia. Żyć nie umierać!
To tyle. Nie ma potrzeby wracania do przeszłości. Teraz trochę o tym, co się stało z bliskimi mi osobami, lub wrogami.
JUSTIN - jeden z najbardziej znanych piosenkarzy na świecie. Jesteśmy w ciągłych rozjazdach, więc... nie mamy dla siebie czasu.
DANNY - Justin obił mu twarz za Mię, przez co miał kłopoty z policją. 2 pobicia w końcu.. Dalej mieszka w Atlancie. Obecnie ma 18 lat, jak ja i reszta.
MIA - nie uwierzycie z kim chodzi. Z... Jeydonem. Przeprowadziła się z nim do Miami. Tam chodzą na studia.
JEYDON - Jak wyżej.
CARMEN - Zrobiła zawrotną karierę i obecnie pracuje nad wielką, hollywoodzką produkcją. Przeprowadziła się do LA. Jej sąsiadami są państwo Bieber. Dziś już 19-latka.
LILY - piękna i bogata. Obecnie przeprowadzać się będzie do Włoch, gdzie rodzice kupili jej wielką willę. Podłapała pracę w pizzerii, tak kazali jej skromni starzy. O zgrozo, jej koleżanką jest Selena. Dziewczyna, która nas kiedyś z Justinem za pizzerią wyczaiła. Byłam na nią zła za tą znajomość, ale mimo wszystko Lily i tak już za 2 tygodnie wyjeżdża.
JASMINE - Ta dziewczyna to wielka, międzynarodowa gwiazda niestety. Ma już wiele skandali na koncie. A nawet sekstańmę mimo 18 lat. Tkwi w LA.
ROSE - Cóż, Rose nadal siedzi w rodzinnym gniazdku i ma się dobrze. Jej gotyczny styl przeszedł z wiekiem.
JESSE - Ah... nie miałam z nim dawno kontaktu. Z tego, co mówił mi Justin , to Jesse został wyprowadził się na Florydę, gdzie nadal pracuje w hotelu.
*
Teraz coś zupełnie z innej beczki.
JA I JUSTIN
a raczej
JA BEZ JUSTINA
tylko
JUSTIN Z JASMINE
Łączy ich 'tylko' związek zawodowy. Pomijając fakt, że się z nią przespał i wszystkie gazety oraz serwisy plotkarskie żyją tym odkryciem.
A jak do tego doszli?
Pod koniec czerwca 2011 roku Justin musiał pilnie wyjechać z LA do Atlanty, ponieważ jego babcia bardzo poważnie zachorowała. Chodził zdenerwowany i smutny , bo tak naprawdę ona go wychowała, martwiła o niego i była dla niego ważniejsza niż rodzice.
Wtedy całą sprawą zainteresowała się Jasmine Villegas, 18-letnia piosenkarka, która wzięła w objęcia były obiekt westchnień.
A jaki numer wykręcił mój 'ukochany'?
Nie odrzucił jej nagle dobrego serca. Świetna sytuacja: dziewczyna na drugim końcu ameryki, to dlaczego nie zabawić się z inną. Wynajęli po cichu apartament na jedną noc, a rano, gdy także po kryjomu się z niego wynieśli , przed hotelem ujrzeli całą świtę paparazzi. Babka sprzątająca w hotelu była ich informatorem. Nie uwierzycie, ale zrobiła nawet im zdjęcia przez dziurkę do klucza oraz przez szybę.
Nie miałam pojęcia , co zrobić, gdy zobaczyłam to na 'stars.com'. Złapałam szybko za telefon i wykręciłam numer do JB.
/początek rozmowy/
- Ty popier****** głupku, nienawidzę cię, z nami koniec! nawet nie próbuj wracać! Odsyłam twoje walizki do Ushera!
/koniec rozmowy/
Ah... Wtedy się całkowicie załamałam. Nie dojść, że sama w tym głupim mieście (Carmen nie ma czasu na spotkania) to ze względu na moją sławę dorównującą popularności Jasmine mój dom został osaczony przez reporterów. Zatrudniłam 10 ochroniarzy, z którymi wędruję po ulicach słonecznego Hollywood.
JB pisał dzień w dzień. Dzwonił, starał się, wysyłał kwiaty - mimo tego i tak nie wybaczyłam.
Po miesiącu zapukał do drzwi. Przez roztargnienie mu otworzyłam.
- Justin..
- Chelsea..
Jaka ja jestem głupia. Szybko zamknęłam drzwi i oparłam się o nie zanosząc się wielkim płaczem. Niestety, było wtedy gorąco i miałam pootwierane okna. Przez jedno z nich wszedł do mnie Justin i przytulił mnie. Nie miałam wtedy sił by mu się opierać.
A więc przejdę do tego co z naszym związkiem.
Przebaczyłam mu dwa miesiące temu i pozwoliłam na nowo się wprowadzić do naszego domu. Widzę, że się bardzo stara, a akcja z Jasmine mam nadzieję, że była jednorazowa.
Kocham go i wiem, że tak będzie zawsze.
Bo 'Love is forever'. <3
Przed chwilą zaprosił mnie na romantyczną kolację jutro, był lekko poddenerwowany i spodziewam się, że mi się tam oświadczy!!!!
*
Dziś jest 06.05.2013, piątek
Godzina 18.56
Barcelona
'Za 4 minuty na scenę!' - słyszę od jakiegoś faceta. Kosmetyczka pudruje mi po raz setny twarz. Moja menadżerka klepie mi do ucha, jaką pierwszą piosenkę śpiewam a choreografka przypomina układ taneczny. Za mną stoją rozgrzewający się tancerze.
Słyszę krzyki i widzę nerwowe bieganie obsługi. Operatorzy świateł pytają się mnie , jakie dać kolory na początek i czy nie dokonałam żadnych zmian.
Menadżerka każe mi wstać i mówi, żebym szła za nią. Robię posłusznie, jak mi każe. Ostatni look w lustro. Jest dobrze. Teraz idę schodami na dół, pod scenę.
'Za minutę na scenę, panno Lovato!'
Atmosfera robi się gorąca. Na dole jest już mniej osób, tylko Ci najważniejsi.
- Udanego koncertu! - krzyczy moja mama.
Słyszę pierwsze rytmy swojej piosenki.
Ktoś mi rozkazuje, żebym weszła na metalowy podest. Przy tym uderzyłam się w głowę. Po chwili platforma zaczyna się unosić do góry. Słyszę piski i oklaski fanów. Macham na pożegnanie mamie i podnoszę ręce w geście klaskania. Stoję już na scenie i spoglądam na tłum. Stadion wypełniony po brzegi.
- Barcelona, jesteście gotowi!!??
-------------------------------
The end. <3
Starałam się pisać ten ostatni rozdział jak książkę, tak profesjonalnie.
Mam nadzieję, że się Wam podoba, bo mi... tak. Pierwszy raz podoba mi się mój rozdział. Chociaż jest trochę chaotyczny. XD
Ten rozdział dedykuję Kasi , wiernej fance mojego bloga, za co Ci dziękuję ;** Oraz wszystkim zakochanym! : D
Pozdrawiam.
PS. niedługo wyślę Bohaterów nowego opowiadania. ; )
PS2: co? tylko 3 komentarze pod poprzednią notką!? No dzięki.;/
PS3: dodam bohaterów jak będzie MIN. 6 KOMENTARZY.
wtorek, 31 sierpnia 2010
28 Rozdział 'Never ever let you go. / The end love story.'
W POPRZEDNIM ROZDZIALE:
'- Czyli mamy dla siebie tylko pół miesiąca... - przegryzłam wargę.
- Na to wygląda. - odparł patrząc się w nieokreślony punkt w dal.'
- Najchętniej bym nigdy nie przestawał, ale jeszcze musimy się tam pokazać... - wplótł swą dłoń w moją.
'Potem zwykły pocałunek przerodził się w bardzo namiętny.
- Chodźmy.. - powiedziałam cicho jeszcze go całując. - Słyszę wolną piosenkę. - rzekłam podsuwając mu pomysł.
- Zatańczysz.? - zapytał.
- Pewnie. - To był prawdopodobnie nasz ostatni taniec.'
***
30 grudnia
Tego dnia wybrałam się do JB baz wcześniejszej zapowiedzi. Stary, zły humor ponownie powrócił, nawrzeszczałam na Rose i matkę bez powodu. Już się boję pomyśleć, co będzie gdy Justin wyjedzie.
Widać było, że domownicy myślami są już w LA. Tyczy się to rodziców Justina. Wszystko poskładane do pudełek, przed domem wielka ciężarówka. Komody, obrazy, meble - tego już tu nie było w środku. Taki pusty i nieprzyjemny nastrój sprawił, że się popłakałam.
- ...i nie mogę w to uwierzyć, że wyjeżdżam. - tymi słowami zakończył Justin zwierzanie. - Chelsea, nie płacz. - delikatnie objął mnie.
- jak... jak.. - chlipałam. - mam nie płakać, jak to już... koniec? - zdołowałam się i mój płacz był jeszcze większy. Obok nas biegali wynajęci ludzie, którzy pakowali pozostałości i kursowali w tą i z powrotem. Wtuliłam się w bluzę Justina tak, że moje łzy się na niej znalazły.
- Sorry, masz mokrą bluzę przeze mnie. - wyciągnęłam z kieszeni chusteczkę i otarłam nią oczy. Zdawałam sobie sprawę z tego, że wyglądałam okropnie, bo przed wyjściem użyłam kredki i maskary w dojść dużych ilościach.
- Nie, trochę się rozmazałaś... - przejechał kciukami od jednego kącika mojego oka do drugiego.
- Justin, kończ pogawędkę i chodź na górę! - wydarła się jego stara.
- Tsa, zaraz! - krzyknął. - Poczekasz...
- Nie, nie, nie. - pociągnęłam głośno nosem. - Idę.
- To spotykamy się jutro o 19.30 uczcić Nowy Rok?
- Tak. Podejdę pod Twój dom.
- Dobrze, do zobaczenia. - pocałował mnie czule w usta i pobiegł, bo ta głupia kobieta, jego matka znów zaczęła go poganiać.
*
31 grudnia, 19.00
Byłam gotowa do wyjścia. Niecierpliwie czekałam w domu z Mią, Lily i Carmen na wyjście z domu. Ubrałam TEN zestaw. Oraz skórzaną kurteczkę. Włączyłam MTV , gdzie leciały największe hity 2010 roku.
- O, patrzcie! - krzyknęła entuzjastycznie Lily. - Justin Bieber...
- Ta... - odparłam.
- Chciałyśmy Ci powiedzieć... - zaczęła Mia. - Że jest nam z tego powodu bardzo przykro.
- Z jakiego powodu?
- Że Twój chłopak wyjeżdża. - zatrzymała wzrok na świetnie tańczącym 'moim chłopakiem'. Pożerała go wzrokiem.
- A tam. Nie zatrzymam go siłą. Jego wybór. Widać, to nie była prawdziwa miłość.
- Że co!? - krzyknęły wszystkie na raz wbijając wzrok we mnie.
- Co mam sądzić o chłopaku, który przyjął już do wiadomości to, że nasz związek rozpadł się?
- Nie rozpadł się. - zaprotestowała Carmen. - Będziecie go utrzymywać na odległość, jest skype, telefony, to prawie to samo.
- To samo!? - krzyknęła Mia. - Przecież to coś najgorszego. Jej chłopak będzie na drugim końcu Ameryki. - mocno zaakcentowała ostatnie słowo. - Nie przytuli jej, nie pocałuje jej! - wytrzeszczyła oczy na Carm.
- Wiesz co, dzięki. - skierowałam twarz w stronę Mii, która siedziała obok mnie i pobiegłam do łazienki, bo dłużej bym tego nie zniosła.' Nie przytuli jej, nie pocałuje jej'. Te słowa obijały mi się o uszy, mózg co chwilę. Ale co tu się oszukiwać. Taka jest prawda. Prawdopodobnie będziemy spotykać się tylko w wakacje. Usłyszałam pukanie.
- To Ja. - Ta.. Mia. Po co tu przyszła.?
- Nie chcę z nikim gadać. Chcę zostać sama!
- Przepraszam, Miśka. Bardzo. Nie chciałam tego powiedzieć.
Wierzyłam jej. W końcu najlepsza przyjaciółka nigdy nie zraniłaby mnie specjalnie. Otworzyłam drzwi.
- Nie masz za co przepraszać. To prawda. - posłałam jej 'uśmiech' o ile tak to można nazwać i skierowałam się do drzwi.
- Chodźmy. - rzekłam. Lilka wyłączyła mój telewizor do ostatniej chwili spoglądając w oczy JB, które zakańczały kolejny teledysk. Wszystkie 4 poszłyśmy pod dom Biebera.
Było strasznie zimno. Temperatura spadła może do 3 stopni , a Justin się spóźniał.
- Do cholery, dzwoń do tego dupka. - wkurzyła się Carmen. - Wszystkie tu skostniejemy.
- Okej, dzwonię.. - burknęłam. Wyciągnęłam z kopertówki telefon, już miałam wybierać do niego numer, ale to było niepotrzebne.
- Sorry, jestem! - krzyknął w biegu do bramy.
- Na szczęście! - odparła Carm. Popatrzyłam się na Mię, była czymś jakby przygnębiona.
- A ty co? - zagadałam do niej, gdy byłyśmy już w limuzynie Bieberka, który trzymał dłoń na moim udzie.
- Nic... - obróciła głowę do szyby.
- Tak w ogóle to gdzie zgubiłaś Dannyego!? - zaśmiała się Lily z końca limuzyny, przeglądając zapewne plotki w swoim palmtopie (klik). Mia popatrzyła się na nią załzawionymi oczami.
- Danny'ego już nie ma.
- Jak to!? - krzyknęliśmy wszyscy na raz.
- Normalnie. Zerwał ze mną. Ma inną. - widać było, że próbuje wytrzymać, nie płacząc. Zaciskała zębami dolną wargę.
- Inną? - zapytała Carmen przesiadając się w naszą stronę i pozostawiając Lily na końcu.
- No.. - Mia skierowała wzrok na mnie i Justina.
- Tak w ogóle dlaczego nam wcześniej nie powiedziałaś? - zapytałam ją groźnym tonem.
- Nie ma o czym gadać.
- To powiedz chociaż, która to? - rzekł JB.
- Pamiętacie Jasmine? - ciągnęła ze stoickim spokojem.
No jasne! Jasmine, która znów pokiereszowała komuś życie. Gdybym ją teraz zobaczyła, wyrwałabym jej wszystkie włosy z jej pustej, dennej głowy i rzuciła w nią kamieniami, wyśmiała, wytargała za bazarowe ciuchy i ... pobiła. Ta dziewczyna to samo zło.
Widziałam reakcję Justina, który popatrzył się na mnie okrągłymi oczyma.
- Ta dz*wka nigdy nie da nikomu spokoju... - powiedział zły. - Mia, nie przejmuj się. Zobaczysz, że oboje tego pożałują. Szmaciara.... - wyszeptał przez zaciśnięte zęby.
20.00
Dojechaliśmy na miejsce. Był to duży pałac, do którego przybywało coraz więcej młodzieży.
- Mam nadzieję, że podoba Ci się miejsce. - nieśmiało uchwycił moją dłoń.
- Tak... tu jest cudnie. - przyznałam podziwiając budynek.
Lily, Mia i Carmen rozpuściły się w powietrzu. Chciało mi się z nich śmiać, bo już wcześniej zapowiedziały taką akcję. Chcą nam dać 'nacieszyć się sobą'.
23.50
Przez cały wieczór była fajna atmosfera. Potańczyliśmy, wzięliśmy udział w konkursach, wygłupialiśmy się co chwilę. Nie przeżyję jego nieobecności.
Po pewnym czasie wyciągnęłam Justina na dwór, żeby przejść się w pobliskim skwerku.
- Cholera, nie mogę uwierzyć, że w końcu się od nich oderwę. - zaśmiał się gorzko pod nosem.
- Od kogo? - zdziwiłam się.
- Od rodziców.
- Nie oderwiesz się, jedziesz z nimi. - uniosłam rękę.
Justin posłał mi tajemniczy uśmieszek.
- Justin...
- Tak? - zapytał szybko.
- Bo czegoś tu nie rozumiem...
- Czego? Że zostaję z Tobą?
- Nie, nie rozumiem... że co!? - przystanęłam. Czy ja się przesłyszałam?
- To, że tu zostaję. Przeprowadzam się do Ushera.
- Nie...
- Tak.
- Robisz sobie żarty.
- Nie.
- Tak.
- Nie. - Już miałam powiedzieć kolejne tak, lecz nagle i nieoczekiwanie pocałował mnie w usta.
- Tak , Chelsea, Tak. Zostaję z Tobą. - Uśmiechnął się. I w tym momencie rzuciłam się mu na szyję. Piszczałam jak wariatka, która opuściła 30 wizyt u psychologa.
- omg! Tak się cieszę! - wskoczyłam mu 'na barana' z tej nieopisanej radości. XD Justin wiernie wytrzymał moje kilogramy i obkręcił mnie o 360 stopni. Postanowiłam zejść , żeby go nie przeciążyć. ;P
- Tak cię kocham.... - pocałował mnie po raz kolejny. - Nie wytrzymałbym przez Ciebie . - mówił w międzyczasie, gdy przerywał pocałunki. - Chelsea, jesteś... jesteś dla mnie najważniejsza.
- Nigdy. Przenigdy nie pozwolę Ci odejść. - wtuliłam się w jego tors.
Przed nami był TAKI widok. W tle, na sali leciała piosenka ' That should be me.'
*
4 stycznia 2011, na ulicy przy domu JB
Dzień domniemanego wyjazdu Biebera. Już płakałabym w poduszkę, lecz... nie robię tego. Znacznie milsze i zabawniejsze zajęcie jest żegnać państwa Bieberów, czyli Rebekkę i Josha Bieber. Dwa materialne postrachy na wróble. Swoją drogą, matka mojego ukochanego powinna zainwestować w kremy na zmarszczki, bo przez stresy, że ma za mało kasy na nowe perfumy i apaszki - jakoś postarzała się.
- Josh! - krzyknęła zachrypniętym głosem. - Jooooosh! Wsiadaj, wyjeżdżamy. - Popatrzyła się jeszcze raz na Justina , który nie wykazywał żadnych uczuć.
- Nie pożegnasz się? - zapytałam zniesmaczona zachowaniem tej rodziny.
- Wisi mi to. Dla mnie liczy się to, że zostaję tutaj, blisko Ciebie. Oni niech sobie jadą. Tak szczerze, to nie są dla mnie ważni.
Nic nie powiedziałam. Tylko pocałowałam go w policzek.
- Eeeeej, to ja tu Tobie z takimi wyznaniami, a ty co? - popatrzył się na mnie smutno.
- Wariat. - uderzyłam go lekko za tą uwagę. Jednak on nic sobie z tego nie zrobił, tylko zaczął przybliżać się do mnie, więc zburzyłam mu fryzurę wymykając się dołem na bok.
- Osz ty.! - krzyknął ze śmiechem a ja zaczęłam uciekać za najbliższe drzewo.
- Nie dogonisz mnie. - przedrzeźniałam się z nim.
- Założysz się? - przyspieszył i już po chwili poczułam jego dłoń na moim ramieniu.
Obróciłam się i se śmiechem robiłam małe kroki do tyłu. Justin szybko złapał mnie w talii i zgięłam się w pół śmiejąc się.
- Idziemy na lody? - Zapytał. popatrzyłam się na jego słodkie iskierki w oczach.
- W takie zimno? - zdziwiłam się.
- Ty mnie rozpalasz. - tym razem sam zburzył sobie fryzurę i zaczął udawać lwa.
- Justin, co ty robisz człowieku!? - podszedł do niego Usher. Znów zaczęłam się śmiać, bo ten lew był nieudolnie wykonywany.
- Usher, yoł. - przywitał się z nim w jakiś dziwny sposób, robiąc dziwne rzeczy z rękami i... rapując.
- Yoł stary. - odparł uśmiechając się do mnie szeroko. - Witaj, Chelsea. - podał mi rękę. - To co, może zaprosisz laskę do studia nagraniowego? Wszystko przyszykowane. Nauczyła się pewnie tekstu na pamięć? - zerknął w moją stronę.
- Piosenka? Jaka? - kolejne zdziwienie.
- Ush!!! - krzyknął w stronę Ushera. - To miała być NIESPODZIANKA. - powiedział zażenowany i złapał się za głowę.
- Ale o co chodzi? - zapytałam. Facet popatrzył się na mnie i JB.
- No... - zaśmiał się. - To ja idę do studia. - Czekam.
Nachylił się nad Bieberem.
- A ty jej powiedz o co kaman. - powiedział tak głośno, że wszystko usłyszałam.
- No, gadaj. - zaśmiałam się do Bieberka.
- Zaśpiewasz ze mną piosenkę? - no tego się nie spodziewałam...
- Och... Serio? - zapytałam dla pewności.
- Tak... Tytuł to Overboard. Będzie na mojej płycie, debiutanckiej. - położył mi z powrotem dłonie na talii. - Bardzo mi na tym zależy. I mam też nadzieję, że... wyjedziesz ze mną w trasę. Bo ta niespodzianka nie polega tylko na nagraniu jednej piosenki ze mną. Załatwiłem Ci możliwość kontraktu z moją wytwórnią.
- Nie, żartujesz... - moja szczęka opadła. - OMG, Justin... nie wiem co powiedzieć.
- Możesz podziękować i przyjąć te 3 oferty. - na jego twarzyzagościł wielki i promienny uśmiech.
Dałam mu całusa i wybrałam się z nim w stronę studia nagraniowego. Najpierw zaszliśmy do budki z lodami. Oczywiście, zamówiłam ananasowe. Jak przy naszym pierwszym spotkaniu, ah..
W drodze towarzyszyli nam paparazzi. I wtedy coś sobie uświadomiłam. Jak potoczy się moje życie, gdy przy jego boku zostanę sławna?
Odpowiedź przeczytacie w finałowym rozdziale, gdzie wyjaśnią się wszystkie sprawy.
-------------------
Ha, ha! mam już pomysły na nowe opowiadanie. :) Te komentarze wszystkie skłoniły mnie do zastanowienia się, czy kończyć, czy nie. Chciałabym pisać dalej, ale nie mam pomysłów, więc musicie mi wybaczyć...
Spieprzyłam końcówkę opowiadania. x[
Mam nadzieję, ze miło wam się czytało to całe opowiadanie. Dziękuję za wszystkie komentarze (ogółem 136) za dodawanie się do obserwatorów (32 osoby). A najbardziej za motywację do dalszego pisania. Za kilka dni nowa notka która ukaże losy bohaterów, jakie ich czekają w przyszłości.
Obiecuję, że kolejne opowiadanie będzie bardziej dopracowane. : D
A ten tytuł to przez przecudowną, romantyczną piosenkę 'Kesey' którą odkryła moja przyjaciółka Wanessa. :D Pozdro dla Ciebie. [And you neever eever let me in... . Och, kocham tą piosenkę < 3]
Rozdział dedykuję wszystkim nieszczęśliwie zakochanym.
<333
Kocham Was.
Love, Peace.
Truskawkowa.
'- Czyli mamy dla siebie tylko pół miesiąca... - przegryzłam wargę.
- Na to wygląda. - odparł patrząc się w nieokreślony punkt w dal.'
- Najchętniej bym nigdy nie przestawał, ale jeszcze musimy się tam pokazać... - wplótł swą dłoń w moją.
'Potem zwykły pocałunek przerodził się w bardzo namiętny.
- Chodźmy.. - powiedziałam cicho jeszcze go całując. - Słyszę wolną piosenkę. - rzekłam podsuwając mu pomysł.
- Zatańczysz.? - zapytał.
- Pewnie. - To był prawdopodobnie nasz ostatni taniec.'
***
30 grudnia
Tego dnia wybrałam się do JB baz wcześniejszej zapowiedzi. Stary, zły humor ponownie powrócił, nawrzeszczałam na Rose i matkę bez powodu. Już się boję pomyśleć, co będzie gdy Justin wyjedzie.
Widać było, że domownicy myślami są już w LA. Tyczy się to rodziców Justina. Wszystko poskładane do pudełek, przed domem wielka ciężarówka. Komody, obrazy, meble - tego już tu nie było w środku. Taki pusty i nieprzyjemny nastrój sprawił, że się popłakałam.
- ...i nie mogę w to uwierzyć, że wyjeżdżam. - tymi słowami zakończył Justin zwierzanie. - Chelsea, nie płacz. - delikatnie objął mnie.
- jak... jak.. - chlipałam. - mam nie płakać, jak to już... koniec? - zdołowałam się i mój płacz był jeszcze większy. Obok nas biegali wynajęci ludzie, którzy pakowali pozostałości i kursowali w tą i z powrotem. Wtuliłam się w bluzę Justina tak, że moje łzy się na niej znalazły.
- Sorry, masz mokrą bluzę przeze mnie. - wyciągnęłam z kieszeni chusteczkę i otarłam nią oczy. Zdawałam sobie sprawę z tego, że wyglądałam okropnie, bo przed wyjściem użyłam kredki i maskary w dojść dużych ilościach.
- Nie, trochę się rozmazałaś... - przejechał kciukami od jednego kącika mojego oka do drugiego.
- Justin, kończ pogawędkę i chodź na górę! - wydarła się jego stara.
- Tsa, zaraz! - krzyknął. - Poczekasz...
- Nie, nie, nie. - pociągnęłam głośno nosem. - Idę.
- To spotykamy się jutro o 19.30 uczcić Nowy Rok?
- Tak. Podejdę pod Twój dom.
- Dobrze, do zobaczenia. - pocałował mnie czule w usta i pobiegł, bo ta głupia kobieta, jego matka znów zaczęła go poganiać.
*
31 grudnia, 19.00
Byłam gotowa do wyjścia. Niecierpliwie czekałam w domu z Mią, Lily i Carmen na wyjście z domu. Ubrałam TEN zestaw. Oraz skórzaną kurteczkę. Włączyłam MTV , gdzie leciały największe hity 2010 roku.
- O, patrzcie! - krzyknęła entuzjastycznie Lily. - Justin Bieber...
- Ta... - odparłam.
- Chciałyśmy Ci powiedzieć... - zaczęła Mia. - Że jest nam z tego powodu bardzo przykro.
- Z jakiego powodu?
- Że Twój chłopak wyjeżdża. - zatrzymała wzrok na świetnie tańczącym 'moim chłopakiem'. Pożerała go wzrokiem.
- A tam. Nie zatrzymam go siłą. Jego wybór. Widać, to nie była prawdziwa miłość.
- Że co!? - krzyknęły wszystkie na raz wbijając wzrok we mnie.
- Co mam sądzić o chłopaku, który przyjął już do wiadomości to, że nasz związek rozpadł się?
- Nie rozpadł się. - zaprotestowała Carmen. - Będziecie go utrzymywać na odległość, jest skype, telefony, to prawie to samo.
- To samo!? - krzyknęła Mia. - Przecież to coś najgorszego. Jej chłopak będzie na drugim końcu Ameryki. - mocno zaakcentowała ostatnie słowo. - Nie przytuli jej, nie pocałuje jej! - wytrzeszczyła oczy na Carm.
- Wiesz co, dzięki. - skierowałam twarz w stronę Mii, która siedziała obok mnie i pobiegłam do łazienki, bo dłużej bym tego nie zniosła.' Nie przytuli jej, nie pocałuje jej'. Te słowa obijały mi się o uszy, mózg co chwilę. Ale co tu się oszukiwać. Taka jest prawda. Prawdopodobnie będziemy spotykać się tylko w wakacje. Usłyszałam pukanie.
- To Ja. - Ta.. Mia. Po co tu przyszła.?
- Nie chcę z nikim gadać. Chcę zostać sama!
- Przepraszam, Miśka. Bardzo. Nie chciałam tego powiedzieć.
Wierzyłam jej. W końcu najlepsza przyjaciółka nigdy nie zraniłaby mnie specjalnie. Otworzyłam drzwi.
- Nie masz za co przepraszać. To prawda. - posłałam jej 'uśmiech' o ile tak to można nazwać i skierowałam się do drzwi.
- Chodźmy. - rzekłam. Lilka wyłączyła mój telewizor do ostatniej chwili spoglądając w oczy JB, które zakańczały kolejny teledysk. Wszystkie 4 poszłyśmy pod dom Biebera.
Było strasznie zimno. Temperatura spadła może do 3 stopni , a Justin się spóźniał.
- Do cholery, dzwoń do tego dupka. - wkurzyła się Carmen. - Wszystkie tu skostniejemy.
- Okej, dzwonię.. - burknęłam. Wyciągnęłam z kopertówki telefon, już miałam wybierać do niego numer, ale to było niepotrzebne.
- Sorry, jestem! - krzyknął w biegu do bramy.
- Na szczęście! - odparła Carm. Popatrzyłam się na Mię, była czymś jakby przygnębiona.
- A ty co? - zagadałam do niej, gdy byłyśmy już w limuzynie Bieberka, który trzymał dłoń na moim udzie.
- Nic... - obróciła głowę do szyby.
- Tak w ogóle to gdzie zgubiłaś Dannyego!? - zaśmiała się Lily z końca limuzyny, przeglądając zapewne plotki w swoim palmtopie (klik). Mia popatrzyła się na nią załzawionymi oczami.
- Danny'ego już nie ma.
- Jak to!? - krzyknęliśmy wszyscy na raz.
- Normalnie. Zerwał ze mną. Ma inną. - widać było, że próbuje wytrzymać, nie płacząc. Zaciskała zębami dolną wargę.
- Inną? - zapytała Carmen przesiadając się w naszą stronę i pozostawiając Lily na końcu.
- No.. - Mia skierowała wzrok na mnie i Justina.
- Tak w ogóle dlaczego nam wcześniej nie powiedziałaś? - zapytałam ją groźnym tonem.
- Nie ma o czym gadać.
- To powiedz chociaż, która to? - rzekł JB.
- Pamiętacie Jasmine? - ciągnęła ze stoickim spokojem.
No jasne! Jasmine, która znów pokiereszowała komuś życie. Gdybym ją teraz zobaczyła, wyrwałabym jej wszystkie włosy z jej pustej, dennej głowy i rzuciła w nią kamieniami, wyśmiała, wytargała za bazarowe ciuchy i ... pobiła. Ta dziewczyna to samo zło.
Widziałam reakcję Justina, który popatrzył się na mnie okrągłymi oczyma.
- Ta dz*wka nigdy nie da nikomu spokoju... - powiedział zły. - Mia, nie przejmuj się. Zobaczysz, że oboje tego pożałują. Szmaciara.... - wyszeptał przez zaciśnięte zęby.
20.00
Dojechaliśmy na miejsce. Był to duży pałac, do którego przybywało coraz więcej młodzieży.
- Mam nadzieję, że podoba Ci się miejsce. - nieśmiało uchwycił moją dłoń.
- Tak... tu jest cudnie. - przyznałam podziwiając budynek.
Lily, Mia i Carmen rozpuściły się w powietrzu. Chciało mi się z nich śmiać, bo już wcześniej zapowiedziały taką akcję. Chcą nam dać 'nacieszyć się sobą'.
23.50
Przez cały wieczór była fajna atmosfera. Potańczyliśmy, wzięliśmy udział w konkursach, wygłupialiśmy się co chwilę. Nie przeżyję jego nieobecności.
Po pewnym czasie wyciągnęłam Justina na dwór, żeby przejść się w pobliskim skwerku.
- Cholera, nie mogę uwierzyć, że w końcu się od nich oderwę. - zaśmiał się gorzko pod nosem.
- Od kogo? - zdziwiłam się.
- Od rodziców.
- Nie oderwiesz się, jedziesz z nimi. - uniosłam rękę.
Justin posłał mi tajemniczy uśmieszek.
- Justin...
- Tak? - zapytał szybko.
- Bo czegoś tu nie rozumiem...
- Czego? Że zostaję z Tobą?
- Nie, nie rozumiem... że co!? - przystanęłam. Czy ja się przesłyszałam?
- To, że tu zostaję. Przeprowadzam się do Ushera.
- Nie...
- Tak.
- Robisz sobie żarty.
- Nie.
- Tak.
- Nie. - Już miałam powiedzieć kolejne tak, lecz nagle i nieoczekiwanie pocałował mnie w usta.
- Tak , Chelsea, Tak. Zostaję z Tobą. - Uśmiechnął się. I w tym momencie rzuciłam się mu na szyję. Piszczałam jak wariatka, która opuściła 30 wizyt u psychologa.
- omg! Tak się cieszę! - wskoczyłam mu 'na barana' z tej nieopisanej radości. XD Justin wiernie wytrzymał moje kilogramy i obkręcił mnie o 360 stopni. Postanowiłam zejść , żeby go nie przeciążyć. ;P
- Tak cię kocham.... - pocałował mnie po raz kolejny. - Nie wytrzymałbym przez Ciebie . - mówił w międzyczasie, gdy przerywał pocałunki. - Chelsea, jesteś... jesteś dla mnie najważniejsza.
- Nigdy. Przenigdy nie pozwolę Ci odejść. - wtuliłam się w jego tors.
Przed nami był TAKI widok. W tle, na sali leciała piosenka ' That should be me.'
*
4 stycznia 2011, na ulicy przy domu JB
Dzień domniemanego wyjazdu Biebera. Już płakałabym w poduszkę, lecz... nie robię tego. Znacznie milsze i zabawniejsze zajęcie jest żegnać państwa Bieberów, czyli Rebekkę i Josha Bieber. Dwa materialne postrachy na wróble. Swoją drogą, matka mojego ukochanego powinna zainwestować w kremy na zmarszczki, bo przez stresy, że ma za mało kasy na nowe perfumy i apaszki - jakoś postarzała się.
- Josh! - krzyknęła zachrypniętym głosem. - Jooooosh! Wsiadaj, wyjeżdżamy. - Popatrzyła się jeszcze raz na Justina , który nie wykazywał żadnych uczuć.
- Nie pożegnasz się? - zapytałam zniesmaczona zachowaniem tej rodziny.
- Wisi mi to. Dla mnie liczy się to, że zostaję tutaj, blisko Ciebie. Oni niech sobie jadą. Tak szczerze, to nie są dla mnie ważni.
Nic nie powiedziałam. Tylko pocałowałam go w policzek.
- Eeeeej, to ja tu Tobie z takimi wyznaniami, a ty co? - popatrzył się na mnie smutno.
- Wariat. - uderzyłam go lekko za tą uwagę. Jednak on nic sobie z tego nie zrobił, tylko zaczął przybliżać się do mnie, więc zburzyłam mu fryzurę wymykając się dołem na bok.
- Osz ty.! - krzyknął ze śmiechem a ja zaczęłam uciekać za najbliższe drzewo.
- Nie dogonisz mnie. - przedrzeźniałam się z nim.
- Założysz się? - przyspieszył i już po chwili poczułam jego dłoń na moim ramieniu.
Obróciłam się i se śmiechem robiłam małe kroki do tyłu. Justin szybko złapał mnie w talii i zgięłam się w pół śmiejąc się.
- Idziemy na lody? - Zapytał. popatrzyłam się na jego słodkie iskierki w oczach.
- W takie zimno? - zdziwiłam się.
- Ty mnie rozpalasz. - tym razem sam zburzył sobie fryzurę i zaczął udawać lwa.
- Justin, co ty robisz człowieku!? - podszedł do niego Usher. Znów zaczęłam się śmiać, bo ten lew był nieudolnie wykonywany.
- Usher, yoł. - przywitał się z nim w jakiś dziwny sposób, robiąc dziwne rzeczy z rękami i... rapując.
- Yoł stary. - odparł uśmiechając się do mnie szeroko. - Witaj, Chelsea. - podał mi rękę. - To co, może zaprosisz laskę do studia nagraniowego? Wszystko przyszykowane. Nauczyła się pewnie tekstu na pamięć? - zerknął w moją stronę.
- Piosenka? Jaka? - kolejne zdziwienie.
- Ush!!! - krzyknął w stronę Ushera. - To miała być NIESPODZIANKA. - powiedział zażenowany i złapał się za głowę.
- Ale o co chodzi? - zapytałam. Facet popatrzył się na mnie i JB.
- No... - zaśmiał się. - To ja idę do studia. - Czekam.
Nachylił się nad Bieberem.
- A ty jej powiedz o co kaman. - powiedział tak głośno, że wszystko usłyszałam.
- No, gadaj. - zaśmiałam się do Bieberka.
- Zaśpiewasz ze mną piosenkę? - no tego się nie spodziewałam...
- Och... Serio? - zapytałam dla pewności.
- Tak... Tytuł to Overboard. Będzie na mojej płycie, debiutanckiej. - położył mi z powrotem dłonie na talii. - Bardzo mi na tym zależy. I mam też nadzieję, że... wyjedziesz ze mną w trasę. Bo ta niespodzianka nie polega tylko na nagraniu jednej piosenki ze mną. Załatwiłem Ci możliwość kontraktu z moją wytwórnią.
- Nie, żartujesz... - moja szczęka opadła. - OMG, Justin... nie wiem co powiedzieć.
- Możesz podziękować i przyjąć te 3 oferty. - na jego twarzyzagościł wielki i promienny uśmiech.
Dałam mu całusa i wybrałam się z nim w stronę studia nagraniowego. Najpierw zaszliśmy do budki z lodami. Oczywiście, zamówiłam ananasowe. Jak przy naszym pierwszym spotkaniu, ah..
W drodze towarzyszyli nam paparazzi. I wtedy coś sobie uświadomiłam. Jak potoczy się moje życie, gdy przy jego boku zostanę sławna?
Odpowiedź przeczytacie w finałowym rozdziale, gdzie wyjaśnią się wszystkie sprawy.
-------------------
Ha, ha! mam już pomysły na nowe opowiadanie. :) Te komentarze wszystkie skłoniły mnie do zastanowienia się, czy kończyć, czy nie. Chciałabym pisać dalej, ale nie mam pomysłów, więc musicie mi wybaczyć...
Spieprzyłam końcówkę opowiadania. x[
Mam nadzieję, ze miło wam się czytało to całe opowiadanie. Dziękuję za wszystkie komentarze (ogółem 136) za dodawanie się do obserwatorów (32 osoby). A najbardziej za motywację do dalszego pisania. Za kilka dni nowa notka która ukaże losy bohaterów, jakie ich czekają w przyszłości.
Obiecuję, że kolejne opowiadanie będzie bardziej dopracowane. : D
A ten tytuł to przez przecudowną, romantyczną piosenkę 'Kesey' którą odkryła moja przyjaciółka Wanessa. :D Pozdro dla Ciebie. [And you neever eever let me in... . Och, kocham tą piosenkę < 3]
Rozdział dedykuję wszystkim nieszczęśliwie zakochanym.
<333
Kocham Was.
Love, Peace.
Truskawkowa.
środa, 25 sierpnia 2010
27 Rozdział 'Para młoda i ostatni taniec.'
W POPRZEDNIM ROZDZIALE:
'- Już wiemy, kiedy się odbędzie nasz ślub. - Matka przy ostatnim słowie popatrzyła się zalotnie na Luisa. - 23 grudnia. '
'- Bo jesteś najlepszą dziewczyną na świecie i w dodatku cała moja.Chcę cię w końcu gdzieś zabrać, bo głupio mi, że od jakiegoś czasu nie możemy nigdzie wyjść. - wtedy Bieber podniósł całe jego 53 kg , czyli mnie i tak zaczął schodzić po schodach.'
'- Justin... - chwyciłam jego dłoń. - Ja.. nie wyjadę z Tobą. - spłynęła mi samotna łza po policzku. - Przepraszam. - w moim gardle powstała znajoma gula, która uniemożliwiła mi mówienie. Poruszałam tylko ustami,które układały się wyraz: 'Przepraszam.'
***
15 grudnia, 12.00
Siedzieliśmy na zimnej ławce w parku. Chude, przemarznięte gałęzie drzew lekko uginały się pod śnieżnobiałym puchem. Zza szarych chmur przebijało się niewyraźnie słońce.
- Więc kiedy wyjeżdżasz? - zapytałam po meczącej ciszy.
- Od razu po nowym roku. - Justin momentalnie posmutniał.
- A... co będzie z nami? - w tym momencie wtuliłam swoją głowę w jego ramię.
Justin zaczął kopać nogą śnieg.
- Chelsea, nie mam pojęcia. Kocham cię, chcę z Tobą być, ale nic na to nie poradzę.
- Jasne... Tylko nie wyobrażam sobie związku na odległość. - powiedziałam lekko piskliwym głosem gładząc jego rękę.
- Cholernie będę za Tobą tęsknił. - jego głos niebezpiecznie zadrżał. - Tak szczerze to... jesteś dla mnie wszystkim.
- Och... - przeczesałam palami jego włosy i pocałowałam w kącik ust.
- Jesteś moją pierwszą miłością. Szaleję na Twoim punkcie i nie wiem, czy wytrzymam tam chociaż tydzień bez Ciebie. Wiesz jak trudno mi było w tych wszystkich trasach wytrzymać.? W moich pokojach hotelowych zawsze rozstawiałem sobie zdjęcia na szafkach, żebyś chociaż tak była ze mną obecna. Nie mogłem przestać myśleć o Tobie. - objął mnie mocniej ramieniem i ciągle patrzył mi się prosto w oczy.
- Dlaczego wyjeżdżasz, Justin? Nie możesz zostać tutaj?
- Myślisz że ja wiem? Moi starzy o tym decydują. To jest ich kolejny kaprys. 'Wszystkie gwiazdy tam mieszkają i my też musimy.' - zaczął naśladować swoją matkę damskim głosem. - Już nawet kupili ten dom w Hollywood, bez wahania. Dla nich moje zdanie się nie liczy. To są materialiści.
- Czyli mamy dla siebie tylko pół miesiąca... - przegryzłam wargę.
- Na to wygląda. - odparł patrząc się w nieokreślony punkt w dal.
*
21 grudnia
Cały dzień chodziłam z Lily po sklepach w poszukiwaniu odpowiedniej kiecki na wesele. Mierzyłam naprawdę dużo, dużo sukienek. Były strasznie drogie, lub nie odpowiednie do okazji, za małe lub za duże. Przy ostatnim sklepie zatrzymałam się w wejściu.
- To ostatni sklep. Muszę coś tu znaleźć. Chodźmy. - machnęłam ręką w powietrzu i podeszłam do wieszaków z sukienkami. Wyciągałam po kolei i poddawałam je ekspertyzie Lilce.
- Nie. Nie. Ta też nie. no co ty! - krzyczała co chwilę.
- A ta? - wyciągnęłam ładną, jasnobeżową sukienkę. (klik)
- Jest... przepiękna! - krzyknęłam.
- Taa. Idź ja przymierz, bo innej, ładniejszej nie znajdziesz. - Popchnęła mnie do przymierzalni. Gdy ją ubrałam, popatrzyłam w lustro.
- Śliczna... - Yhh, zaczynam gadać do siebie. Odgarnęłam zasłonkę i pokazałam się przyjaciółce.
- Bierz ją! - wygłosiła z uśmiechem na twarzy.
- Okej, ale ile kosztuje? - zaczęłam szukać metki. - 100 dolców! No, nawet tanio, kupuję. - podskoczyłam ucieszona.
*
23 grudnia, dzień ślubu, 8.00
Budzik Rose dzwonił na cały dom. Wyskoczyłam z łóżka, bo dziś czekało na mnie dużo obowiązków. Wzięłam prysznic, wskoczyłam w wygodne ubrania i równo o 08.20 byłam w kuchni i siedziałam przy stole ze starszymi.
- Będziesz musiała nam pomóc, Chelsea. Sami się nie wyrobimy. Musisz: zadzwonić do sali i zapytać, czy wszystko gotowe, podejść do kateringu, potem ze mną do krawcowej, wykombinować mi coś starego, nowego , pożyczonego , niebieskiego, podskoczyć do kwiaciarni po wiązankę o 13.00...
- I co jeszcze, ukraść gwiazdkę z nieba? - przerwałam jej monolog. Matka popatrzyła się niemiłym wzrokiem w moją stronę.
- To wszystko. - zdziwił się Luis.
- Uff... - odetchnęłam. - Jak miło.
- Tu masz kartkę, żebyś nie zapomniała... - podała mi biały skrawek papieru. - Weź koleżankę do pomocy. - zaproponowała.
- Okej... - powiedziałam drwiąco. - Idę, bo się nie wyrobię. Pa. - wstałam od stołu, zwinęłam torbę i sweter, który wisiał na przedpokoju.
Czasami już mam tego dosyć. Rose - nic nie robi. Bo 'jest młodsza'. O rok. Zamachnęłam drzwi z całej siły. Śnieg, który był na dachu spadł na mnie.
- Super... - warknęłam i strzepałam z głowy biały puch. Jak na złość, schodząc szybko po schodach , upadłam.
- Cholera!!! - krzyknęłam głośno.
- Co jest!? Coś ci się stało!? - krzyknął ktoś.
Moja twarz była wbita w ziemię. Podniosłam się na rękach. Justin patrzył się na mnie z przekrzywioną głową przestraszony.
- Nic. - warknęłam cicho podnosząc się.
- Pomóc Ci?
- Poradzę sobie! - odparłam.
Po raz kolejny strzepałam z siebie śnieg i tym razem uważnie poszłam do końca. Otworzyłam bramę i przeszłam przez nią omijając Biebera jak powietrze.
- O co ci znowu chodzi? - te słowa mnie zatrzymały. Odwróciłam się ze skwaszona miną. - Co znów zrobiłem źle?
- Nic... Sorry ,mam zły dzień. Do zobaczenia na weselu, o 14. - pomachałam mu z uśmiechem i odwróciłam się. Plecami do niego moja mina była inna. Oczy miałam całe zaszklone. Działo się ze mną coś złego.
Popatrzyłam się w lewo, potem w prawo. Miałam w sobie jakąś pustkę. Okej. Czas się pozbierać, teraz muszę znaleźć te stare i nowe rzeczy itp. Poszłam w stronę domu Lily. Może razem coś wykombinujemy, jest taka zaradna.
- Podwieźć gdzieś? - to znów Justin. Prawdopodobnie szedł za mną całą drogę.
- Nie, dzięki. - na moich plecach poczułam jego ciepłą dłoń. Zatrzymał mnie.
- Czy nie możemy spędzić tych ostatnich dni nie kłócąc się? Bardzo mi na tym zależy.
- A kto się kłóci? - uniosłam brwi.
- Nie udawaj. - powiedział cierpko. - Pogadajmy szczerze.
- Teraz nie mogę... Daj mi trochę czasu. Pogadamy na weselu, dziś mam dużo obowiązków. - spojrzałam mu w oczy i wyczekiwałam na jego reakcje. Patrzył się na mnie kręcąc z niedowierzaniem głową. Smutnym krokiem poszłam dalej.
*
23 grudnia, u Lily, 9.00
- Więc tak . Twoja mama ma mową sukienkę. Tu masz niebieską spinkę-różę. Moja mama pożycza Twojej mamie... - podeszła do parapetu i zaczęła grzebać w kosmetyczce. - perfumy francuskie, które chciała. Jeszcze coś starego. Najlepiej rodzinny pierścionek. - Prawą rękę założyła na biodro.
- Tak! - krzyknęłam. - Nawet wiem jaki pierścionek. Okej, to chyba tyle. Podjedziesz ze mną do kateringu?
- Dobrze. - przytaknęła.
- A teraz zadzwonię do właścicieli sali weselnej. - wyciągnęłam z kieszeni spodni telefon i wystukałam odpowiedni numer. Dowiedziałam się, że wszystko jest gotowe. Weszłyśmy z domu do Luisa, żebyśmy pojechały sprawdzić żarcie i dopilnować menu. Na szczęście był tak miły, że bez zastanowienia wsiadł w samochód i zrobił to, o co go prosiłyśmy. Tam też się wszystko zgadzało. Dania były gotowe. Butelki picia i alkoholu także były w odpowiednich ilościach.Ustaliłam jeszcze złożenie serwetek i bukiety, jakie mają znaleźć się na stołach oraz komplet sztućców. Gdy wszystko było dopięte tam na ostatni guzik, pojechałyśmy samochodem z powrotem do domu. Tam czekała już krawcowa. Zobaczyłam na stołku matkę. Wyglądała prześlicznie. Krawcowa robiła ostatnie poprawki, wszywała cekiny i róże. Doradzałam, co się jeszcze może na niej znaleźć, gdzie podszyć i co poprawić. To świetna zabawa, od razu poprawił mi się humor.
Czas zleciał naprawdę szybko. Nim się obejrzałyśmy wszystkie trzy, była już...
13.30
Samochód był zarąbisty. Śliczne, różowe róże na masce, z tyłu kokardki i bukiecik, po bokach też były ozdoby. BMW. Ktoś na rejestracje samochodu przymocował inną, z napisem 'Para młoda'. Byliśmy gotowi. Lily poszła pod dom i stamtąd wyjechała z rodziną pod kościół. W samochodzie siedział kierowca Harry, młodszy brat Luisa, na oko 25 lat, para młoda i ja. Rose nie zaznała tego zaszczytu i pojechała z innymi.
Przed kościołem było dużo ludzi. Zza rogu nagle wyskoczył kościelny w czerwonym garniturze. ;D
- Ślub się zaczyna, można już wchodzić do kościoła.
Matka zaczęła z nim dyskutować, a ja w tym czasie pobiegłam do pierwszej ławki. po chwili rozległy się pierwsze nuty melodii ślubnej [wiecie, o co mi chodzi. XD]. Oglądnęłam się do tyłu, żeby wyśledzić mamę, która podchodziła do ołtarza z Luisem. I nagle zobaczyłam jego. Justin. Siedział 3 rzędy za mną. Wyglądał niesamowicie przystojnie w tym garniturze... Czasem mam wrażenie, że zamienię się w szaloną fankę i zacznę piszczeć na jego widok, bo jest tak niesamowicie ładny. ;)
Po złożonej przysiędze założyli sobie na ręce obrączki i pocałowali się. Bardzo się wzruszyłam , bo przypomniałam sobie zmarłego ojca. Mama mówiła mi, że wzięli ślub po kryjomu, szybko, bez gości i rozmachu, w urzędzie stanu cywilnego, ponieważ bardzo się kochali (jakie to romantyczne, ah...). Marzyli o kościelnym, ale zabrakło czasu... Wszystko zniszczył wypadek, który odebrał mu życie. Zamyśliłam się , ale ktoś wyrwał mnie z tego. Harry, kierowca samochodu.
- Pomóż mi z tym ryżem. - uśmiechnął się zakłopotany. - Rozdaj gościom te paczuszki i poproś, żeby go wysypali na parę przy wejściu. Ja nie dam rady. Muszę iść do samochodu i wcześniej kręcić film. - dopiero teraz się kapnęłam, że ma w ręce małą kamerę.
- Jasne. - uśmiechnęłam się i odebrałam paczuszki ryżu. W drodze do wyjścia porozdawałam je, a sama zostawiłam sobie dwie. Swoją drogą to głupi pomysł, żeby szykować takie paczki i wprowadzać zamęt.
I tak też było, jak mówił Harry. Goście sypali ryżem. Mama wprost promieniowała radością łapiąc go w dłonie.
20.00
Byłam na spacerze, ponieważ w sali panował zaduch i goście tańczyli idiotyczną piosenkę typu kaczuchy. Usłyszałam, że teraz grają inną, przyzwoitą piosenkę, więc skierowałam się do sali. Przy wejściu ktoś mnie złapał za rękę. Przestraszyłam się. Uścisk był mocny i stanowczy, pociągnął mnie do tyłu.
- Justin, co ty robisz.? - wolną ręką próbowałam się uwolnić.
- Pogadajmy teraz. - odparł. Przystałam na tą propozycję i poszłam z nim na tyły Hotelu "Pałacyk Atlanta", gdzie świętowaliśmy. Kilka metrów przed nami stała brama, za którą był 'spad' na dół i rozlegał się prześliczny widok na wioski za Atlantą i rzekę przy malowniczym kościele. Wszystko było w tak jakby dolinie. W blasku księżyca pejzaż prezentował się romantycznie i wprost nieziemsko... Przysiedliśmy sobie na drewnianej ławce.
- Możesz mi powiedzieć w końcu, dlaczego jesteś taka oschła? - zaczął.
- Justin... - chciałam mu przypiec, jakim jest draniem i typem faceta, ale sobie oszczędziłam. Odetchnęłam głęboko. - Nie wiem, co się ze mną dzieje. Na wszystkich warczę. Jestem jak cykająca bomba. - zaśmiałam się, ale Justin tego nie podłapał, tylko popatrzył się na mnie pytająco.
- To nie jest śmieszne. Omijasz mnie szerokim łukiem od kilku dni.
- Wiem i przepraszam. Jestem idiotką, powinnam iść do zakładu psychiatrycznego, bo już z tym nie wytrzymuję. Tak cię kocham, że nie chcę patrząc na Ciebie jeszcze bardziej cię pokochać. Tak, to poplątane... - zauważyłam otwarte usta Biebera z wrażenia. - ...ale jestem pełna takich...
- ...słodkich sprzeczności? - podsunął.
- No tak. Może nie słodkich, ale dziwnych. - uśmiechnęłam się na widok jego lśniących oczu, które tak namiętnie wpatrywały się w moje usta. Wiedziałam, że gdyby nie bylibyśmy w tym miejscu, tylko na przykład u mnie, Justin wykorzystałby okazję bliskości swej dziewczyny, którą na każdym kroku pożera wzrokiem. I wiedziałam, że mnie zaraz pocałuje. Ta jego mina skupiająca się na moich wargach jest mi doskonale znana. Najpierw zaczął niewinnie. Nie miałam zamiaru odrywać się od niego, bo powiedzmy, ze to był prezent za te wszystkie 'ciche dni', że tak to nazwę. Potem zwykły pocałunek przerodził się w bardzo namiętny.
- Najchętniej bym nigdy nie przestawał, ale jeszcze musimy się tam pokazać... - wplótł swą dłoń w moją.
- Chodźmy.. - powiedziałam cicho jeszcze go całując. - Słyszę wolną piosenkę. - rzekłam podsuwając mu pomysł.
- Zatańczysz.? - zapytał.
- Pewnie.
To był prawdopodobnie nasz ostatni taniec.
-------------------------
Och, aż szkoda to kończyć. XD Ale na serio nie mam już żadnych pomysłów na 2 część. Na 85,5 % zdecyduję się na nowe opowiadanie na tym blogu. :)
Kolejny rozdział będzie ostatnim lub przedostatnim. Mam pomysł w głowie, ale jeszcze nie przelany na worda. ;D Dlatego nie wiem, ile ich wyjdzie. Ale to nie ważne. Dzięki za wszystkie komentarze. Bardzo jestem szczęśliwa z tego, że podoba Wam się to, co tworzę. <3
Kolejny jak będzie 7 komentarzy, standardowo. :D
Pa.; **
'- Już wiemy, kiedy się odbędzie nasz ślub. - Matka przy ostatnim słowie popatrzyła się zalotnie na Luisa. - 23 grudnia. '
'- Bo jesteś najlepszą dziewczyną na świecie i w dodatku cała moja.Chcę cię w końcu gdzieś zabrać, bo głupio mi, że od jakiegoś czasu nie możemy nigdzie wyjść. - wtedy Bieber podniósł całe jego 53 kg , czyli mnie i tak zaczął schodzić po schodach.'
'- Justin... - chwyciłam jego dłoń. - Ja.. nie wyjadę z Tobą. - spłynęła mi samotna łza po policzku. - Przepraszam. - w moim gardle powstała znajoma gula, która uniemożliwiła mi mówienie. Poruszałam tylko ustami,które układały się wyraz: 'Przepraszam.'
***
15 grudnia, 12.00
Siedzieliśmy na zimnej ławce w parku. Chude, przemarznięte gałęzie drzew lekko uginały się pod śnieżnobiałym puchem. Zza szarych chmur przebijało się niewyraźnie słońce.
- Więc kiedy wyjeżdżasz? - zapytałam po meczącej ciszy.
- Od razu po nowym roku. - Justin momentalnie posmutniał.
- A... co będzie z nami? - w tym momencie wtuliłam swoją głowę w jego ramię.
Justin zaczął kopać nogą śnieg.
- Chelsea, nie mam pojęcia. Kocham cię, chcę z Tobą być, ale nic na to nie poradzę.
- Jasne... Tylko nie wyobrażam sobie związku na odległość. - powiedziałam lekko piskliwym głosem gładząc jego rękę.
- Cholernie będę za Tobą tęsknił. - jego głos niebezpiecznie zadrżał. - Tak szczerze to... jesteś dla mnie wszystkim.
- Och... - przeczesałam palami jego włosy i pocałowałam w kącik ust.
- Jesteś moją pierwszą miłością. Szaleję na Twoim punkcie i nie wiem, czy wytrzymam tam chociaż tydzień bez Ciebie. Wiesz jak trudno mi było w tych wszystkich trasach wytrzymać.? W moich pokojach hotelowych zawsze rozstawiałem sobie zdjęcia na szafkach, żebyś chociaż tak była ze mną obecna. Nie mogłem przestać myśleć o Tobie. - objął mnie mocniej ramieniem i ciągle patrzył mi się prosto w oczy.
- Dlaczego wyjeżdżasz, Justin? Nie możesz zostać tutaj?
- Myślisz że ja wiem? Moi starzy o tym decydują. To jest ich kolejny kaprys. 'Wszystkie gwiazdy tam mieszkają i my też musimy.' - zaczął naśladować swoją matkę damskim głosem. - Już nawet kupili ten dom w Hollywood, bez wahania. Dla nich moje zdanie się nie liczy. To są materialiści.
- Czyli mamy dla siebie tylko pół miesiąca... - przegryzłam wargę.
- Na to wygląda. - odparł patrząc się w nieokreślony punkt w dal.
*
21 grudnia
Cały dzień chodziłam z Lily po sklepach w poszukiwaniu odpowiedniej kiecki na wesele. Mierzyłam naprawdę dużo, dużo sukienek. Były strasznie drogie, lub nie odpowiednie do okazji, za małe lub za duże. Przy ostatnim sklepie zatrzymałam się w wejściu.
- To ostatni sklep. Muszę coś tu znaleźć. Chodźmy. - machnęłam ręką w powietrzu i podeszłam do wieszaków z sukienkami. Wyciągałam po kolei i poddawałam je ekspertyzie Lilce.
- Nie. Nie. Ta też nie. no co ty! - krzyczała co chwilę.
- A ta? - wyciągnęłam ładną, jasnobeżową sukienkę. (klik)
- Jest... przepiękna! - krzyknęłam.
- Taa. Idź ja przymierz, bo innej, ładniejszej nie znajdziesz. - Popchnęła mnie do przymierzalni. Gdy ją ubrałam, popatrzyłam w lustro.
- Śliczna... - Yhh, zaczynam gadać do siebie. Odgarnęłam zasłonkę i pokazałam się przyjaciółce.
- Bierz ją! - wygłosiła z uśmiechem na twarzy.
- Okej, ale ile kosztuje? - zaczęłam szukać metki. - 100 dolców! No, nawet tanio, kupuję. - podskoczyłam ucieszona.
*
23 grudnia, dzień ślubu, 8.00
Budzik Rose dzwonił na cały dom. Wyskoczyłam z łóżka, bo dziś czekało na mnie dużo obowiązków. Wzięłam prysznic, wskoczyłam w wygodne ubrania i równo o 08.20 byłam w kuchni i siedziałam przy stole ze starszymi.
- Będziesz musiała nam pomóc, Chelsea. Sami się nie wyrobimy. Musisz: zadzwonić do sali i zapytać, czy wszystko gotowe, podejść do kateringu, potem ze mną do krawcowej, wykombinować mi coś starego, nowego , pożyczonego , niebieskiego, podskoczyć do kwiaciarni po wiązankę o 13.00...
- I co jeszcze, ukraść gwiazdkę z nieba? - przerwałam jej monolog. Matka popatrzyła się niemiłym wzrokiem w moją stronę.
- To wszystko. - zdziwił się Luis.
- Uff... - odetchnęłam. - Jak miło.
- Tu masz kartkę, żebyś nie zapomniała... - podała mi biały skrawek papieru. - Weź koleżankę do pomocy. - zaproponowała.
- Okej... - powiedziałam drwiąco. - Idę, bo się nie wyrobię. Pa. - wstałam od stołu, zwinęłam torbę i sweter, który wisiał na przedpokoju.
Czasami już mam tego dosyć. Rose - nic nie robi. Bo 'jest młodsza'. O rok. Zamachnęłam drzwi z całej siły. Śnieg, który był na dachu spadł na mnie.
- Super... - warknęłam i strzepałam z głowy biały puch. Jak na złość, schodząc szybko po schodach , upadłam.
- Cholera!!! - krzyknęłam głośno.
- Co jest!? Coś ci się stało!? - krzyknął ktoś.
Moja twarz była wbita w ziemię. Podniosłam się na rękach. Justin patrzył się na mnie z przekrzywioną głową przestraszony.
- Nic. - warknęłam cicho podnosząc się.
- Pomóc Ci?
- Poradzę sobie! - odparłam.
Po raz kolejny strzepałam z siebie śnieg i tym razem uważnie poszłam do końca. Otworzyłam bramę i przeszłam przez nią omijając Biebera jak powietrze.
- O co ci znowu chodzi? - te słowa mnie zatrzymały. Odwróciłam się ze skwaszona miną. - Co znów zrobiłem źle?
- Nic... Sorry ,mam zły dzień. Do zobaczenia na weselu, o 14. - pomachałam mu z uśmiechem i odwróciłam się. Plecami do niego moja mina była inna. Oczy miałam całe zaszklone. Działo się ze mną coś złego.
Popatrzyłam się w lewo, potem w prawo. Miałam w sobie jakąś pustkę. Okej. Czas się pozbierać, teraz muszę znaleźć te stare i nowe rzeczy itp. Poszłam w stronę domu Lily. Może razem coś wykombinujemy, jest taka zaradna.
- Podwieźć gdzieś? - to znów Justin. Prawdopodobnie szedł za mną całą drogę.
- Nie, dzięki. - na moich plecach poczułam jego ciepłą dłoń. Zatrzymał mnie.
- Czy nie możemy spędzić tych ostatnich dni nie kłócąc się? Bardzo mi na tym zależy.
- A kto się kłóci? - uniosłam brwi.
- Nie udawaj. - powiedział cierpko. - Pogadajmy szczerze.
- Teraz nie mogę... Daj mi trochę czasu. Pogadamy na weselu, dziś mam dużo obowiązków. - spojrzałam mu w oczy i wyczekiwałam na jego reakcje. Patrzył się na mnie kręcąc z niedowierzaniem głową. Smutnym krokiem poszłam dalej.
*
23 grudnia, u Lily, 9.00
- Więc tak . Twoja mama ma mową sukienkę. Tu masz niebieską spinkę-różę. Moja mama pożycza Twojej mamie... - podeszła do parapetu i zaczęła grzebać w kosmetyczce. - perfumy francuskie, które chciała. Jeszcze coś starego. Najlepiej rodzinny pierścionek. - Prawą rękę założyła na biodro.
- Tak! - krzyknęłam. - Nawet wiem jaki pierścionek. Okej, to chyba tyle. Podjedziesz ze mną do kateringu?
- Dobrze. - przytaknęła.
- A teraz zadzwonię do właścicieli sali weselnej. - wyciągnęłam z kieszeni spodni telefon i wystukałam odpowiedni numer. Dowiedziałam się, że wszystko jest gotowe. Weszłyśmy z domu do Luisa, żebyśmy pojechały sprawdzić żarcie i dopilnować menu. Na szczęście był tak miły, że bez zastanowienia wsiadł w samochód i zrobił to, o co go prosiłyśmy. Tam też się wszystko zgadzało. Dania były gotowe. Butelki picia i alkoholu także były w odpowiednich ilościach.Ustaliłam jeszcze złożenie serwetek i bukiety, jakie mają znaleźć się na stołach oraz komplet sztućców. Gdy wszystko było dopięte tam na ostatni guzik, pojechałyśmy samochodem z powrotem do domu. Tam czekała już krawcowa. Zobaczyłam na stołku matkę. Wyglądała prześlicznie. Krawcowa robiła ostatnie poprawki, wszywała cekiny i róże. Doradzałam, co się jeszcze może na niej znaleźć, gdzie podszyć i co poprawić. To świetna zabawa, od razu poprawił mi się humor.
Czas zleciał naprawdę szybko. Nim się obejrzałyśmy wszystkie trzy, była już...
13.30
Samochód był zarąbisty. Śliczne, różowe róże na masce, z tyłu kokardki i bukiecik, po bokach też były ozdoby. BMW. Ktoś na rejestracje samochodu przymocował inną, z napisem 'Para młoda'. Byliśmy gotowi. Lily poszła pod dom i stamtąd wyjechała z rodziną pod kościół. W samochodzie siedział kierowca Harry, młodszy brat Luisa, na oko 25 lat, para młoda i ja. Rose nie zaznała tego zaszczytu i pojechała z innymi.
Przed kościołem było dużo ludzi. Zza rogu nagle wyskoczył kościelny w czerwonym garniturze. ;D
- Ślub się zaczyna, można już wchodzić do kościoła.
Matka zaczęła z nim dyskutować, a ja w tym czasie pobiegłam do pierwszej ławki. po chwili rozległy się pierwsze nuty melodii ślubnej [wiecie, o co mi chodzi. XD]. Oglądnęłam się do tyłu, żeby wyśledzić mamę, która podchodziła do ołtarza z Luisem. I nagle zobaczyłam jego. Justin. Siedział 3 rzędy za mną. Wyglądał niesamowicie przystojnie w tym garniturze... Czasem mam wrażenie, że zamienię się w szaloną fankę i zacznę piszczeć na jego widok, bo jest tak niesamowicie ładny. ;)
Po złożonej przysiędze założyli sobie na ręce obrączki i pocałowali się. Bardzo się wzruszyłam , bo przypomniałam sobie zmarłego ojca. Mama mówiła mi, że wzięli ślub po kryjomu, szybko, bez gości i rozmachu, w urzędzie stanu cywilnego, ponieważ bardzo się kochali (jakie to romantyczne, ah...). Marzyli o kościelnym, ale zabrakło czasu... Wszystko zniszczył wypadek, który odebrał mu życie. Zamyśliłam się , ale ktoś wyrwał mnie z tego. Harry, kierowca samochodu.
- Pomóż mi z tym ryżem. - uśmiechnął się zakłopotany. - Rozdaj gościom te paczuszki i poproś, żeby go wysypali na parę przy wejściu. Ja nie dam rady. Muszę iść do samochodu i wcześniej kręcić film. - dopiero teraz się kapnęłam, że ma w ręce małą kamerę.
- Jasne. - uśmiechnęłam się i odebrałam paczuszki ryżu. W drodze do wyjścia porozdawałam je, a sama zostawiłam sobie dwie. Swoją drogą to głupi pomysł, żeby szykować takie paczki i wprowadzać zamęt.
I tak też było, jak mówił Harry. Goście sypali ryżem. Mama wprost promieniowała radością łapiąc go w dłonie.
20.00
Byłam na spacerze, ponieważ w sali panował zaduch i goście tańczyli idiotyczną piosenkę typu kaczuchy. Usłyszałam, że teraz grają inną, przyzwoitą piosenkę, więc skierowałam się do sali. Przy wejściu ktoś mnie złapał za rękę. Przestraszyłam się. Uścisk był mocny i stanowczy, pociągnął mnie do tyłu.
- Justin, co ty robisz.? - wolną ręką próbowałam się uwolnić.
- Pogadajmy teraz. - odparł. Przystałam na tą propozycję i poszłam z nim na tyły Hotelu "Pałacyk Atlanta", gdzie świętowaliśmy. Kilka metrów przed nami stała brama, za którą był 'spad' na dół i rozlegał się prześliczny widok na wioski za Atlantą i rzekę przy malowniczym kościele. Wszystko było w tak jakby dolinie. W blasku księżyca pejzaż prezentował się romantycznie i wprost nieziemsko... Przysiedliśmy sobie na drewnianej ławce.
- Możesz mi powiedzieć w końcu, dlaczego jesteś taka oschła? - zaczął.
- Justin... - chciałam mu przypiec, jakim jest draniem i typem faceta, ale sobie oszczędziłam. Odetchnęłam głęboko. - Nie wiem, co się ze mną dzieje. Na wszystkich warczę. Jestem jak cykająca bomba. - zaśmiałam się, ale Justin tego nie podłapał, tylko popatrzył się na mnie pytająco.
- To nie jest śmieszne. Omijasz mnie szerokim łukiem od kilku dni.
- Wiem i przepraszam. Jestem idiotką, powinnam iść do zakładu psychiatrycznego, bo już z tym nie wytrzymuję. Tak cię kocham, że nie chcę patrząc na Ciebie jeszcze bardziej cię pokochać. Tak, to poplątane... - zauważyłam otwarte usta Biebera z wrażenia. - ...ale jestem pełna takich...
- ...słodkich sprzeczności? - podsunął.
- No tak. Może nie słodkich, ale dziwnych. - uśmiechnęłam się na widok jego lśniących oczu, które tak namiętnie wpatrywały się w moje usta. Wiedziałam, że gdyby nie bylibyśmy w tym miejscu, tylko na przykład u mnie, Justin wykorzystałby okazję bliskości swej dziewczyny, którą na każdym kroku pożera wzrokiem. I wiedziałam, że mnie zaraz pocałuje. Ta jego mina skupiająca się na moich wargach jest mi doskonale znana. Najpierw zaczął niewinnie. Nie miałam zamiaru odrywać się od niego, bo powiedzmy, ze to był prezent za te wszystkie 'ciche dni', że tak to nazwę. Potem zwykły pocałunek przerodził się w bardzo namiętny.
- Najchętniej bym nigdy nie przestawał, ale jeszcze musimy się tam pokazać... - wplótł swą dłoń w moją.
- Chodźmy.. - powiedziałam cicho jeszcze go całując. - Słyszę wolną piosenkę. - rzekłam podsuwając mu pomysł.
- Zatańczysz.? - zapytał.
- Pewnie.
To był prawdopodobnie nasz ostatni taniec.
-------------------------
Och, aż szkoda to kończyć. XD Ale na serio nie mam już żadnych pomysłów na 2 część. Na 85,5 % zdecyduję się na nowe opowiadanie na tym blogu. :)
Kolejny rozdział będzie ostatnim lub przedostatnim. Mam pomysł w głowie, ale jeszcze nie przelany na worda. ;D Dlatego nie wiem, ile ich wyjdzie. Ale to nie ważne. Dzięki za wszystkie komentarze. Bardzo jestem szczęśliwa z tego, że podoba Wam się to, co tworzę. <3
Kolejny jak będzie 7 komentarzy, standardowo. :D
Pa.; **
niedziela, 22 sierpnia 2010
26 Rozdział 'Justin says goodbye?'
W POPRZEDNIM ROZDZIALE:
'- A co z Twoimi urodzinami.? Masz za 4 dni. - zapytała upijając łyk Coca-coli.
- Mhm.. tak.. nie będę w tym roku urządzać. - momentalnie zrobiłam się smutna.'
'- Wszystkiego najlepszego! - krzyknęła Lily i zaświeciła światło. Nie wierzyłam własnym oczom. Impreza niespodzianka!'
'- Zatańczysz? - Justin podał mi dłoń. Wyszliśmy na środek parkietu. Popatrzyłam się po wszystkich. Klaskali nam.'
'Spojrzałam na nadgarstek. W tym świetle moja bransoletka z inicjałami naszych imion lśniła bardziej niż dotychczas.'
***
10 listopada, 7.40
To jest straszne, żeby gonić dzieci do szkoły tak wcześnie rano. Tak.. przysnęłam, a mam dziś na ósmą! Kompletnie nie wiem, jak się wyrobię. Pobiegłam do łazienki wykonać poranne czynności. Musiałam sobie oszczędzić nawet prysznica. Zapakowałam żel do torby , bo i tak mam pierwszą lekcję w-fu. Mama zrobiła mi kanapki z szynką (o fee. ;o) i sałatą, które wrzuciłam pomiędzy książki i wyleciałam z domu z szybkością porównywaną do torpedy.
W drodze przez park do szkoły natknęłam się na Jeya. Przywitaliśmy się, ale nie rozmawialiśmy. Po raz kolejny. Od tamtego czasu, gdy go odwiedziłam w szpitalu, rzadko gadamy.
- Co u Ciebie ciekawego.? - zapytał od niechcenia.
- Nic takiego, wszystko okej. A u Ciebie, dobrze się czujesz po tym... wypadku? - nienawidzę takich rozmów. x[
- Powiedz swojemu kochasiowi , że jeszcze raz tak zrobi, a moi mili kumple z drużyny baseballa przyjdą pod jego dom z kijami. - zbulwersował się.
- Hej , daruj sobie, okej!? - wyplułam mu te słowa prosto w twarz. - To jest tylko i wyłącznie moja wina. Justin stanął w mojej obronie.
- Wiesz co Chelsea? Myślałem, ze jesteś inna.
- Jestem!
- Nie. Ślinisz się na mój widok, a potem wpadasz drugiemu w ramiona. Potraktowałaś nas jak zużyte szmaty. Idź sobie do niego. O. - odwrócił się i wskazał mi jakąś osobę za naszymi plecami. - Właśnie idzie. Nie chcę mieć już z Tobą nic wspólnego. Z Tobą i Justinem. Szukaj sobie pocieszenia, ale u niego. - rzekł podnosząc ręce w geście poddania się oddalając się ode mnie. Popatrzyłam na wesołego Biebera, który powiódł szyderczym, gardzącym wzrokiem za Jeydonem.
- Cześć. - pocałował mnie w czoło. Szczerze nie miałam ochoty z nim gadać po wymianie zdań z Jeydonem. Dla świętego spokoju objęłam go i tak udaliśmy się na lekcję.
Przed drugą lekcją na korytarzu było istne szaleństwo. Dziewczyny podbiegały do Justina i błagały go o autografy. Nawet wychowawczyni chciała mieć z nim zdjęcie. Mimo tego, że one bardzo mnie denerwowały te wszystkie piski i radości to stałam przy Justinie wytrwale. On nawet nie zwracał na mnie uwagi.
- Justin, chodźmy stąd! - krzyczałam mu co chwilę do ucha. Po kilku minutach zadzwonił dzwonek. Nikt nie odszedł. Wszystkie te laski nadal go otaczały. Postanowiłam cicho wydostać się stamtąd. Podeszłam do Mii, która kuła na historię.
- Jeśli tak ma być to ja dziękuję. - położyłam rękę na czole jakbym miała zemdleć i starałam się głęboko oddychać.
- Współczuję Ci. Taa.. - zamknęła książkę i spoglądając na Biebera zaczęła mi szeptać koło ucha. - Musisz uważać, takiego przystojniaka w każdej chwili może ktoś tobie sprzątnąć sprzed nosa.
Mia miała rację. Jeszcze raz popatrzyłam się na niego ledwo co wypatrując go pośród fanek. Gapił się w moją stronę i bezradnie rozłożył ręce.
*
10 listopada, 14.30
Postanowiłam nie czekać na Biebera. Po 7 lekcjach sama , znużona długim dniem dowlokłam się do domu.
- Cześć mamo!!! - krzyknęłam trzaskając drzwiami.
- Chelsea, no, jesteś w końcu. Chcemy Ci coś ważnego powiedzieć. - podeszła do mnie a zaraz z góry zszedł Luis.
- Cześć. - rzekłam z udawanym uśmiechem.
- Witaj! - odpowiedział przytulając mamę.
- Więc tak. Już wiemy, kiedy się odbędzie nasz ślub. - przy ostatnim słowie popatrzyła się zalotnie na Luisa. - 23 grudnia. Przypada wtedy sobota, tak świetnie się złożyło. Myśleliśmy, że niektórzy nam odmówią, bo to w końcu święta, ale zdecydowana większość potwierdziła swoje przybycie.
- No to cieszę się! - odparłam i spontanicznie przytuliłam się do nich.
U siebie w pokoju tą informacją podzieliłam się z przyjaciółkami. Cieszyły się razem ze mną. Mimo, ze na początku nie wykazywałam się akceptacją tego związku, teraz wiem, że Luis to miły facet i pasuje do matki w stu procentach.
*
1 grudnia, u Justina, 17.00
Zrobiło się zimniej. Spadł pierwszy śnieg, i zaczęły się pierwsze przymrozki. Specjalnie z okazji zimy w mieście otworzyli ogromne lodowisko. A kto był na otwarciu największą gwiazdką? Justin.
Teraz już nie możemy swobodnie wychodzić z domu. Bieber spaceruje z ochroniarzami, zamiast ze mną. Media już dawno dowiedziały się o nas, mimo tego , JB niechętnie zgadza się na spotkania ze mną.
Siedziałam na pozłacanym parapecie. Właśnie patrzyłam a okno ścięte lodem. Chciałam otworzyć okno i złapać kilka płatków, ale Bieber wrócił do pokoju i podał mi gorącą herbatę.
- To mówisz, że jestem zaproszony na ślub Twojej mamy?
- Tak, z resztą jutro ma zamiar wpaść wręczyć zaproszenie, więc siedź cicho, bo miałam nic nie mówić. - uderzyłam go delikatnie w ramię.
- Jasne. - uśmiechnął się.
- Justin a... ty będziesz miał wtedy wolne?
- Tak, w święta na pewno! - zobaczyłam, że na jego twarzy rysuje się grymas.
- Rozumiem... - odburknęłam.
- Idziemy na lodowisko?
- Teraz?
- Tak.
- Na pewno możesz? a jak będą paparazzi nas zobaczą?
- Nie martw się o to. - cmoknął mnie w prawy kącik ust i podał rękę, żebym zeszła.
- A z jakiej to okazji? - zaczęłam ruszać brwiami.
- Pocałunek, czy lodowisko? - spytał.
- I to i to. - odparłam śmiejąc się.
- Bo jesteś najlepszą dziewczyną na świecie i w dodatku cała moja.Chcę cię w końcu gdzieś zabrać, bo głupio mi, że od jakiegoś czasu nie możemy nigdzie wyjść. - wtedy Bieber podniósł całe jego 53 kg , czyli mnie i tak zaczął schodzić po schodach.
- Będzie ci ciężko! - na początku narzekałam zanosząc się śmiechem.
- Co ty ze mnie babę robisz.? - pokazał mi język.
- Nie, ale wiem, ile ważę. - nim to powiedziałam byliśmy na dole i odstawił mnie na ziemię. Poszedł do schowka pod schodami i sięgnął łyżwy, które wrzucił do torby sportowej.
- Chodźmy teraz do Ciebie. - wziął mnie pod pachę i wyszliśmy.
Wbiegłam do swojego domu i wygrzebałam od 10 lat nieużywane łyżwy. ' Ciekawe, czy się jeszcze w nie zmieszczę...' - pomyślałam. Usiadłam na kanapie w gościnnym i podjęłam się tego trudnego zadania.
- Mission Impossible normalnie! - krzyknęłam. Tak jak przeczuwałam. Te łyżwy nadają się dla siedmiolatki. - Cholera, dlaczego akurat w takim momencie i chwili... - gadałam pod nosem. Justin stał przy drzwiach i chyba to usłyszał.
- Miska , i jak, dobre?
- Ymm... no wiesz... - wtedy ujrzałam Biebera przy kanapie. - Dobre, gdybym zrobiła se operację plastyczną zmniejszenia stopy o 10 rozmiarów. - przytaknęłam sobie patrząc smutnym wzrokiem na JB. - poczekaj tu, ja pójdę do Carmen , może ma łyżwy. Wracam za 5 minut.
...w wolnym tłumaczeniu godzina. Tyle mi to zajęło. Carmen wieki ich szukała, jednak nie w tym był problem. Problem był ze drzwiami. Poszłyśmy na strych i przekopałyśmy wszystko.
- Kurde, widziałam je tu ostatnio! - krzyknęła.
- Ostatnio to mogła je widzieć twoja babcia.. Nie często się zdarza, żeby się drzwi zapiekły, 'zrosły' i twój ojciec musiał je piłą oddzielać od futryny.. - zaśmiałam się pod nosem.
- Nie bądź taka. SĄ! - krzyknęła i uniosła zakurzone, czarne łyżwy.
- Wiesz, że one są męskie? - zrobiłam wielkie oczy obczajając to, w czym mam zaraz jeździć.
- Jeszcze jedno słowo, a nie włożysz w nie nogę, tylko głowę i powąchasz kwiatki od spodu.
- Dobra, już się nie czepiam.
- i.. nie są męskie. Są... uniwersalne, młodzieżowe. - bardzo zaakcentowała ostatnie słowo. Tak, ze po raz kolejny wybuchnęłam śmiechem.
Wyszłyśmy z tych staroci i przymierzyłam łyżwy. Pasowały jak ulał. Pożegnałam się z Carm i pobiegłam do mojego domu, który był obok. Za bramą czekał zniecierpliwiony Justin.
- Gdzieś ty kobieto była!? - krzyknął i skrzywił się. Otworzyłam bramę i znów poszliśmy pod jego dom, gdzie stał samochód. Mieliśmy nim jechać.
W środku było ciepło. Wypiłam gorącą czekoladę z automatu (tak, w tym samochodzie był mini automat!) i zaczęliśmy gadać.
- Chelsea, pamiętasz o tym liście,który zostawiłem tobie w Hollywood?
- Mhm. - odparłam zajęta czekoladą.
- I pamiętasz o tej propozycji?
- Tak, pamiętam. - słyszałam, jak głośno pukało moje i jego serce.
- Z tym domem to jest tak, że... muszę wyjechać..
- Jak to..
- Proszę, nie przerywaj. Ok. Powiem prosto z mostu. Wyprowadzam się do Los Angeles, muszę. - czułam się tak, jakby życie wbiło mi nóż w plecy. - Jeśli zechcesz to... wyprowadź się z nami.
- Co?? - łzy momentalnie stanęły mi w oczach. - Ale ja to, a przyjaciele, dom, rodzina?
- Chelsea, moi rodzice się zgodzili. Możesz zamieszkać z nami.
- A co jeśli nam nie wyjdzie!? - spojrzałam w jego smutne, czekoladowe oczy.
- Dlaczego od razu zakładasz, że tak będzie?
- Tyle razy byliśmy na skraju zerwania, nie wiem, jak to by było. To chory pomysł! mamy 15 lat, nie mogę zostawić tak rodziny! Moja matka się nie zgodzi! To beznadziejny pomysł! - wymachiwałam w rękami w różne strony.
- Wiedziałem, że tak powiesz...
Uspokoiłam się. I zaczęłam sobie wyobrażać. Przed oczami przemknął mi obraz tej sytuacji. Trudna rozmowa z matką. Wyjazd. Opuszczenie trzech najwspanialszych przyjaciółek na Ziemi. Musiałabym tam za siebie płacić, być może pracować. Nowa szkoła, drugi koniec Ameryki. Nie byłam ta taki krok gotowa, miałam pieprzone 15 lat i byłam wciąż niesamodzielnym dzieckiem.
- Justin... - chwyciłam jego dłoń. - Ja.. nie wyjadę z Tobą. - spłynęła mi samotna łza po policzku. - Przepraszam. - w moim gardle powstała znajoma gula, która uniemożliwiła mi mówienie. Poruszałam tylko ustami,które układały się wyraz: 'Przepraszam'.
------------------
Cześć :)
Tytuł jak w Hani Montani. ; D Tak mi się jakoś skojarzyło, to taki dałam. :P
Dziś trochę się porozpisuję. XD Więc: myślę, ze napiszę nowe opowiadanie. Dalsza część nie ma sensu. Myślałam nad nią, ale nie mam żadnego pomysłu, nie wiem, o czym miałaby być. Na serio chcecie 2, nudną część?
Potem, jeśli tylko będę mogła (bo to będzie już szkoła itp.) będę pisać nowe.
A ten rozdział taki o wszystkim i o niczym. Teraz tak sobie myślę, że prawdopodobnie kolejny będzie już zakończeniem. Czyli ogółem przed wami jeszcze 2 rozdziały. [ew.3]
Papa <3
PS. Pamiętajcie o sondzie, link w poprzedniej notce.
'- A co z Twoimi urodzinami.? Masz za 4 dni. - zapytała upijając łyk Coca-coli.
- Mhm.. tak.. nie będę w tym roku urządzać. - momentalnie zrobiłam się smutna.'
'- Wszystkiego najlepszego! - krzyknęła Lily i zaświeciła światło. Nie wierzyłam własnym oczom. Impreza niespodzianka!'
'- Zatańczysz? - Justin podał mi dłoń. Wyszliśmy na środek parkietu. Popatrzyłam się po wszystkich. Klaskali nam.'
'Spojrzałam na nadgarstek. W tym świetle moja bransoletka z inicjałami naszych imion lśniła bardziej niż dotychczas.'
***
10 listopada, 7.40
To jest straszne, żeby gonić dzieci do szkoły tak wcześnie rano. Tak.. przysnęłam, a mam dziś na ósmą! Kompletnie nie wiem, jak się wyrobię. Pobiegłam do łazienki wykonać poranne czynności. Musiałam sobie oszczędzić nawet prysznica. Zapakowałam żel do torby , bo i tak mam pierwszą lekcję w-fu. Mama zrobiła mi kanapki z szynką (o fee. ;o) i sałatą, które wrzuciłam pomiędzy książki i wyleciałam z domu z szybkością porównywaną do torpedy.
W drodze przez park do szkoły natknęłam się na Jeya. Przywitaliśmy się, ale nie rozmawialiśmy. Po raz kolejny. Od tamtego czasu, gdy go odwiedziłam w szpitalu, rzadko gadamy.
- Co u Ciebie ciekawego.? - zapytał od niechcenia.
- Nic takiego, wszystko okej. A u Ciebie, dobrze się czujesz po tym... wypadku? - nienawidzę takich rozmów. x[
- Powiedz swojemu kochasiowi , że jeszcze raz tak zrobi, a moi mili kumple z drużyny baseballa przyjdą pod jego dom z kijami. - zbulwersował się.
- Hej , daruj sobie, okej!? - wyplułam mu te słowa prosto w twarz. - To jest tylko i wyłącznie moja wina. Justin stanął w mojej obronie.
- Wiesz co Chelsea? Myślałem, ze jesteś inna.
- Jestem!
- Nie. Ślinisz się na mój widok, a potem wpadasz drugiemu w ramiona. Potraktowałaś nas jak zużyte szmaty. Idź sobie do niego. O. - odwrócił się i wskazał mi jakąś osobę za naszymi plecami. - Właśnie idzie. Nie chcę mieć już z Tobą nic wspólnego. Z Tobą i Justinem. Szukaj sobie pocieszenia, ale u niego. - rzekł podnosząc ręce w geście poddania się oddalając się ode mnie. Popatrzyłam na wesołego Biebera, który powiódł szyderczym, gardzącym wzrokiem za Jeydonem.
- Cześć. - pocałował mnie w czoło. Szczerze nie miałam ochoty z nim gadać po wymianie zdań z Jeydonem. Dla świętego spokoju objęłam go i tak udaliśmy się na lekcję.
Przed drugą lekcją na korytarzu było istne szaleństwo. Dziewczyny podbiegały do Justina i błagały go o autografy. Nawet wychowawczyni chciała mieć z nim zdjęcie. Mimo tego, że one bardzo mnie denerwowały te wszystkie piski i radości to stałam przy Justinie wytrwale. On nawet nie zwracał na mnie uwagi.
- Justin, chodźmy stąd! - krzyczałam mu co chwilę do ucha. Po kilku minutach zadzwonił dzwonek. Nikt nie odszedł. Wszystkie te laski nadal go otaczały. Postanowiłam cicho wydostać się stamtąd. Podeszłam do Mii, która kuła na historię.
- Jeśli tak ma być to ja dziękuję. - położyłam rękę na czole jakbym miała zemdleć i starałam się głęboko oddychać.
- Współczuję Ci. Taa.. - zamknęła książkę i spoglądając na Biebera zaczęła mi szeptać koło ucha. - Musisz uważać, takiego przystojniaka w każdej chwili może ktoś tobie sprzątnąć sprzed nosa.
Mia miała rację. Jeszcze raz popatrzyłam się na niego ledwo co wypatrując go pośród fanek. Gapił się w moją stronę i bezradnie rozłożył ręce.
*
10 listopada, 14.30
Postanowiłam nie czekać na Biebera. Po 7 lekcjach sama , znużona długim dniem dowlokłam się do domu.
- Cześć mamo!!! - krzyknęłam trzaskając drzwiami.
- Chelsea, no, jesteś w końcu. Chcemy Ci coś ważnego powiedzieć. - podeszła do mnie a zaraz z góry zszedł Luis.
- Cześć. - rzekłam z udawanym uśmiechem.
- Witaj! - odpowiedział przytulając mamę.
- Więc tak. Już wiemy, kiedy się odbędzie nasz ślub. - przy ostatnim słowie popatrzyła się zalotnie na Luisa. - 23 grudnia. Przypada wtedy sobota, tak świetnie się złożyło. Myśleliśmy, że niektórzy nam odmówią, bo to w końcu święta, ale zdecydowana większość potwierdziła swoje przybycie.
- No to cieszę się! - odparłam i spontanicznie przytuliłam się do nich.
U siebie w pokoju tą informacją podzieliłam się z przyjaciółkami. Cieszyły się razem ze mną. Mimo, ze na początku nie wykazywałam się akceptacją tego związku, teraz wiem, że Luis to miły facet i pasuje do matki w stu procentach.
*
1 grudnia, u Justina, 17.00
Zrobiło się zimniej. Spadł pierwszy śnieg, i zaczęły się pierwsze przymrozki. Specjalnie z okazji zimy w mieście otworzyli ogromne lodowisko. A kto był na otwarciu największą gwiazdką? Justin.
Teraz już nie możemy swobodnie wychodzić z domu. Bieber spaceruje z ochroniarzami, zamiast ze mną. Media już dawno dowiedziały się o nas, mimo tego , JB niechętnie zgadza się na spotkania ze mną.
Siedziałam na pozłacanym parapecie. Właśnie patrzyłam a okno ścięte lodem. Chciałam otworzyć okno i złapać kilka płatków, ale Bieber wrócił do pokoju i podał mi gorącą herbatę.
- To mówisz, że jestem zaproszony na ślub Twojej mamy?
- Tak, z resztą jutro ma zamiar wpaść wręczyć zaproszenie, więc siedź cicho, bo miałam nic nie mówić. - uderzyłam go delikatnie w ramię.
- Jasne. - uśmiechnął się.
- Justin a... ty będziesz miał wtedy wolne?
- Tak, w święta na pewno! - zobaczyłam, że na jego twarzy rysuje się grymas.
- Rozumiem... - odburknęłam.
- Idziemy na lodowisko?
- Teraz?
- Tak.
- Na pewno możesz? a jak będą paparazzi nas zobaczą?
- Nie martw się o to. - cmoknął mnie w prawy kącik ust i podał rękę, żebym zeszła.
- A z jakiej to okazji? - zaczęłam ruszać brwiami.
- Pocałunek, czy lodowisko? - spytał.
- I to i to. - odparłam śmiejąc się.
- Bo jesteś najlepszą dziewczyną na świecie i w dodatku cała moja.Chcę cię w końcu gdzieś zabrać, bo głupio mi, że od jakiegoś czasu nie możemy nigdzie wyjść. - wtedy Bieber podniósł całe jego 53 kg , czyli mnie i tak zaczął schodzić po schodach.
- Będzie ci ciężko! - na początku narzekałam zanosząc się śmiechem.
- Co ty ze mnie babę robisz.? - pokazał mi język.
- Nie, ale wiem, ile ważę. - nim to powiedziałam byliśmy na dole i odstawił mnie na ziemię. Poszedł do schowka pod schodami i sięgnął łyżwy, które wrzucił do torby sportowej.
- Chodźmy teraz do Ciebie. - wziął mnie pod pachę i wyszliśmy.
Wbiegłam do swojego domu i wygrzebałam od 10 lat nieużywane łyżwy. ' Ciekawe, czy się jeszcze w nie zmieszczę...' - pomyślałam. Usiadłam na kanapie w gościnnym i podjęłam się tego trudnego zadania.
- Mission Impossible normalnie! - krzyknęłam. Tak jak przeczuwałam. Te łyżwy nadają się dla siedmiolatki. - Cholera, dlaczego akurat w takim momencie i chwili... - gadałam pod nosem. Justin stał przy drzwiach i chyba to usłyszał.
- Miska , i jak, dobre?
- Ymm... no wiesz... - wtedy ujrzałam Biebera przy kanapie. - Dobre, gdybym zrobiła se operację plastyczną zmniejszenia stopy o 10 rozmiarów. - przytaknęłam sobie patrząc smutnym wzrokiem na JB. - poczekaj tu, ja pójdę do Carmen , może ma łyżwy. Wracam za 5 minut.
...w wolnym tłumaczeniu godzina. Tyle mi to zajęło. Carmen wieki ich szukała, jednak nie w tym był problem. Problem był ze drzwiami. Poszłyśmy na strych i przekopałyśmy wszystko.
- Kurde, widziałam je tu ostatnio! - krzyknęła.
- Ostatnio to mogła je widzieć twoja babcia.. Nie często się zdarza, żeby się drzwi zapiekły, 'zrosły' i twój ojciec musiał je piłą oddzielać od futryny.. - zaśmiałam się pod nosem.
- Nie bądź taka. SĄ! - krzyknęła i uniosła zakurzone, czarne łyżwy.
- Wiesz, że one są męskie? - zrobiłam wielkie oczy obczajając to, w czym mam zaraz jeździć.
- Jeszcze jedno słowo, a nie włożysz w nie nogę, tylko głowę i powąchasz kwiatki od spodu.
- Dobra, już się nie czepiam.
- i.. nie są męskie. Są... uniwersalne, młodzieżowe. - bardzo zaakcentowała ostatnie słowo. Tak, ze po raz kolejny wybuchnęłam śmiechem.
Wyszłyśmy z tych staroci i przymierzyłam łyżwy. Pasowały jak ulał. Pożegnałam się z Carm i pobiegłam do mojego domu, który był obok. Za bramą czekał zniecierpliwiony Justin.
- Gdzieś ty kobieto była!? - krzyknął i skrzywił się. Otworzyłam bramę i znów poszliśmy pod jego dom, gdzie stał samochód. Mieliśmy nim jechać.
W środku było ciepło. Wypiłam gorącą czekoladę z automatu (tak, w tym samochodzie był mini automat!) i zaczęliśmy gadać.
- Chelsea, pamiętasz o tym liście,który zostawiłem tobie w Hollywood?
- Mhm. - odparłam zajęta czekoladą.
- I pamiętasz o tej propozycji?
- Tak, pamiętam. - słyszałam, jak głośno pukało moje i jego serce.
- Z tym domem to jest tak, że... muszę wyjechać..
- Jak to..
- Proszę, nie przerywaj. Ok. Powiem prosto z mostu. Wyprowadzam się do Los Angeles, muszę. - czułam się tak, jakby życie wbiło mi nóż w plecy. - Jeśli zechcesz to... wyprowadź się z nami.
- Co?? - łzy momentalnie stanęły mi w oczach. - Ale ja to, a przyjaciele, dom, rodzina?
- Chelsea, moi rodzice się zgodzili. Możesz zamieszkać z nami.
- A co jeśli nam nie wyjdzie!? - spojrzałam w jego smutne, czekoladowe oczy.
- Dlaczego od razu zakładasz, że tak będzie?
- Tyle razy byliśmy na skraju zerwania, nie wiem, jak to by było. To chory pomysł! mamy 15 lat, nie mogę zostawić tak rodziny! Moja matka się nie zgodzi! To beznadziejny pomysł! - wymachiwałam w rękami w różne strony.
- Wiedziałem, że tak powiesz...
Uspokoiłam się. I zaczęłam sobie wyobrażać. Przed oczami przemknął mi obraz tej sytuacji. Trudna rozmowa z matką. Wyjazd. Opuszczenie trzech najwspanialszych przyjaciółek na Ziemi. Musiałabym tam za siebie płacić, być może pracować. Nowa szkoła, drugi koniec Ameryki. Nie byłam ta taki krok gotowa, miałam pieprzone 15 lat i byłam wciąż niesamodzielnym dzieckiem.
- Justin... - chwyciłam jego dłoń. - Ja.. nie wyjadę z Tobą. - spłynęła mi samotna łza po policzku. - Przepraszam. - w moim gardle powstała znajoma gula, która uniemożliwiła mi mówienie. Poruszałam tylko ustami,które układały się wyraz: 'Przepraszam'.
------------------
Cześć :)
Tytuł jak w Hani Montani. ; D Tak mi się jakoś skojarzyło, to taki dałam. :P
Dziś trochę się porozpisuję. XD Więc: myślę, ze napiszę nowe opowiadanie. Dalsza część nie ma sensu. Myślałam nad nią, ale nie mam żadnego pomysłu, nie wiem, o czym miałaby być. Na serio chcecie 2, nudną część?
Potem, jeśli tylko będę mogła (bo to będzie już szkoła itp.) będę pisać nowe.
A ten rozdział taki o wszystkim i o niczym. Teraz tak sobie myślę, że prawdopodobnie kolejny będzie już zakończeniem. Czyli ogółem przed wami jeszcze 2 rozdziały. [ew.3]
Papa <3
PS. Pamiętajcie o sondzie, link w poprzedniej notce.
środa, 18 sierpnia 2010
25 Rozdział ''Wszystkiego najlpeszego, Chelsea!'
W POPRZEDNIM ROZDZIALE:
' Jey ma coś z nosem, podbite oko, rozcięty łuk brwiowy, skręcony nadgarstek i wstrząs mózgu.'
'- Powiedz mi, że mnie jeszcze kochasz... - wyszeptał do ucha. Odwróciłam twarz w jego stronę. Justin zaczął mnie całować. '
'- Chelsea, z Jasmine koniec. Mam wyrąbane na to, co sobie pomyślą w wytwórniach. - pogłaskał mnie po policzku.
- Hej, nie musiałeś tego dla mnie robić. - uśmiechnęłam się. - Ale mimo wszystko teraz będzie mi łatwiej na nowo tobie zaufać... - wyszeptałam i wplotłam dłonie w jego włosy namiętnie go całując.'
SONDA ODNOŚNIE OPOWIADANIA , KLIKNIJ , ŻEBY ZAGŁOSOWAĆ.
***
19 października , 18.00
Wzięłam zeszyt i zaczęłam rysować. Ostatnio szkicowanie stało się moją trzecią pasją po śpiewie i pływaniu. Rysowałam, oczywiście nieidealnie, bo krzywo i nie zawsze mi to wychodziło. Przy tym mogłam trochę porozmyślać o Justinie, Jeydonie...
I doszłam do różnych wniosków. Wniosek numer jeden: Tak naprawdę kocham Justina. Wniosek numer dwa: Carmen się przystawia do Jeya. Tak, też w to na początku nie wierzyłam. Posklejałam sobie wszystkie fakty , rozmowy z Carm i Jeyem a także moją rozmowę z Carm. Sama się do tego przyznała bez bicia. Swoją drogą myślę, że to obciach chodzić z 9 klasistą, ale oszczędziłam sobie powiedzenia tej malutkiej uwagi przyjaciółce. ;]
Na koniec dnia zajrzała do mnie Lily. Zdziwiłam się, bo dawno mnie nie odwiedzała, nie miałyśmy ze sobą dużego kontaktu. Przecież chodzi do prywatnej szkoły... Rozgościłyśmy się na kanapie w gościnnym i jednym uchem słuchałyśmy MTV a drugim siebie nawzajem.
- A co z Twoimi urodzinami.? Masz za 4 dni. - zapytała upijając łyk Coca-coli.
- Mhm.. tak.. nie będę w tym roku urządzać. - momentalnie zrobiłam się smutna.
- Powinnaś!
- Nie, nie. - powiedziałam stanowczo. - Nie mam kasy na urządzenie wielkiej imprezy.
- Chelsea. Pomogę Ci i zrobisz. - odparła zimno.
- Nie, naprawdę. Zaproszę Was do domu na pizzę , pogadamy, pośmiejemy się i tyle. - westchnęłam. Złapałam pilota i przełączyłam na MTV rock.
- Jak chcesz... - powiedziała przeciągle układając włosy.
*
23 października, dzień urodzin, 17.00
Po zjedzeniu naleśników podwieczorkowych przyszedł czas na odrabianie lekcji. Jeszcze nigdy dzień moich urodzin nie był tak nudny!.. W tegorocznym planie urodzinowym nie ma nic ciekawego. Kilka lat temu były kucyki i wierzchowce, 3-piętrowe torty, wielkie kinder-bale... Dziś jedynie pizza o 18.00 i maraton filmowy z przyjaciółkami. Przygnębiona tym, że mam już 15 lat pocieszyłam się jedynie chłopakiem w ciągłych rozjazdach. Nawet mi nie napisał smsa... Z moich rozmyśleń wyrwał mnie huk pukania. 'to na pewno Lilka. Ona tak zawsze puka.' - pomyślałam i podniosłam się z kanapy.
- Siema, co ty tak przed czasem? - zapytam beznamiętnie. Była dziwnie wesoła.
- Musisz gdzieś ze mną pójść.
- Teraz? - zapytałam.
- o 18. Idź się przebierz w coś odlotowego i idziemy.
- Ale gdzie!? - krzyknęłam.
- na...urodzinowe zakupy. - powiedziała mało przekonująco. Mimo wszystko zgodziłam się. Wpuściłam ją do środka a sama pobiegłam na górę się przebrać. Ubrałam żółtą, krótką sukienkę i założyłam buty na obcasie. Zrobiłam makijaż, przeciągnęłam usta błyszczykiem i zbiegłam na dół z kopertówką w dłoni.
- Mm.. Na Twój widok padnie! - krzyknęła zanosząc się śmiechem.
- Kto? - zdziwiłam się.
- Yyy.. powiedziałam, że ktoś? Nikt.. - machnęła ręką i prychnęła. - Phi. Źle się wyraziłam. Mówiłam ogólnikowo.
- Ta. Jasne. Chodźmy już. - podreptałam do wyjścia i skierowałam się w prawo, w stronę centrum.
- Nie! - krzyknęła za mną przymykając bramę. - Idziemy w lewo! - złapała mój nadgarstek i przeciągnęła.
- Lily, wyluzuj! - krzyknęłam wyrywając się z uchwytu jej łapy. ;D - Tak w ogóle co z naszą pizzą? - zapytałam. - Tylko wiesz co, tam nie ma żadnych sklepów. - zaśmiałam się.
- Są.. są. Zbudowali. - ona to chyba wymyśliła na poczekaniu.
- Ach tak..
- Nie martw się, powiadomiłam Mię i Carmen, że pizza będzie o.. 19!
Zauważyłam, że koło domu Justina był niezły ruch.
- Szykuje jakąś imprezę? - zapytałam Lilki. W końcu ona pierwsza powinna wiedzieć, imprezowiczka. Jednak nic mi nie odpowiedziała. Nagle gwałtownie mnie obróciła do tyłu, amoja noga wygięła się w nienaturalną pozę.
- Co robisz!? - krzyknęłam mająca już dojść tej dziwnej sytuacji.
- Ee.. no..
- Chelsea, jesteś! - krzyknął... Justin!? Znów się obróciłam i spojrzałam mu w oczy. Bieber olśnił mnie uśmiechem od ucha do ucha i rzekł:
- Wszystkiego najlepszego, kochanie. - jego ręce powędrowały na moją talię, a usta złożyły delikatny pocałunek na policzku. Chwycił moją rękę i pobiegłam z nim w kierunku jego domu. Weszliśmy od strony pokoju gościnnego - basenu, a Lily za nami. Było już dojść ciemno, nic nie widziałam.
- Wszystkiego najlepszego! - krzyknęła Lily i zaświeciła światło. Nie wierzyłam własnym oczom. Impreza niespodzianka!
- Wszystkiego najlepszego, Chelsea!!! - krzyknęli wszyscy, którzy tam byli. Zobaczyłam znajomych ze szkoły i klasy , kolegów Justina, moje przyjaciółki i inne osoby. Na przystrojonym stole zobaczyłam wielki tort z napisem '15-stka Chelsea'.
Odśpiewali mi "Happy B'day" i impreza zaczęła się. Justin od razu mnie porwał w wir tańca. W międzyczasie podszedł do nas.. USHER i złożył MI życzenia!
- Oto Twój prezent! - krzyknął wręczając mi starannie opakowane pudełko.
- Dzięki, nie musiałeś! - odparłam przekrzykując muzykę. Odłożyłam pudełko na stół. Leciał mój ulubiony kawałek 'My first kiss' z 3Oh!3 i Keshą.
- Chodź, zatańczymy! Lubię ten kawałek. - porwałam Justina w tłum i byliśmy tam długi czas.
Było po 22. Teraz dopiero impreza rozkręciła się na dobre. Nie miałam siły tańczyć. Justin zabawiał gości, gadał z nimi i tańczył, a ja siedziałam koło Danny'ego, Mii, Carm i Lily.
- No, nasza paczka w końcu pełna! - krzyknęłam z zadowoleniem, gdy doszedł Justin. Usiadł na kanapie i objął mnie. Właśnie zajadał się zakąską. Potem wszyscy z naszego towarzystwa rozeszli się. Zostałam ja z Bieberem. Miałam dosyć zamieszania i chciałam pobyć z nim w ciszy.
- Idziemy na górę do Ciebie? - zapytałam unosząc brwi.
- Mhm. ;) - zerwał się z kanapy , i podążyłam za nim przeciskając się przez tłum. Kilka chwil później siedzieliśmy u niego w pokoju.
- Podoba Ci się impreza?
- No jasne, bardzo Ci dziękuję. - uśmiechnęłam się.
- Ale buziaka to nawet mi nie dasz.. - powiedział z żalem.
- Pf. Trzeba sobie zasłużyć!
- A impreza niespodzianka to co? - zaczął się ze mną przedrzeźniać.
- Okeej. - zaczęłam go całować.
- Moich rodziców tu nie ma, mogłabyś się bardziej postarać... - wyszeptał.
- Co masz na myśli zboczeńcu.? - zapytałam z uśmiechem uwieszając ręce na jego szyi.
Bieber posłał mi dziwny uśmiech i zaczął mnie całować po szyi, potem pocałunki przeniósł na mój dekolt i zaczął rozpinać z tyłu moją sukienkę.
- Justin, nie wiem, czy dobrze robimy...
- Jeśli nie chcesz, to zrozumiem.
- Chcę. - rzekłam stanowczo po chwili zastanowienia.
- Na pewno? - zapytał podejrzliwie.
- Tak... Chcę z Tobą to zrobić dziś, w moje urodziny.. - powiedziałam cicho.
Po kilkunastu sekundach byliśmy już tylko w bieliźnie. Nie przerywaliśmy pocałunków. Justin był taki delikatny w tym co robił, może i nawet lekko nieśmiały gdy rozpinał mój stanik. Ja się nie bałam, przy nim byłam spokojna i bezpieczna. Justin wyciągnął gumkę z kieszeni i chwilę później poczułam bardzo delikatny ból i mimo wszystko wielkie szczęście. To było niesamowite przeżycie. Tak właśnie wyobrażałam sobie swój pierwszy raz.
Skończyliśmy po niecałej godzinie. Stwierdziłam, że nie chce mi się wracać do domu i zostanę na noc u Justina. Jego rodziców nie było , bo wyjechali na 'wakacje'. Był tylko służący. Leżąc w łóżku Justina i wtulona w jego tors całkowicie zapomniałam o imprezie. Słychać było nadal muzykę, więc impreza trwa dalej.
- Justin.. może ubierzmy się i zejdźmy na dół, co? Tak głupio mi zostawiać gości.
- Masz rację. - Niechętnie się podnieśliśmy. Owinęłam się kocem. Wzięłam swoje rzeczy rzucone w kąt i zaczęłam przebierać się za drzwiami do szafy. Podeszłam jeszcze szybko do łazienki i spojrzałam w lustro. Moja fryzura była paskudna! Wyglądałam jak czarownica, która źle posługiwała się miotłą i w czasie przelotu rąbnęła w koronę drzewa. Każdy włos odstawał w inną stronę. Złapałam za czarny grzebień Biebera i przeczesałam je, więc wyglądało to o niebo lepiej. Gdy wyszłam z łazienki zobaczyłam już gotowego Justina.
- Idziemy? - podszedł do mnie. Kołysał się na nogach , złapał mnie za tyłek i pocałował w nos. Usłyszałam, jak mówił cicho 'Byłaś świetna.' Objęci udaliśmy się do pomieszczenia z basenem.
Nie było najgorzej. Nic nie porozwalali , nie upili się.
- Gdzie wy byliście tyle!? - krzyknęła Lily podchodząc do nas. Za nią zobaczyłam Carmen i Mię.
- No byliśmy..
- Lepiej, żebyśmy nie wiedziały, bo to ich intymne sprawy. - Mia uśmiechnęła się triumfalnie.
- Mia , przestań! - krzyknęłam z uśmiechem. Położyłam głowę na ramieniu Justina.
Grali właśnie jakąś wolną piosenkę. Wszyscy rozstąpili się na boki i światła skierowały się na nas, reszta była w cieniu.
- Zatańczysz? - Justin podał mi dłoń. Wyszliśmy na środek parkietu. Popatrzyłam się po wszystkich. Klaskali nam. Powtórnie wtuliłam się w Justina i poczułam zapach jego boskich perfum, jak wtedy, gdy prosił mnie na drzewie , żebym została jego dziewczyną... Kołysaliśmy się w rytmie wolnej piosenki. Spojrzałam na nadgarstkiem. W tym świetle moja bransoletka z inicjałami naszych imion lśniła bardziej niż dotychczas.
-----------------------
Troszkę krótki XD GŁOSUJCIE W SONDZIE:
SONDA
Następny jak będzie 7 komentarzy,
Pa. :*
' Jey ma coś z nosem, podbite oko, rozcięty łuk brwiowy, skręcony nadgarstek i wstrząs mózgu.'
'- Powiedz mi, że mnie jeszcze kochasz... - wyszeptał do ucha. Odwróciłam twarz w jego stronę. Justin zaczął mnie całować. '
'- Chelsea, z Jasmine koniec. Mam wyrąbane na to, co sobie pomyślą w wytwórniach. - pogłaskał mnie po policzku.
- Hej, nie musiałeś tego dla mnie robić. - uśmiechnęłam się. - Ale mimo wszystko teraz będzie mi łatwiej na nowo tobie zaufać... - wyszeptałam i wplotłam dłonie w jego włosy namiętnie go całując.'
SONDA ODNOŚNIE OPOWIADANIA , KLIKNIJ , ŻEBY ZAGŁOSOWAĆ.
***
19 października , 18.00
Wzięłam zeszyt i zaczęłam rysować. Ostatnio szkicowanie stało się moją trzecią pasją po śpiewie i pływaniu. Rysowałam, oczywiście nieidealnie, bo krzywo i nie zawsze mi to wychodziło. Przy tym mogłam trochę porozmyślać o Justinie, Jeydonie...
I doszłam do różnych wniosków. Wniosek numer jeden: Tak naprawdę kocham Justina. Wniosek numer dwa: Carmen się przystawia do Jeya. Tak, też w to na początku nie wierzyłam. Posklejałam sobie wszystkie fakty , rozmowy z Carm i Jeyem a także moją rozmowę z Carm. Sama się do tego przyznała bez bicia. Swoją drogą myślę, że to obciach chodzić z 9 klasistą, ale oszczędziłam sobie powiedzenia tej malutkiej uwagi przyjaciółce. ;]
Na koniec dnia zajrzała do mnie Lily. Zdziwiłam się, bo dawno mnie nie odwiedzała, nie miałyśmy ze sobą dużego kontaktu. Przecież chodzi do prywatnej szkoły... Rozgościłyśmy się na kanapie w gościnnym i jednym uchem słuchałyśmy MTV a drugim siebie nawzajem.
- A co z Twoimi urodzinami.? Masz za 4 dni. - zapytała upijając łyk Coca-coli.
- Mhm.. tak.. nie będę w tym roku urządzać. - momentalnie zrobiłam się smutna.
- Powinnaś!
- Nie, nie. - powiedziałam stanowczo. - Nie mam kasy na urządzenie wielkiej imprezy.
- Chelsea. Pomogę Ci i zrobisz. - odparła zimno.
- Nie, naprawdę. Zaproszę Was do domu na pizzę , pogadamy, pośmiejemy się i tyle. - westchnęłam. Złapałam pilota i przełączyłam na MTV rock.
- Jak chcesz... - powiedziała przeciągle układając włosy.
*
23 października, dzień urodzin, 17.00
Po zjedzeniu naleśników podwieczorkowych przyszedł czas na odrabianie lekcji. Jeszcze nigdy dzień moich urodzin nie był tak nudny!.. W tegorocznym planie urodzinowym nie ma nic ciekawego. Kilka lat temu były kucyki i wierzchowce, 3-piętrowe torty, wielkie kinder-bale... Dziś jedynie pizza o 18.00 i maraton filmowy z przyjaciółkami. Przygnębiona tym, że mam już 15 lat pocieszyłam się jedynie chłopakiem w ciągłych rozjazdach. Nawet mi nie napisał smsa... Z moich rozmyśleń wyrwał mnie huk pukania. 'to na pewno Lilka. Ona tak zawsze puka.' - pomyślałam i podniosłam się z kanapy.
- Siema, co ty tak przed czasem? - zapytam beznamiętnie. Była dziwnie wesoła.
- Musisz gdzieś ze mną pójść.
- Teraz? - zapytałam.
- o 18. Idź się przebierz w coś odlotowego i idziemy.
- Ale gdzie!? - krzyknęłam.
- na...urodzinowe zakupy. - powiedziała mało przekonująco. Mimo wszystko zgodziłam się. Wpuściłam ją do środka a sama pobiegłam na górę się przebrać. Ubrałam żółtą, krótką sukienkę i założyłam buty na obcasie. Zrobiłam makijaż, przeciągnęłam usta błyszczykiem i zbiegłam na dół z kopertówką w dłoni.
- Mm.. Na Twój widok padnie! - krzyknęła zanosząc się śmiechem.
- Kto? - zdziwiłam się.
- Yyy.. powiedziałam, że ktoś? Nikt.. - machnęła ręką i prychnęła. - Phi. Źle się wyraziłam. Mówiłam ogólnikowo.
- Ta. Jasne. Chodźmy już. - podreptałam do wyjścia i skierowałam się w prawo, w stronę centrum.
- Nie! - krzyknęła za mną przymykając bramę. - Idziemy w lewo! - złapała mój nadgarstek i przeciągnęła.
- Lily, wyluzuj! - krzyknęłam wyrywając się z uchwytu jej łapy. ;D - Tak w ogóle co z naszą pizzą? - zapytałam. - Tylko wiesz co, tam nie ma żadnych sklepów. - zaśmiałam się.
- Są.. są. Zbudowali. - ona to chyba wymyśliła na poczekaniu.
- Ach tak..
- Nie martw się, powiadomiłam Mię i Carmen, że pizza będzie o.. 19!
Zauważyłam, że koło domu Justina był niezły ruch.
- Szykuje jakąś imprezę? - zapytałam Lilki. W końcu ona pierwsza powinna wiedzieć, imprezowiczka. Jednak nic mi nie odpowiedziała. Nagle gwałtownie mnie obróciła do tyłu, amoja noga wygięła się w nienaturalną pozę.
- Co robisz!? - krzyknęłam mająca już dojść tej dziwnej sytuacji.
- Ee.. no..
- Chelsea, jesteś! - krzyknął... Justin!? Znów się obróciłam i spojrzałam mu w oczy. Bieber olśnił mnie uśmiechem od ucha do ucha i rzekł:
- Wszystkiego najlepszego, kochanie. - jego ręce powędrowały na moją talię, a usta złożyły delikatny pocałunek na policzku. Chwycił moją rękę i pobiegłam z nim w kierunku jego domu. Weszliśmy od strony pokoju gościnnego - basenu, a Lily za nami. Było już dojść ciemno, nic nie widziałam.
- Wszystkiego najlepszego! - krzyknęła Lily i zaświeciła światło. Nie wierzyłam własnym oczom. Impreza niespodzianka!
- Wszystkiego najlepszego, Chelsea!!! - krzyknęli wszyscy, którzy tam byli. Zobaczyłam znajomych ze szkoły i klasy , kolegów Justina, moje przyjaciółki i inne osoby. Na przystrojonym stole zobaczyłam wielki tort z napisem '15-stka Chelsea'.
Odśpiewali mi "Happy B'day" i impreza zaczęła się. Justin od razu mnie porwał w wir tańca. W międzyczasie podszedł do nas.. USHER i złożył MI życzenia!
- Oto Twój prezent! - krzyknął wręczając mi starannie opakowane pudełko.
- Dzięki, nie musiałeś! - odparłam przekrzykując muzykę. Odłożyłam pudełko na stół. Leciał mój ulubiony kawałek 'My first kiss' z 3Oh!3 i Keshą.
- Chodź, zatańczymy! Lubię ten kawałek. - porwałam Justina w tłum i byliśmy tam długi czas.
Było po 22. Teraz dopiero impreza rozkręciła się na dobre. Nie miałam siły tańczyć. Justin zabawiał gości, gadał z nimi i tańczył, a ja siedziałam koło Danny'ego, Mii, Carm i Lily.
- No, nasza paczka w końcu pełna! - krzyknęłam z zadowoleniem, gdy doszedł Justin. Usiadł na kanapie i objął mnie. Właśnie zajadał się zakąską. Potem wszyscy z naszego towarzystwa rozeszli się. Zostałam ja z Bieberem. Miałam dosyć zamieszania i chciałam pobyć z nim w ciszy.
- Idziemy na górę do Ciebie? - zapytałam unosząc brwi.
- Mhm. ;) - zerwał się z kanapy , i podążyłam za nim przeciskając się przez tłum. Kilka chwil później siedzieliśmy u niego w pokoju.
- Podoba Ci się impreza?
- No jasne, bardzo Ci dziękuję. - uśmiechnęłam się.
- Ale buziaka to nawet mi nie dasz.. - powiedział z żalem.
- Pf. Trzeba sobie zasłużyć!
- A impreza niespodzianka to co? - zaczął się ze mną przedrzeźniać.
- Okeej. - zaczęłam go całować.
- Moich rodziców tu nie ma, mogłabyś się bardziej postarać... - wyszeptał.
- Co masz na myśli zboczeńcu.? - zapytałam z uśmiechem uwieszając ręce na jego szyi.
Bieber posłał mi dziwny uśmiech i zaczął mnie całować po szyi, potem pocałunki przeniósł na mój dekolt i zaczął rozpinać z tyłu moją sukienkę.
- Justin, nie wiem, czy dobrze robimy...
- Jeśli nie chcesz, to zrozumiem.
- Chcę. - rzekłam stanowczo po chwili zastanowienia.
- Na pewno? - zapytał podejrzliwie.
- Tak... Chcę z Tobą to zrobić dziś, w moje urodziny.. - powiedziałam cicho.
Po kilkunastu sekundach byliśmy już tylko w bieliźnie. Nie przerywaliśmy pocałunków. Justin był taki delikatny w tym co robił, może i nawet lekko nieśmiały gdy rozpinał mój stanik. Ja się nie bałam, przy nim byłam spokojna i bezpieczna. Justin wyciągnął gumkę z kieszeni i chwilę później poczułam bardzo delikatny ból i mimo wszystko wielkie szczęście. To było niesamowite przeżycie. Tak właśnie wyobrażałam sobie swój pierwszy raz.
Skończyliśmy po niecałej godzinie. Stwierdziłam, że nie chce mi się wracać do domu i zostanę na noc u Justina. Jego rodziców nie było , bo wyjechali na 'wakacje'. Był tylko służący. Leżąc w łóżku Justina i wtulona w jego tors całkowicie zapomniałam o imprezie. Słychać było nadal muzykę, więc impreza trwa dalej.
- Justin.. może ubierzmy się i zejdźmy na dół, co? Tak głupio mi zostawiać gości.
- Masz rację. - Niechętnie się podnieśliśmy. Owinęłam się kocem. Wzięłam swoje rzeczy rzucone w kąt i zaczęłam przebierać się za drzwiami do szafy. Podeszłam jeszcze szybko do łazienki i spojrzałam w lustro. Moja fryzura była paskudna! Wyglądałam jak czarownica, która źle posługiwała się miotłą i w czasie przelotu rąbnęła w koronę drzewa. Każdy włos odstawał w inną stronę. Złapałam za czarny grzebień Biebera i przeczesałam je, więc wyglądało to o niebo lepiej. Gdy wyszłam z łazienki zobaczyłam już gotowego Justina.
- Idziemy? - podszedł do mnie. Kołysał się na nogach , złapał mnie za tyłek i pocałował w nos. Usłyszałam, jak mówił cicho 'Byłaś świetna.' Objęci udaliśmy się do pomieszczenia z basenem.
Nie było najgorzej. Nic nie porozwalali , nie upili się.
- Gdzie wy byliście tyle!? - krzyknęła Lily podchodząc do nas. Za nią zobaczyłam Carmen i Mię.
- No byliśmy..
- Lepiej, żebyśmy nie wiedziały, bo to ich intymne sprawy. - Mia uśmiechnęła się triumfalnie.
- Mia , przestań! - krzyknęłam z uśmiechem. Położyłam głowę na ramieniu Justina.
Grali właśnie jakąś wolną piosenkę. Wszyscy rozstąpili się na boki i światła skierowały się na nas, reszta była w cieniu.
- Zatańczysz? - Justin podał mi dłoń. Wyszliśmy na środek parkietu. Popatrzyłam się po wszystkich. Klaskali nam. Powtórnie wtuliłam się w Justina i poczułam zapach jego boskich perfum, jak wtedy, gdy prosił mnie na drzewie , żebym została jego dziewczyną... Kołysaliśmy się w rytmie wolnej piosenki. Spojrzałam na nadgarstkiem. W tym świetle moja bransoletka z inicjałami naszych imion lśniła bardziej niż dotychczas.
-----------------------
Troszkę krótki XD GŁOSUJCIE W SONDZIE:
SONDA
Następny jak będzie 7 komentarzy,
Pa. :*
poniedziałek, 16 sierpnia 2010
24 Rozdział 'Say me, that u love me.'
W POPRZEDNIM ROZDZIALE:
'- Jedziemy na lotnisko.
- Że co? nigdzie nie jadę.
- Będę u ciebie za 3 minuty. - posłała mi uśmiech i wyłączyła kamerkę.'
'- Hej stary. - Jey podszedł do niego 'formując' dłoń do żółwika. Zobaczyłam, że Bieber zaciska pięść, ale w innym celu. '
'Rzucili się do nich ochroniarze i po chwili JB został wyprowadzony, a po Jeya przyjechała karetka. Był nieprzytomny. Widząc to wszystko, po moim policzku zleciała zimna łza, nie potrafiłam opanować drgawek.'
***
Kontynuacja. 28 września, 13.15
- Wszystko będzie dobrze. - powiedziała do mnie cicho Mia.
- Ch..chodź stąd.. - popatrzyłam się zapłakanymi oczyma po ludziach i wybiegłam z Mią przed lotnisko ukrywając się pod czarnymi okularami. Tam wybuchnęłam wielkim płaczem. Mia nic nie komentowała tylko mnie przytuliła. Poprosiłam ją, żeby z mojego telefonu zadzwoniła do Luisa. Słyszałam tylko wyrywki rozmowy, bo mój płacz zagłuszał rozmowę. Po kilku sekundach Mia włożyłam mi do torebki telefon.
- Mamy iść na przystanek, tam po nas zajedzie.
- Dziękuję. - wydukałam cicho.
Nie czekałyśmy długo. Poprosiłam Luisa, by zawiózł mnie do szpitala. Mia się upierała, że będzie mi towarzyszyć, więc przyzwoliłam jej na to.
Wyskoczyłam z samochodu niczym strzała i o mały włos nie połamałam sobie nóg na schodach prowadzących do wejścia szpitala.
W recepcji dowiedziałam się, że Jeydon leży w sali 56 na drugim piętrze. Wsiadłyśmy w windę i pojechałyśmy tam gdzie nam kazali. Szybko odnalazłyśmy na drzwiach numer 56.
- Wchodź, ja tu poczekam. - Mia zaczęła mnie popychać do drzwi. Gdy już zdecydowałam się przekroczyć próg, drzwi zastawił mi gruby, czarnoskóry lekarz.
- William Edison, jestem lekarzem. W czym mogę pani pomóc? - zapytał się z uśmiechem na twarzy.
- Jestem Chelsea Lovato. Yhmm, ja do Jeydona Wale. Chciałam się dowiedzieć w jakim jest stanie. - w tym czasie lekarz zaglądnął w plik kart, które niósł w ręce.
- Jeydon... Mam. - uderzył palcem w kartkę. - Pani kimś z rodziny jest? - zapytał podejrzliwym tonem.
- Nie, jestem.. koleżanką z klasy i jego przyjaciółką. - uf, jakoś wybrnęłam.
- Niestety nie mogę udzielić żadnych informacji.
- Ale proszę, to dla mnie ważne... - zaczęłam jęczeć.
- Nie mogę. Udzielamy informacji o stanie pacjenta tylko rodzinie. - William mnie ominął i znikł pomiędzy pacjentami.
Odwróciłam się do Mii, ona patrzyła się na mnie takim wzrokiem, jakby miała powiedzieć' No trudno, przykro mi, a teraz chodźmy!' . Postanowiłam wejść do sali, w końcu tego mi nikt nie zabroni.
Gdy się tam znalazłam, zobaczyłam śpiącego, słodkiego chłopca wtulonego w puch szpitalnej poduszki-gniotu. Wyglądał tak niewinnie... Cichymi krokami podeszłam do łóżka i spojrzałam na niego. Jeydon niespodziewanie otworzył oczy.
- Chelsea... - powiedział szeptem głaskając moją rękę spoczywającą na pościeli. - Jesteś...
*
28 września, 14.00
Od kiedy tu jestem deszcz pada dopiero 4 raz. Dziś wyjątkowo leje cały dzień. Zbiegłam po schodach prowadzących na szpitalny parking. Bez trudu odnalazłam wzrokiem właściwy samochód.
Mia i Luis cierpliwie na mnie czekali. Warto o tym wspomnieć, że pielęgniarka przekazała mi info na temat stanu Jeya. Określiła go jako stabilny i dobry. Ma coś z nosem, podbite oko, rozcięty łuk brwiowy, skręcony nadgarstek i wstrząs mózgu.
- Trochę tego dużo. - powiedziałam siedząc na tylnym siedzeniu.
- Dobrze, że tylko to. Z waszych relacji wynikało, że jego stan jest krytyczny. - Luis zaśmiał się kpiąco.
- Tak to wyglądało. - znów usłyszałam chichot Luisa. - No, może nie aż tak. To Mia podkolorowała!
- Ech, no co?. - zapytała z uśmiechem , lecz natychmiast spoważniała. - Miśka, a co z Justinem? - zapytała się mnie robiąc duże oczy.
- Jak to co. Muszę z nim w końcu pogadać. - odparłam. - Pewnie jest na policji, albo już w domu.
Mia na chwilę odpłynęła, bo przyszedł jej sms zapewne od Danny'ego, więc Luis zabrał głos w tej sprawie.
- Pewnie na policji jeszcze. Mogę się dowiedzieć, mój kuzyn tam pracuje. Jak dojedziemy do domu, to szybko zadzwonię.
- Dzięki. - odparłam ciężko wzdychając.
*
1 października, 11.00
Mhh, siedzę teraz w szkole i piszę kartkówkę. Do cholery, skąd mam wiedzieć, jak się rozmnażają ryby!? Nic się nie nauczyłam. Baba od biologii jak zwykle nas zaskoczyła.
Musiałam siedzieć z Tipton. Masakra... Ten plastik ma tak wypolerowane okładki na książki, żeby się móc w nich przeglądać. Biebera nadal w szkole nie było. Nie dzwonił i nie pisał, tak jak ja. Postanowiłam, że dziś po szkole wybiorę się do niego.
14.30
'Ale wielka chata..' - pomyślałam sobie stojąc pod bramą prowadzącą do domu Justina. Dopiero teraz zobaczyłam ogrom jego posiadłości, tak rzadko do niego przychodziłam. Zadzwoniłam. Nic. Czekam dalej, nikt nie odbiera. Jeszcze raz.
- Słucham. - odezwał się męski głos w małej, czarnej tabliczce.
- Ja do Justina Biebera. - odparłam. Facet westchnął.
- Imię i nazwisko.
- Chelsea Lovato, jestem jego dziewczyną! - krzyknęłam wkurzona.
Zapadła głucha cisza. Po minucie facet powiedział.
- Proszę wejść.
Skierowałam się dróżką wykładaną zapewne szlachetnymi kamieniami. Dotarłam pod ogromne, drewniane drzwi ze złotymi wstawkami. Ktoś szybko je otworzył. Służący w garniturze.
- Witam, proszę wejść, Justin czeka na górze. - powiedział wysilając się na uśmiech. Próbowałam go odwzajemnić, ale to wyglądało raczej jak grymas. W środku było jeszcze lepiej. Obejdzie się bez opisów, ale to była naprawdę willa urządzona z wielkim rozmachem. Pobłądziłam wzrokiem po marmurowych rzeźbach i dużych obrazach.
- Pierwsze drzwi na prawo. - facet dał mi informację, gdy się ocknęłam.
- Dziękuję.
Zaczęłam wspinać się po pozłacanych schodach. Uświadomiłam sobie, z jak innych, różnych światów pochodzimy... Ja, z plecakiem na ramieniu, spocona po w-fie, bo nie miałam czasu wziąć prysznic idę teraz do chłopaka. W takim stanie! Zawahałam się. Stałam już przed jego drzwiami. Jednak odważyłam się i zapukałam. Usłyszałam 'Proszę' więc nacisnęłam klamkę. Justin siedział w skórzanym fotelu. Obrócił się.
Skuliłam głowę i zamknęłam za sobą drzwi. Justin patrzył się na mnie jak małe zawiedzione dziecko. Widziałam to kątem oka, bo bałam popatrzeć się mu prosto w oczy. Żadne z nas nie miało dojść odwagi, by coś powiedzieć.
Minęły około 2 minuty. Postanowiłam się pierwsza odezwać.
- Witaj. Chcę z Tobą poważnie pogadać, dlatego tu przyszłam.
- Jasne. Usiądź. - wskazał na kanapę. Nalał mi do przyszykowanej szklanki soku pomarańczowego i podał.
- Tak mi przykro, co do Jasmine. Musisz wiedzieć, że...
- Nic nie chcę wiedzieć. Nie będę owijać w bawełnę. Między nami jest źle. Nie wiem, czy coś jeszcze do Ciebie czuję, zbyt wiele złego i raniącego mnie się wydarzyło, bym mogła Ciebie...
Justin wstał i niepewnym krokiem usiadł koło mnie.
- Powiedz mi, że mnie jeszcze kochasz... - wyszeptał do ucha. Odwróciłam twarz w jego stronę. Justin zaczął mnie całować. Poddałam się temu pocałunkowi, nie mogłam się mu oprzeć.Tak bardzo siebie pragnęliśmy, ale nie byliśmy pewni swoich uczuć. Gdy skończył , rzekłam:
- Tak bardzo mi Ciebie brakowało. - popatrzyłam mu się głęboko w oczy. Wszystko zaczęło nabierać nowego sensu. W jednej chwili na nowo coś do niego poczułam. Brakowało mi jego bliskości.
- Chelsea, z Jasmine koniec. Mam wyrąbane na to, co sobie pomyślą w wytwórniach. - pogłaskał mnie po policzku.
- Hej, nie musiałeś tego dla mnie robić. - uśmiechnęłam się. - Ale mimo wszystko teraz będzie mi łatwiej na nowo tobie zaufać... - wyszeptałam i wplotłam dłonie w jego włosy namiętnie go całując.
-------------------
Happy nie-end. ; D
Tak na serio to zbliżam się do końca opowiadania. Muszę zrobić ankietę, czy chcecie 2 część, czy nowe opowiadanie. Bo szczerze to na 2 część nie mam pomysłu. Także prawdopodobnie na tym blogu rozpocznę nowe opowiadanie z nowymi bohaterami. :) Piszcie, co o tym myślicie.
To tyle 'ogłoszeń'. <33 Sorry, że dopiero teraz go publikuję, ale nie mogłam się zabrać do pisania tego rozdziału. Zaczynałam kilka razy. Ale... jest. : D
Do następnego. : *
'- Jedziemy na lotnisko.
- Że co? nigdzie nie jadę.
- Będę u ciebie za 3 minuty. - posłała mi uśmiech i wyłączyła kamerkę.'
'- Hej stary. - Jey podszedł do niego 'formując' dłoń do żółwika. Zobaczyłam, że Bieber zaciska pięść, ale w innym celu. '
'Rzucili się do nich ochroniarze i po chwili JB został wyprowadzony, a po Jeya przyjechała karetka. Był nieprzytomny. Widząc to wszystko, po moim policzku zleciała zimna łza, nie potrafiłam opanować drgawek.'
***
Kontynuacja. 28 września, 13.15
- Wszystko będzie dobrze. - powiedziała do mnie cicho Mia.
- Ch..chodź stąd.. - popatrzyłam się zapłakanymi oczyma po ludziach i wybiegłam z Mią przed lotnisko ukrywając się pod czarnymi okularami. Tam wybuchnęłam wielkim płaczem. Mia nic nie komentowała tylko mnie przytuliła. Poprosiłam ją, żeby z mojego telefonu zadzwoniła do Luisa. Słyszałam tylko wyrywki rozmowy, bo mój płacz zagłuszał rozmowę. Po kilku sekundach Mia włożyłam mi do torebki telefon.
- Mamy iść na przystanek, tam po nas zajedzie.
- Dziękuję. - wydukałam cicho.
Nie czekałyśmy długo. Poprosiłam Luisa, by zawiózł mnie do szpitala. Mia się upierała, że będzie mi towarzyszyć, więc przyzwoliłam jej na to.
Wyskoczyłam z samochodu niczym strzała i o mały włos nie połamałam sobie nóg na schodach prowadzących do wejścia szpitala.
W recepcji dowiedziałam się, że Jeydon leży w sali 56 na drugim piętrze. Wsiadłyśmy w windę i pojechałyśmy tam gdzie nam kazali. Szybko odnalazłyśmy na drzwiach numer 56.
- Wchodź, ja tu poczekam. - Mia zaczęła mnie popychać do drzwi. Gdy już zdecydowałam się przekroczyć próg, drzwi zastawił mi gruby, czarnoskóry lekarz.
- William Edison, jestem lekarzem. W czym mogę pani pomóc? - zapytał się z uśmiechem na twarzy.
- Jestem Chelsea Lovato. Yhmm, ja do Jeydona Wale. Chciałam się dowiedzieć w jakim jest stanie. - w tym czasie lekarz zaglądnął w plik kart, które niósł w ręce.
- Jeydon... Mam. - uderzył palcem w kartkę. - Pani kimś z rodziny jest? - zapytał podejrzliwym tonem.
- Nie, jestem.. koleżanką z klasy i jego przyjaciółką. - uf, jakoś wybrnęłam.
- Niestety nie mogę udzielić żadnych informacji.
- Ale proszę, to dla mnie ważne... - zaczęłam jęczeć.
- Nie mogę. Udzielamy informacji o stanie pacjenta tylko rodzinie. - William mnie ominął i znikł pomiędzy pacjentami.
Odwróciłam się do Mii, ona patrzyła się na mnie takim wzrokiem, jakby miała powiedzieć' No trudno, przykro mi, a teraz chodźmy!' . Postanowiłam wejść do sali, w końcu tego mi nikt nie zabroni.
Gdy się tam znalazłam, zobaczyłam śpiącego, słodkiego chłopca wtulonego w puch szpitalnej poduszki-gniotu. Wyglądał tak niewinnie... Cichymi krokami podeszłam do łóżka i spojrzałam na niego. Jeydon niespodziewanie otworzył oczy.
- Chelsea... - powiedział szeptem głaskając moją rękę spoczywającą na pościeli. - Jesteś...
*
28 września, 14.00
Od kiedy tu jestem deszcz pada dopiero 4 raz. Dziś wyjątkowo leje cały dzień. Zbiegłam po schodach prowadzących na szpitalny parking. Bez trudu odnalazłam wzrokiem właściwy samochód.
Mia i Luis cierpliwie na mnie czekali. Warto o tym wspomnieć, że pielęgniarka przekazała mi info na temat stanu Jeya. Określiła go jako stabilny i dobry. Ma coś z nosem, podbite oko, rozcięty łuk brwiowy, skręcony nadgarstek i wstrząs mózgu.
- Trochę tego dużo. - powiedziałam siedząc na tylnym siedzeniu.
- Dobrze, że tylko to. Z waszych relacji wynikało, że jego stan jest krytyczny. - Luis zaśmiał się kpiąco.
- Tak to wyglądało. - znów usłyszałam chichot Luisa. - No, może nie aż tak. To Mia podkolorowała!
- Ech, no co?. - zapytała z uśmiechem , lecz natychmiast spoważniała. - Miśka, a co z Justinem? - zapytała się mnie robiąc duże oczy.
- Jak to co. Muszę z nim w końcu pogadać. - odparłam. - Pewnie jest na policji, albo już w domu.
Mia na chwilę odpłynęła, bo przyszedł jej sms zapewne od Danny'ego, więc Luis zabrał głos w tej sprawie.
- Pewnie na policji jeszcze. Mogę się dowiedzieć, mój kuzyn tam pracuje. Jak dojedziemy do domu, to szybko zadzwonię.
- Dzięki. - odparłam ciężko wzdychając.
*
1 października, 11.00
Mhh, siedzę teraz w szkole i piszę kartkówkę. Do cholery, skąd mam wiedzieć, jak się rozmnażają ryby!? Nic się nie nauczyłam. Baba od biologii jak zwykle nas zaskoczyła.
Musiałam siedzieć z Tipton. Masakra... Ten plastik ma tak wypolerowane okładki na książki, żeby się móc w nich przeglądać. Biebera nadal w szkole nie było. Nie dzwonił i nie pisał, tak jak ja. Postanowiłam, że dziś po szkole wybiorę się do niego.
14.30
'Ale wielka chata..' - pomyślałam sobie stojąc pod bramą prowadzącą do domu Justina. Dopiero teraz zobaczyłam ogrom jego posiadłości, tak rzadko do niego przychodziłam. Zadzwoniłam. Nic. Czekam dalej, nikt nie odbiera. Jeszcze raz.
- Słucham. - odezwał się męski głos w małej, czarnej tabliczce.
- Ja do Justina Biebera. - odparłam. Facet westchnął.
- Imię i nazwisko.
- Chelsea Lovato, jestem jego dziewczyną! - krzyknęłam wkurzona.
Zapadła głucha cisza. Po minucie facet powiedział.
- Proszę wejść.
Skierowałam się dróżką wykładaną zapewne szlachetnymi kamieniami. Dotarłam pod ogromne, drewniane drzwi ze złotymi wstawkami. Ktoś szybko je otworzył. Służący w garniturze.
- Witam, proszę wejść, Justin czeka na górze. - powiedział wysilając się na uśmiech. Próbowałam go odwzajemnić, ale to wyglądało raczej jak grymas. W środku było jeszcze lepiej. Obejdzie się bez opisów, ale to była naprawdę willa urządzona z wielkim rozmachem. Pobłądziłam wzrokiem po marmurowych rzeźbach i dużych obrazach.
- Pierwsze drzwi na prawo. - facet dał mi informację, gdy się ocknęłam.
- Dziękuję.
Zaczęłam wspinać się po pozłacanych schodach. Uświadomiłam sobie, z jak innych, różnych światów pochodzimy... Ja, z plecakiem na ramieniu, spocona po w-fie, bo nie miałam czasu wziąć prysznic idę teraz do chłopaka. W takim stanie! Zawahałam się. Stałam już przed jego drzwiami. Jednak odważyłam się i zapukałam. Usłyszałam 'Proszę' więc nacisnęłam klamkę. Justin siedział w skórzanym fotelu. Obrócił się.
Skuliłam głowę i zamknęłam za sobą drzwi. Justin patrzył się na mnie jak małe zawiedzione dziecko. Widziałam to kątem oka, bo bałam popatrzeć się mu prosto w oczy. Żadne z nas nie miało dojść odwagi, by coś powiedzieć.
Minęły około 2 minuty. Postanowiłam się pierwsza odezwać.
- Witaj. Chcę z Tobą poważnie pogadać, dlatego tu przyszłam.
- Jasne. Usiądź. - wskazał na kanapę. Nalał mi do przyszykowanej szklanki soku pomarańczowego i podał.
- Tak mi przykro, co do Jasmine. Musisz wiedzieć, że...
- Nic nie chcę wiedzieć. Nie będę owijać w bawełnę. Między nami jest źle. Nie wiem, czy coś jeszcze do Ciebie czuję, zbyt wiele złego i raniącego mnie się wydarzyło, bym mogła Ciebie...
Justin wstał i niepewnym krokiem usiadł koło mnie.
- Powiedz mi, że mnie jeszcze kochasz... - wyszeptał do ucha. Odwróciłam twarz w jego stronę. Justin zaczął mnie całować. Poddałam się temu pocałunkowi, nie mogłam się mu oprzeć.Tak bardzo siebie pragnęliśmy, ale nie byliśmy pewni swoich uczuć. Gdy skończył , rzekłam:
- Tak bardzo mi Ciebie brakowało. - popatrzyłam mu się głęboko w oczy. Wszystko zaczęło nabierać nowego sensu. W jednej chwili na nowo coś do niego poczułam. Brakowało mi jego bliskości.
- Chelsea, z Jasmine koniec. Mam wyrąbane na to, co sobie pomyślą w wytwórniach. - pogłaskał mnie po policzku.
- Hej, nie musiałeś tego dla mnie robić. - uśmiechnęłam się. - Ale mimo wszystko teraz będzie mi łatwiej na nowo tobie zaufać... - wyszeptałam i wplotłam dłonie w jego włosy namiętnie go całując.
-------------------
Happy nie-end. ; D
Tak na serio to zbliżam się do końca opowiadania. Muszę zrobić ankietę, czy chcecie 2 część, czy nowe opowiadanie. Bo szczerze to na 2 część nie mam pomysłu. Także prawdopodobnie na tym blogu rozpocznę nowe opowiadanie z nowymi bohaterami. :) Piszcie, co o tym myślicie.
To tyle 'ogłoszeń'. <33 Sorry, że dopiero teraz go publikuję, ale nie mogłam się zabrać do pisania tego rozdziału. Zaczynałam kilka razy. Ale... jest. : D
Do następnego. : *
czwartek, 12 sierpnia 2010
23 Rozdział 'Wydarzenia na lotnisku.'
W POPRZEDNIM ROZDZIALE:
- Siema, jestem Jeydon Wale. - zaczął iść koło nas jakiś chłopak. (...)
- Ty... Jeydon? - Powiedziałam cicho do Mii.
- No tak. - te słowa odczytałam z ruchu jej warg. Ponownie popatrzyłam się na Jeya. To niesamowite, wyglądał kropka w kropkę jak Justin!
'Po chwili Luis zaczął czegoś nerwowo szukać w kieszeni. Gdy to coś znalazł, uniósł do góry, żebyśmy wszyscy zobaczyli na własne oczy. To było małe, czerwone pudełeczko...'
***
28 września, 10.00
Ten dzień zaczął się od smsa Justina 'Przylatuję o 13.'
Wzięłam zimny prysznic, a potem zjadłam z 'rodziną' śniadanie. Luis był u nas częstym gościem. W końcu biorą ślub, więc dziwne by było, gdyby do nas nie przyłaził. Już niedługo będę go widywała każdego ranka. Ślub zdzierżę, ale tego, że ma się do nas przeprowadzić - nigdy. Po śniadaniu w meczącej ciszy postanowiłam wyjść do ogrodu. Zapomniałam, że rano na szybie widziałam krople deszczu. Ogarnął mnie przeszywający chłód, więc szybko zamknęłam drzwi i poszłam do siebie na górę.
*
28 września, 12.30
Odłożyłam książkę i weszłam na Skype'a. Mia była dostępna, więc zaczęłam z nią gadać. Z tematu nowego filmu w kinie zeszło na Justina.
- Ile jeszcze będziecie gnębić mnie z Bieberem?! - powiedziałam z irytacją widząc zaskoczoną minę Mii na komputerze.
- To już do cholery zapytać się nie można?!
- Okej, jeśli chcesz wiedzieć kiedy wraca, to powiem Ci. Dziś za pół godziny. Zadowolona?
- Jak najbardziej. Jedziemy na lotnisko.
- Że co? nigdzie nie jadę.
- Będę u ciebie za 3 minuty. - posłała mi uśmiech i wyłączyła kamerkę.
Ja też zrobiłam się niedostępna. Wyłączyłam kompa i zaczęłam przetrzepywać pokój w poszukiwaniu portfela i parasolki. Zmieniłam bluzkę i właściwie byłam gotowa. Do torebki wrzuciłam potrzebne rzeczy i usłyszałam dzwonek do drzwi. Na dole powiedziałam matce 'cześć.' , ale pewnie mnie nie słyszała, bo była zajęta Luisem. Za bramą ujrzałam Mię - wyraźnie była podekscytowana.
- Witaj, okrutna dziewczyno. - rzuciłam jej z niepewną miną.
- Hej. Nie marudź, jeszcze mi za to podziękujesz.
- Ja na lotnisku niedługo będę stałym bywalcem.
- Och zamknij się i chodź na przystanek. - pociągnęła mnie za rękę. - za chwilę mamy autobus.
Kilka chwili później jechałam zażenowana na lotnisko.
- Dlaczego jesteś taka nieczuła? To jest nasza sprawa a ty się w nią delikatnie mówiąc wtrącasz.
- Boże , Miśka. Wrzuć na luz, okej? Czy masz mi za złe, że próbuję w Was na nowo ymm... - zastanowiła się chwilę. - rozpalić iskierkę?
- Rozpalić iskierkę? Czegoś tak idiotycznego w życiu nie słyszałam. - Odwróciłam głowę w stronę okna zwiedzając mimo wszystko urokliwe zakątki szarej, deszczowej Atlanty. Po około dziesięciu minutach wysiadłyśmy na odpowiednim przystanku. Wszyscy wysiedli, bo autobus jest pod kątem lotniska i teraz miał drugi kurs w odwrotną stronę. Na początku w tym tłoku zgubiłam Mię, ale ona, gdy tylko mnie zauważyła pociągnęła mnie za rękę, tym samym wydostając się ze mną spośród pasażerów. Gdy już dotarłyśmy, weszłyśmy do środka, przed nami rozpościerał się nudny WIDOK żegnających i spieszących się ludzi.
- Cóż to zaznany pejzaż. - zakpiłam. - kolejny raz go muszę oglądać i kolejny raz przez... niego. - Mia zgasiła mnie wzrokiem, więc już więcej nie gadałam tylko posłusznie poszłam za nią usiąść na twardych, plastikowych krzesłach.
- Co to ma być? - powiedziałam cicho. - Patrz się, kot siedzi koło mnie. Gruby, rudy facet zajadający się tłustą kanapką. Ughh... - wskazałam Mii dyskretnie z obrzydzeniem 'Rudego'.
- Ty chyba masz dzisiaj zły dzień. - odparła lekko piskliwym głosem. Postanowiłam już nie narzekać. Za kilka minut powinien pojawić się Justin, a ja nie wiem, co mam mu powiedzieć! Popatrzyłam na zegarek, było pięć minut po 13. Wstałam z miejsca nie zważając na przyjaciółkę i zaczęłam spacerować i myśleć o przemówieniu. Przede wszystkim chciałam z nim szczerze pogadać i bez owijania w bawełnę. Mój wzrok nie sięgał dalej niż na czubki moich balerinek.
- Cześć. - usłyszałam gdzieś w tle za mną. 'na 100% to Justin' - przyszło mi na myśl. Odwróciłam się i już prawie byłam pewna, że to on. Oprócz czarnego kolczyka... Jednak nie.
- Jey, witaj! Z.zaskoczyłeś mnie.. - powiedziałam rozdygotana. - Co ty tu robisz?
- Mój wujek zaraz tu przylatuję i jestem z ojcem go odebrać. - uśmiechnął się słodko, aż kolana się pode mną ugięły.
- Hhehehe. - zaśmiałam się jak idiotka.
- A Ty? - zapytał spoglądając mi w oczy.
- No ja... czekam na Justina.
- A, rozumiem. Zarąbiście , w końcu poszalejemy na desce, muszę go namówić, bo tak dawno nie jeździliśmy... Ty też musisz spróbować. - Znów się zaczął uśmiechać, a ja chichotać. - Hm, no to ja się będę zmywał. - I właśnie w tej chwili zauważyłam, że Justin stał około 3 metry dalej koło Mii i przyglądał się nam.
- Hej stary. - Jey podszedł do niego 'formując' dłoń do żółwika. Zobaczyłam, że Bieber zaciska pięść, ale w innym celu. W mojej niezawodnej wyobraźni pojawił się obraz bijących o mnie chłopaków. Jakie to płytkie i żałosne - pomyślałam... Jednak chwilę później moja scena się niestety spełniła. Justin rzucił się na Jey'a. Okładał go pięściami bez opamiętania.
- Zostaw go!!!! - zaczęłam wrzeszczeć do Justina ciągnąc go za ramię.
To nie pomogło. Nawet Mia spanikowała - rzadko jej się to zdarzało.
- Zostaw go już, przestań! - wykrzykiwała co chwilę. Bieber jednak nie miał zamiaru. Kulali się po ziemi a wokół nich ustawiła się spora grupka rozgadanych i komentujących wydarzenie ludzi. Przyleciało kilkunastu facetów z kamerami i aparatami. Jeydon próbował się bronić, ale nie miał szans, był przywarty do podłogi, a to praktycznie przegrana pozycja. Rzucili się do nich ochroniarze i po chwili JB został wyprowadzony, a po Jeya przyjechała karetka. Był nieprzytomny. Widząc to wszystko, po moim policzku zleciała zimna łza, nie potrafiłam opanować drgawek.
----------------
Cześć ^^.
Strasznie krótki, przepraszam.
W poprzednim rozdziale wkradł się malutki błąd dotyczący daty. Napisałam najpierw 12 września, a potem 10. Prawidłowa data to 12 września. Kolejny jak będzie 6 komentarzy. Mały szantażyk. : D Sorry, że tak późno dodaję, ale nie miałam czasu.
Do następnego. :)
- Siema, jestem Jeydon Wale. - zaczął iść koło nas jakiś chłopak. (...)
- Ty... Jeydon? - Powiedziałam cicho do Mii.
- No tak. - te słowa odczytałam z ruchu jej warg. Ponownie popatrzyłam się na Jeya. To niesamowite, wyglądał kropka w kropkę jak Justin!
'Po chwili Luis zaczął czegoś nerwowo szukać w kieszeni. Gdy to coś znalazł, uniósł do góry, żebyśmy wszyscy zobaczyli na własne oczy. To było małe, czerwone pudełeczko...'
***
28 września, 10.00
Ten dzień zaczął się od smsa Justina 'Przylatuję o 13.'
Wzięłam zimny prysznic, a potem zjadłam z 'rodziną' śniadanie. Luis był u nas częstym gościem. W końcu biorą ślub, więc dziwne by było, gdyby do nas nie przyłaził. Już niedługo będę go widywała każdego ranka. Ślub zdzierżę, ale tego, że ma się do nas przeprowadzić - nigdy. Po śniadaniu w meczącej ciszy postanowiłam wyjść do ogrodu. Zapomniałam, że rano na szybie widziałam krople deszczu. Ogarnął mnie przeszywający chłód, więc szybko zamknęłam drzwi i poszłam do siebie na górę.
*
28 września, 12.30
Odłożyłam książkę i weszłam na Skype'a. Mia była dostępna, więc zaczęłam z nią gadać. Z tematu nowego filmu w kinie zeszło na Justina.
- Ile jeszcze będziecie gnębić mnie z Bieberem?! - powiedziałam z irytacją widząc zaskoczoną minę Mii na komputerze.
- To już do cholery zapytać się nie można?!
- Okej, jeśli chcesz wiedzieć kiedy wraca, to powiem Ci. Dziś za pół godziny. Zadowolona?
- Jak najbardziej. Jedziemy na lotnisko.
- Że co? nigdzie nie jadę.
- Będę u ciebie za 3 minuty. - posłała mi uśmiech i wyłączyła kamerkę.
Ja też zrobiłam się niedostępna. Wyłączyłam kompa i zaczęłam przetrzepywać pokój w poszukiwaniu portfela i parasolki. Zmieniłam bluzkę i właściwie byłam gotowa. Do torebki wrzuciłam potrzebne rzeczy i usłyszałam dzwonek do drzwi. Na dole powiedziałam matce 'cześć.' , ale pewnie mnie nie słyszała, bo była zajęta Luisem. Za bramą ujrzałam Mię - wyraźnie była podekscytowana.
- Witaj, okrutna dziewczyno. - rzuciłam jej z niepewną miną.
- Hej. Nie marudź, jeszcze mi za to podziękujesz.
- Ja na lotnisku niedługo będę stałym bywalcem.
- Och zamknij się i chodź na przystanek. - pociągnęła mnie za rękę. - za chwilę mamy autobus.
Kilka chwili później jechałam zażenowana na lotnisko.
- Dlaczego jesteś taka nieczuła? To jest nasza sprawa a ty się w nią delikatnie mówiąc wtrącasz.
- Boże , Miśka. Wrzuć na luz, okej? Czy masz mi za złe, że próbuję w Was na nowo ymm... - zastanowiła się chwilę. - rozpalić iskierkę?
- Rozpalić iskierkę? Czegoś tak idiotycznego w życiu nie słyszałam. - Odwróciłam głowę w stronę okna zwiedzając mimo wszystko urokliwe zakątki szarej, deszczowej Atlanty. Po około dziesięciu minutach wysiadłyśmy na odpowiednim przystanku. Wszyscy wysiedli, bo autobus jest pod kątem lotniska i teraz miał drugi kurs w odwrotną stronę. Na początku w tym tłoku zgubiłam Mię, ale ona, gdy tylko mnie zauważyła pociągnęła mnie za rękę, tym samym wydostając się ze mną spośród pasażerów. Gdy już dotarłyśmy, weszłyśmy do środka, przed nami rozpościerał się nudny WIDOK żegnających i spieszących się ludzi.
- Cóż to zaznany pejzaż. - zakpiłam. - kolejny raz go muszę oglądać i kolejny raz przez... niego. - Mia zgasiła mnie wzrokiem, więc już więcej nie gadałam tylko posłusznie poszłam za nią usiąść na twardych, plastikowych krzesłach.
- Co to ma być? - powiedziałam cicho. - Patrz się, kot siedzi koło mnie. Gruby, rudy facet zajadający się tłustą kanapką. Ughh... - wskazałam Mii dyskretnie z obrzydzeniem 'Rudego'.
- Ty chyba masz dzisiaj zły dzień. - odparła lekko piskliwym głosem. Postanowiłam już nie narzekać. Za kilka minut powinien pojawić się Justin, a ja nie wiem, co mam mu powiedzieć! Popatrzyłam na zegarek, było pięć minut po 13. Wstałam z miejsca nie zważając na przyjaciółkę i zaczęłam spacerować i myśleć o przemówieniu. Przede wszystkim chciałam z nim szczerze pogadać i bez owijania w bawełnę. Mój wzrok nie sięgał dalej niż na czubki moich balerinek.
- Cześć. - usłyszałam gdzieś w tle za mną. 'na 100% to Justin' - przyszło mi na myśl. Odwróciłam się i już prawie byłam pewna, że to on. Oprócz czarnego kolczyka... Jednak nie.
- Jey, witaj! Z.zaskoczyłeś mnie.. - powiedziałam rozdygotana. - Co ty tu robisz?
- Mój wujek zaraz tu przylatuję i jestem z ojcem go odebrać. - uśmiechnął się słodko, aż kolana się pode mną ugięły.
- Hhehehe. - zaśmiałam się jak idiotka.
- A Ty? - zapytał spoglądając mi w oczy.
- No ja... czekam na Justina.
- A, rozumiem. Zarąbiście , w końcu poszalejemy na desce, muszę go namówić, bo tak dawno nie jeździliśmy... Ty też musisz spróbować. - Znów się zaczął uśmiechać, a ja chichotać. - Hm, no to ja się będę zmywał. - I właśnie w tej chwili zauważyłam, że Justin stał około 3 metry dalej koło Mii i przyglądał się nam.
- Hej stary. - Jey podszedł do niego 'formując' dłoń do żółwika. Zobaczyłam, że Bieber zaciska pięść, ale w innym celu. W mojej niezawodnej wyobraźni pojawił się obraz bijących o mnie chłopaków. Jakie to płytkie i żałosne - pomyślałam... Jednak chwilę później moja scena się niestety spełniła. Justin rzucił się na Jey'a. Okładał go pięściami bez opamiętania.
- Zostaw go!!!! - zaczęłam wrzeszczeć do Justina ciągnąc go za ramię.
To nie pomogło. Nawet Mia spanikowała - rzadko jej się to zdarzało.
- Zostaw go już, przestań! - wykrzykiwała co chwilę. Bieber jednak nie miał zamiaru. Kulali się po ziemi a wokół nich ustawiła się spora grupka rozgadanych i komentujących wydarzenie ludzi. Przyleciało kilkunastu facetów z kamerami i aparatami. Jeydon próbował się bronić, ale nie miał szans, był przywarty do podłogi, a to praktycznie przegrana pozycja. Rzucili się do nich ochroniarze i po chwili JB został wyprowadzony, a po Jeya przyjechała karetka. Był nieprzytomny. Widząc to wszystko, po moim policzku zleciała zimna łza, nie potrafiłam opanować drgawek.
----------------
Cześć ^^.
Strasznie krótki, przepraszam.
W poprzednim rozdziale wkradł się malutki błąd dotyczący daty. Napisałam najpierw 12 września, a potem 10. Prawidłowa data to 12 września. Kolejny jak będzie 6 komentarzy. Mały szantażyk. : D Sorry, że tak późno dodaję, ale nie miałam czasu.
Do następnego. :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)